Portal Poemax jest prowadzony we współpracy ze stowarzyszeniem Salon Literacki

Mgła spowijała miasto dwudziestą ósmą noc z rzędu. Prezydent tydzień temu oficjalnie obwieścił ogólnowojewódzką zmianę godzin pracy, tak aby nikt nie musiał wracać do domu po zmroku. Właściciele firm, które przetrzymując pracowników ponad ustalone godziny łamiąc powyższe postanowienie, brali na siebie całkowitą odpowiedzialnośc za każdego, komu stałaby się jakakolwiek krzywda, wypadek czy zwichnięcie włosa pod rygorem pozbawienia wolności do lat dziesięciu.

Od osiemnastej zamknięte były więc nie tylko zakłady pracy, ale także bary, stacje paliw czy sklepy monopolowe 24 h .

Funkcjonowały jedynie jednostki ratunkowe, policja oraz wszelkiego rodzaju noclegownie - zarówno te plugawe, jak i pięciogwiazdkowe. Dzięki temu w dzień w sklepach nie było kolejek - podwójne obsady obstawiły wszystkie kasy, a półki i regały odzyskały świeżość fabryczną. Podłogi lśniły, a ekspedientki miały dwanaście przerw na papierosa i trzy na śniadanie - po co najmniej pół godziny.

Nie wszyscy jednak potrafili dostosować się do nowych przepisów i tak nocami przemykały się grupki młodych ludzi, łamiąc sobie po omacku kończyny. Rozżalenie brakiem nocnych rozrywek - dyskotek, koncertów, koczowania w pubach, czy choćby schadzek miłosnych doprowadzało ich do rozpaczy i powodowało bunt przeciwko prawom godzącym w okres intensywnego dojrzewania. Poza tym, jak ogólnie wiadomo zakazany owoc smakuje najlepiej. Do tego adrenalinka, dreszczyk przerażenia i stawanie twarzą w twarz z anomaliami pogodowymi stanowiło pokusę dla zbuntowanego "cielęcego" wieku.

Niedzielna noc była szczególną, ponieważ jej następstwem był tzw. "smutny poniedziałek", który został ogłoszony cotygodniowym Dniem Żałoby. W pierwszy poniedziałek mgły bowiem, wskutek nieprzewidzianej aury zginęło tragicznie 187 osób, a kolejne 42 do dziś się nie odnalazły.

 

Łukasz po raz kolejny wymknął się pod osłoną nocy udając się w swoje ulubione miejsce, którym był lunapark. Właściciele zostali niejako uwięzieni w miasteczku, ponieważ demontaż całości sprzętu był na tyle czasochłonny, że nie dawał szans na wyjazd o normalnej porze, a naruszenie zakazu wiązałoby się z niewspółmiernymi stratami do zysku, który teraz czerpali, będąc w dzień stałą atrakcją. Wtopili się więc w miasto, stawiając prowizoryczny budynek mieszkalny dla pracowników z ponadprogramowych zysków. Nawet kiedy szalał deszcz wciąż działała strzelnica, czy samochodziki pod zadaszeniem. do tego powstała budka z fast foodami i piwem pod prowizoryczną wiatą. A jak powszechnie wiadomo - im więcej piw wypitych - tym więcej śrutu wystrzelanego. Piekniejsze połowy społeczności nie protestowały suto obdarowywane kwiatkami z gąbki, pluszakami czy pierścionkami z tombaku.

Poza tym wesołe miasteczko utkwiło tu na dobre, ponieważ mgła co noc posuwała się w każdą stronę kraju w promieniu od 15 do 20 km głębiej i głębiej. Na ulicach było więcej wojska niż podczas ostatniej wojny światowej. Werbowani byli ochotnicy wszelkiej maści i wykształcenia i po dwóch dniach prowizorycznego szkolenia trafiali na patrole, gdzie ukryci w pancernych pojazdach modlili się lub pili czekając zbawiennych poranków. Mgła bowiem ustępowała z pierwszym promieniem słońca.

Lunapark w tym czasie przeżywał prawdziwy renesans i zbijał fortunę na nie mającym zbyt wiele do roboty społeczeństwie, które przyprowadzało gromadnie swoje pociechy, w trwodze wiary " a niech się bawią, może to już koniec świata nadchodzi"

Wizja apokalipsy uczyniła społeczność "G" lepszą. Z jednej strony miasto przeżywało swoisty "dzień świstaka", z drugiej - ludzie zaczęli ze sobą rozmawiać, integrować, pomagać sobie wzajemnie. Nie było przecież nadgodzin, "nocek", zniknął problem braku czasu na wszystko, umykała też możliwość wyjazdów na urlop.

 

Łukasz każdej nocy wymykał się z domu, szukając ukojenia w miejscu, które przypominało mu dzieciństwo. Był jedną z tych osób, której mgła odebrała w życiu prawie wszystko. Depresja kierowała jego poczynaniami, apatia całkowicie zniwelowała poczucie "dnia" jako takiego. Dzień przesypiał. Rodzice i siostra byli w pracy, pracy, którą odebrała mu cholerna pogoda. Kiedy w życie weszła ustawa prezydencka, został zwolniony jako najmłodszy stażem. Za dużo osób na jednaj zmianie - tłumaczył prezes..., dziewczyna w akademiku - 400 km stąd. Nawet już nie dzwoni... Szkoła wieczorowa - zamknięta do odwołania...

Tułał się więc sam nocami po mieście, za nic mając sankcje.

"To co, że mnie aresztują? Przynajmniej coś się zadzieje" - myślał.

Przepisy kryzysowe były jednak bezlitosne, ponieważ te wybryki natury postrzegane były nie z perspektywy zniszczenia warstwy ozonowej, nie z perspektywy globalnego ocieplenia, ale z perspektywy "nieznanych działań terrorystycznych".

Nowomoda sprawiła, że nawet zatwardzenie mogło być sprawką szalonego islamisty, który wsypuje coś do kebaba.

 

Noce były pełne niespodzianek. Łukasz zapisywał spostrzeżenia i wciąż czegoś nie rozumiał, każda noc była niby taka sama, ale każda obfitowała w jakieś niewytłumaczalne, niezgodne z przyjętymi normami myślowymi zjawiska, jakieś dziwne postaci przemykające w biegu, twarze niby znajome, ale nieskore do rozmowy, spłoszone...

"Może to oko nieprzywykłe do nieprzejrzystości w powietrzu płatało figle umysłowi, może to gra świateł" - myślał Łukasz.

Zastanawiał go jednak fakt, że skoro już ktoś - tak jak on - zdając sobie sprawę z kary aresztu i wielogodzinnych przesłuchań też tu jest, a mimo wszystko do tej pory nie znalazł nikogo, kto zechciałby zatrzymać się na chwilę i porozmawiać. "Dziwni oni wszyscy, jakby przeźroczyści w tej mgle, ale ja pewnie tak samo wyglądam"

Ta jednak noc - dwudziesta dziewiąta była jakby jaśniejsza. Tym samym chłopak poczuł w sobie jakby lekką dawkę dodatkowej energii - jak jeszcze niedawno z rana, po wypitej kawie. "Może to się już kończy, może wszystko wróci do normy... Jutro zadzwonię do Marzeny, tak, zdecydowaanie. Pewnie to moja wina, bo przesypiam całe dnie"

Przez mleczną powłokę przebijały się podwojoną mocą lumenów światła latarni. Czerwone, ostrzegawcze kropki obrysówek karuzel też lśniły jakoś mocniej. Pracownicy lunaparku nie szczędzili na oświetleniu - zapewne sami byli przerażeni nocą. Wybudowany budyneczek mieszkalny,był tak naprawdę schronieniem, wiedzieli bowiem, że razem bezpieczniej i raźniej, niż spać po dwie, trzy osoby w barakowozach.

 

Łukasz jak zwykle zatrzymał się przy Diabelskim Młynie. Wspomnienie pierwszej przejażdżki z rodzicami i starszą siostrą do dziś powoduje ciarki na karku młodzieńca. Pierwsze starcie z lękiem wysokości przegrał i ojciec wykrzyczał zatrzymanie maszyny, aby uspokoić rozwrzeszczane przerażone dziecko. Następnego roku było juz normalnie, chociaż nie bez lęku.

Teraz...

Phi.

Strach przeminął wraz z dorastaniem, ale nocą wagoniki tonące w mlecznej zasłonie przypominały to pierwsze, najgorsze wspomnienie. Masywna, leciwa konstrukcja ginęła w ciężkiej zasłonie gęstego, białego powietrza sprawiając koszmarne wrażenie półistnienia. Potężne, podrdzewiałe ramiona wyglądału jak pourywane kikuty wyszarpanych kończyn. Coś jak ręce bez dłoni, albo nogi z poucinanymi stopami. Wszechobecna wilgoć powodowała dodatkowe omamy słuchowe, egzaminując z zaskoczenia nieprzygotowane zmysły wystawiając je na upiorne brzmienia poluzowanych ze starości mechanizmów. W połączeniu z podmuchami wiatru, zmuszały zmęczony metal do bezwolnych ruchów w każdą stronę na obluzowanych łożyskach i łączeniach wydając przy tym gwizdy, zgrzyty, świstania i skrzypienia. Zamykając oczy mogło odnieść się wrażenie, że 80 ton żelaswta za chwilę zwali się komuś na łeb.

Dziś doszedł nowy dźwięk - dźwięk towarzyszący zgniatanym blachom przy kolizji samochodów, zimny, bezduszny huk łamiących się jak źdźbło na wietrze coraz cieńszych elementów karoserii. "Dziwne skojarzenie" - pomyślał Łukasz. Skąd miałby niby znać taki dźwięk. Szybko zrzucił to na karb gnębiącej go depresji, a te leki też jakieś szemrane.

Znowu szybciej niż zazwyczaj przemknęły mu jakieś znajome twarze - niby znajome, ale nie mógł ciągle skojarzyć skąd. Może z imprezy jakiejś?

- Hej - krzyknął, lecz nikt się nie odwrócił.

Już ich nie było. Sam już nie wiedział, czy były w ogóle.

"Może wariuję" - pomyślał - "Muszę zacząć funkcjonować w dzień"'

Obrócił się i spiesznym krokiem, nie bacząc na złą widocznośc zaczął kierować się w stronę domu. Mijając karuzelkę z konikami dla maluchów, która była na wejściu do lunaparku, zwolnił. Kątem oka zobaczył zimne, blade swiatło latarni, która do dziś zostawała niezauważona. Czy była tam wcześniej? Nie był pewien, ale światło było tak wyraziste, że rozpędzało całą mleczność wiszącą od niemal miesiąca w powietrzu. Obok latarni, lekko smagane wiatrem bujały się "łańcuchy". Popisowa pozycja podrywowa. Notoryczne łamanie przez młodych chłopaków zakazu okręcania i plątania krzesełek w celu zaimponowania pięknym dziewczynom. Nie obyło się bez stłuczeń, czy oberwaniu po karku od obsługi.

Latarnia, w miarę podchodzenia bliżej świeciła nadzwyczaj intensywnie, wywołując ból oczu przenikliwy, charakterystyczny dla obecności ziarenek piasku drażniących spojówki . Łukasz jednak podchodził coraz bliżej i bliżej. Z jednego krzesełka bowiem wydawała się falować tkanina, prześwitująca lekko, kryjąca za sobą coś w rodzaju postaci. Ciekawość wzięła górę nad strachem, mimo iż obracjąc głowę do tyłu nie widział już drogi prowadzącej do wyjścia. Wiatr zaczął nachalnie smagać plecy chłopaka, pchając go w stronę karuzeli.

Krzesełko zawieszone na łańcuchach nagle znieruchomiało, tylko przedziwna tkanina falowała ciągle na wszystkie strony.

Siedzenie zaczęło rozszerzać się niespodziewnie, srebrne oparcie zmieniło kolor na czarny tworząc coś w rodzaju pionowych szczebli mnożących się do dziesięciu, dwudziestu, trzydziestu...

"Chodź"- usłyszał, albo myślał, że usłyszał świszczący szept.

Szczeble krzyczały łoskotem metalu tak głośno, że chłopak poczuł krew płynącą z lewego ucha. W tej chwili przerażenie podyktowało mu ucieczkę,ale stopy ugrzęzły w błotnistej mazi u stóp transformującej konstrukcji. Zamknął oczy.

"Chodż!!!!!" - zza firanki wydobywał się chrapliwy głos - "Chodź!!!!Chodź!!!!! - glos jęczał i płakał, krzyczał i szeptał, chrypiał i harczał.

Łukasz z przerażeniem otworzył oczy. Znał ten głos... te szczebelki...

"To mój balkon, nie to nieprawda, przecież nie wróciłem" - myśli poplątane z kołataniem serca uderzały w skronie z siłą tsunami.

"Chodź!!!!!!"

- Mamo, dlaczego nie śpisz?

Zza firany wyglądała matka Łukasza.

- Gdzie mam iść? Nie wiem jak się tu znalałem, ale idę już do domu.

"Jakiego domu" - otrzeźwiał nagle - "Przecież od dwunastu lat tu nie mieszkamy"

Spojrzał jeszcze raz w górę. Matka była dziwnie blada, firanka to był dziwny rodzaj sukni, ślubnej może, i te włosy... Zazwyczaj upięte w kitek, tu falowały w każdą stronę, grube loki, na których końcówkach wiły się wężowe mordy. Matka robiła się coraz bardziej przezroczysta, ręce nagle wydłużyły się wysuwając się od miejsca łokci i sunęły rozpędzone na dół w kierunku chłopaka.

"Chodź!!!!!!!!" - krzyczała chrapliwie zbliźając dłoń z zakrzywionym szponem w kierunku jego oka.

Buty grzęzły dalej w bliżej nieokreślonej mazi, z której na dodatek zaczął parować smród nieporównywalny z niczym z czym mógły zetknąć się przeciętny człowiek. Chłopak upadł do tyłu "Ojcze nasz, któryś jest..."

Nagły błysk pierwszego promienia słońca przeciął niczym nóż kilkumetrową rękę ze sterczącym szponem. Spadając jednak przecięła Łukaszowi brzuch powodując obfity krwotok. Kikut spadł obok, posiniał i zaczął gnić, a z żył wypełzały białe,tłuste czerwie.

Matka przestała harczeć, a na balkonie pojawił się ojciec . Przeszedł przez matkę, smutniejszy niż zazwyczaj rozejrzał się wokół. Bez rytualnego ziewnięcia, w spranej piżamie.

Z każdym promieniem słońca twarz matki starzała się i gniła, odpadając kawałkami,wydając ostatni przeraźliwy, świszczący harchot wyciągnęła pozostałą rękę w stronę gardła ojca.

- Tato!!!!! Uważaj!!!!! Uciekaj!!!!

Ojciec jednak nic nie widząc, przeszedł przez truchło matki i wszedł spokojnie do pokoju.

Słońce dokańczało dzieła spalając resztki zjawy w popiół na oczach przerażonego chłopaka. Rana w brzuchu krwawiła niemiłosiernie. Łukasz jednak nie czuł żadnego bólu.

"Chodź..." - dobiegł go jeszcze cichy szept.

Nastała ciemność.

 

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

 

Smutny wzrok ojca spoczywał na chłopcu. Łzy lśniły w kącikach starych oczu.

- To co odłączamy ? To juz prawie miesiąc - spytał ordynator.

 

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

 

Przez szpitalne okno wpadł pierwszy promień jesiennego słońca.

- Widział pan????? RUSZYŁ PALCEM, RUSZYŁ PALCEM !!!!!- krzyczał ojciec.

Ręka ordynatora zastygła w powietrzu.

Powieki Łukasza zaczęły drgać nieregularnie. Strasznie bolało światło.

 

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

 

Lunapark wyjechał 29 dnia października..................

Ilość odsłon: 1006

Komentarze

Konto usunięte

2-32-32-32-32-3

styczeń 31, 2018 15:34

Mgła zawsze wyzwala u mnie tajemniczość. Nieodzowna karuzela codzienności. Świetnie krok po kroku połączyłeś trochę rozwlekły beznadziejny początek i myk... ten koniec daje początek, drugą szansę na życie. Trzymasz do końca na happy end.
Pozdrawiam serdecznie

styczeń 31, 2018 10:11

Trzeci bieg...rozkręcasz się...prozaicznie. Podoba mi się.

styczeń 30, 2018 22:02

Bardzo dziękuję za tak miłe słowa. Zadowolenie czytajacego to największa nagroda

styczeń 30, 2018 20:45

Bardzo, bardzo długie wprowadzenie, wydawałoby się na granicy przesady, (banalne), ale nie! trzeba dotrwać – przeczytać do końca i wszystko staje się jasne -
nie żałuję, że przeczytałam.