Portal Poemax jest prowadzony we współpracy ze stowarzyszeniem Salon Literacki

- Nie było wybuchu - krzyczy drugi gliniarz, ten, który leży na Arabie. - Nie było wybuchu! - Drze się znowu, jakby nikt tego przedtem nie zauważył. Jakby wybuch kilku kilogramów trotylu  podobny był do pierdnięcia wychudzonej na śmierć modelki i można by go było przypadkiem nie usłyszeć.

Zwaliste cielsko gliniarza leżące na terroryście wygląda teraz, jakby leżało na rozwalonej przez techników centrali telefonicznej, która nagle ożyła i próbuje uciec. Wokoło sterczą kable. Araba prawie nie widać spod policjanta, a drżące nogi Tempa uspokajają się po chwili. Policjant chyba niechcący pomógł terroryście wepchnąć nóż tak głęboko, że ten chyba nie mógł nawet marzyć o lepszej pomocy. Gliniarz cały czas mówi do niego po francusku, na co tamten odkrzykuje coś w swoim języku pisanym glistami z prawa na lewo.

- Nie wiem, nie wiem, nie wiem  -wydziera się ten, który leży na mnie. Syreny. Jakiś kopniak w głowę i chyba tracę powoli przytomność, ale przedtem słyszę jeszcze krzyk policjanta, który drze się w prosto do mojego ucha - NIC NIE MÓW GNOJU!!!. Teraz chcę jednak  powiedzieć żeby się przestał wydzierać bo go słyszę, ale mi się to nie udaje.

- Nie ruszaj się też!!! - Policjant drze się jednak cały czas, jak Włoch na kajaku.

 No przecież się nie ruszam, nie mogę nawet drgnąć.

- Nic nie mów!!!

Chcę odpowiedzieć, że przecież nic nie mówię i nie chcę nawet mówić. Wtedy dostaję potężny strzał pięścią prosto w czoło. To na pewno jego najlepszy cios w życiu.

Tak, wiem. Cały świat składa się z małych siatek geograficznych wciśniętych w inne siatki. One z kolei są nałożone na prześcieradło, albo na ekran kinowy. Taki kubek, albo łeb policjanta – możemy go rozłożyć na płaskiej powierzchni, a gdy z boku pociągniemy prześcieradło, obraz na chwilę się zniekształci. Łeb policjanta przybrał kształty ryby płaszczki. Po chwili ryba zafalowała. Nie, jednak to nie jest ryba. To stos kolorowych majtek lezących przed pralką. Zostaną za chwilę wyprane. Właściwie już są w szybko obracającym się bębnie. Cały świat to kilka par gaci zwiniętych w kłębek i przyklejonych do szybki w automatycznej pralce. Po chwili obraz wirujących majtek znika. Znika też sama pralka. No tak. Kilka zmieszanych ze sobą kolorów daje biel, a może szarość. Szarość wypełnia moje zapadające się oczy i wpływa do uszu. Błogie ciepło rozchodzi się po całym ciele.

- Kocham cię. – Chcę wykrztusić do policjanta i uśmiecham się na przekór temu, że  czapkę żółwiówkę mam już nie tylko w ustach, ale też w gardle.

 

4.

  

Policjant nachyla się do mnie konfidencjonalnie nad stołem i mówi.

- Widzi pan, bo my mamy takie procedury...

Dotknąłem bandaż na głowie i językiem przejechałem po zębach. To cud, że są wszystkie. Zęby to skarb. Ręka, noga czy żebro zrosną się, ale nowy ząb nie wyrośnie, a wprawienie sztucznego kosztuje dwa tysiące euro. To chyba jakaś pomyłka, żeby nam, ludziom, dać zęby jednorazowego użytku. Na szczęście są całe. Drapie w gardle. Bułgar powinien naprawdę prać częściej swoje czapki.

Posterunek policji, do której mnie przewieźli, gdy zorientowali się ostatecznie, że nie dybię na zdrowie i życie wychudzonych modelek, mieści się niedaleko rynku. Przez okno widzę teraz kilka kobiet. Dyskutują o czymś wściekle i pokazujące w kierunku, gdzie stał terrorysta. Dookoła kręcą się też leniwie żandarmi. Mogliby grać w filmie o Marsjanach, którzy przez przypadek wylądowali w wesołym miasteczku.

- A... Walenie w mordę? Rozumiem, to jest skuteczne na pewno.

- Właściwie ma pan duże szczęście. Powinien się pan cieszyć, że pan jeszcze żyje.

Trochę tego nie rozumiem, czy powinienem się cieszyć, że żyję, bo tamtemu nie wybuchła bomba, czy dlatego, że mnie nie zastrzelili, albo udusili, ale nie pytam o nic.

Policier uśmiecha się szeroko. Jest na pewno z jakieś centrali ds. ścigania ściganych. Ma dość kariery stójkowego gliniarza, goniącego za czarnymi dzieciakami, smażącymi marihuanę na osiedlowych klatkach schodowych. Teraz dostanie jakiś awans. Na pewno opowie kumplom z siłowni, jak pokonał terrorystę. Coraz trudniej przecież złapać jakiegoś zamachowca. Terroryści zrobili się bardzo sprytni i śmiertelnie poważni. W ogóle kiedykolwiek dawało się ich łatwo złapać?

- Normalnie strzelamy prosto w twarz. - Rzuca zza biurka i dodaje jakoby od siebie: - Jesteśmy celni. Tamtemu nie wybuchła ta bomba. - Rozwala się na krześle i podpiera dłońmi głowę z tyłu. - Tutaj, w tej okolicy, jest wilgotno, to przez to. Zrobiło się jakieś spięcie w obwodach, dlatego nie było jatki – „jatki” musiał zaakcentować tak soczyście jak tylko się dało dla podkreślenia powagi sytuacji.

 - Namokły mu baterie - słyszę drugi raz blisko ucha znajomy głos gliniarza, który obił mi mordę.

- Tak, namokły mu baterie - powtarza gliniarz za biurkiem tą samą kwestię - Dlatego nie wybuchł ten ładunek, którym był obwiązany. No spinak i jeszcze raz spinak. Słowem, warunki pogodowe nam dopomogły. Nawet pogoda nam sprzyja. Miał pecha. Teraz jest już nasz. - Obaj gliniarze uśmiechają się i widać, że jeszcze nie rozumiałem skali ich tryumfu.  W swoim przekonaniu i pewnie też w raportach, które napiszą po moim wyjściu to oni zapobiegli wszystkiemu.

 Teraz musimy pana zawieść do szpitala. Czy czegoś panu nie zrobiliśmy niechcący?

„Czegoś nie zrobiliśmy niechcący” – dobre sobie! Chwytam się za głowę. W kolanie zebrało się wiadro wody, mam też zbity bark i dwa lima pod oczami. Prawie nie zostałem uduszony śmierdzącą czapką made in Bulgaria. Nie mogę zrozumieć, dlaczego policjant przywalił mi jeszcze dwa razy w mordę po tym, jak mnie przewrócił na ziemię i wetknął kolano prosto w usta aż po skarpetkę. Wolę nie pytać, bo mogę oberwać jeszcze raz. Mam jakąś alergię na kontakty z ludźmi w mundurach. Jeżeli nawet jest to mundur kolejarza, albo górnika, to niepokoi mnie ta narzucona odgórnie sztywność ruchów i myślenia.

- Kolega myślał, że pan jest wspólnikiem..

Kolega pokiwał ze zrozumieniem głową. Strzelił palcami w moją stronę w raczej tandetnym amerykańskim stylu.

Po chwili słyszę jeszcze parę razy, jakie to mam szczęście. I w ogóle. Słowo „przepraszam”, wypowiedziane tylko raz półgębkiem, nie zostaje użyte już więcej. Na pewno mają tu jakąś instrukcję, która stawia restrykcyjny limit na ilość przeprosin, jakie można wymówić w ciągu jednego przesłuchania.

- Niestety, nie może pan od nas żądać odszkodowania. A propos, czym pan się zajmuje zawodowo

- Jestem zawodowym idiotą - gliniarz patrzy na mnie zupełnie nie zdziwiony i czeka na dalszy ciąg - Dobrze. Jestem statystą..

- Aaa… – Stuknął ołówkiem o biurko.

- Macie coś podobnego na policji?

- Nie mamy. Dobrze. To co pan robi na co dzień? A tutaj co pan robił?

cdn..

Ilość odsłon: 866

Komentarze

wrzesień 18, 2018 22:39

To jest tylko poczatek dlugiej ksiazki..

wrzesień 18, 2018 21:23

Przecież musimy się dowiedzieć co się dzieje z Tempem, przecież zgon ktoś, jakiś lekarz musi potwierdzić?
Pozdrawiam

wrzesień 18, 2018 20:17

No, tego się nie robi czytelnikowi.

wrzesień 18, 2018 17:01

z ilości odsłon może być ostatni///