Portal Poemax jest prowadzony we współpracy ze stowarzyszeniem Salon Literacki


- Witam państwa bardzo serdecznie i zapraszam do obejrzenia dzisiejszych wiadomości.- Spiker przełknął ślinę i uśmiechnął się do kamery, po czym nachylił się za stołem i splunął. Miał bladą ogoloną twarz i bystre spojrzenie. - Dzisiaj jak zwykle, najświeższe informacje, czyli to na co czekacie przed telewizorami razem ze swoimi nienormalnymi bachorami, zidiociałymi żonami i nudnymi teściowymi - ostatnie wyrazy powiedział zupełnie od niechcenia. Sięgnął po szklankę i napił się wody. - Jak co dzień, same nieszczęścia - westchnał. - .Zacznę może od skrótu najważniejszych komunikatów. A więc... - Pochylił się nad kartką i jego twarz rozpogodził uśmiech od ucha do ucha - No nie, mamy aż dwie katastrofy lotnicze. - Zmarszczył czoło. - W porządku. - Wciągnął uspokajająco powietrze i spojrzał zupełnie wyluzowany do kamery - Nikt nie przeżył, same trupy, serio. Jeśli mi nie wierzycie, to popatrzcie. - Podniósł do kamery kartki papieru. Kamera zrobiła zoom na miejsce, gdzie widniała informacja, że w katastrofie lotniczej “nikt nie przeżył”. - Ile to będzie nieboszczyków? - Zmarszczył czoło. - W jednej było sto osiemdziesiąt trupów, a w drugiej sześćdziesiąt dwa. To razem będzie, będzie...- wyciągnął kartkę papieru i zaczął podsumowywać liczby. – Przepraszam, ale nigdy nie byłem zbyt dobry w matematyce. Właściwie miałem same laczki, z fizyki też. Ocalałem tylko dlatego, że dali mi ściągać na maturze, poza tym grałem w szkolnym teatrzyku, no ale nieważne... Do diabła, niech mi ktoś powie, ile to jest: sześćdziesiąt dwa plus sto osiemdziesiąt, bo mi się znowu porąbało!!! - wykrzyknął głośno. - Strasznie gorąco w tym studiu. Cholera, czy klimatyzacja jest zjebana, czy jak! - Podniósł się zza stołu i krzyknął, patrząc minimalnie ponad kamerą, a więc do operatora. - Ty, policz mi te liczby i otwórz drzwi, to się zrobi chociaż trochę chłodniej!

- Dwieście czterdzieści osiem - powiedział cichy głos z daleka .

- No, a więc mieliśmy dwieście czterdzieści osiem trupów, ha, ha, ha. Ładna liczba, ale jak się przekonacie, to wszystko gówno.- Zwinął kartki w kłębek i rzucił w głąb studia.- Co tu dalej mamy, co tu dalej mamy... - Przesuwał kartki przed oczyma, najwyraźniej wyszukując co ciekawsze wiadomości. – Jest. To was może bardziej zainteresuje. Była powódź. Nie tam jakieś głupie pięć milimetrów wody w ciągu godziny tylko porządne lanie. Lało aż trzy dni. Są ofiary w ludziach. - Zatarł ręce. – Posłuchajcie: “...po ulewnych deszczach w Bangladeszu zginęły trzysta pięćdziesiąt trzy osoby, a sześć tysięcy pozostało bez dachu nad głową...” Ale numer, sześć tysięcy ludzi jest bez dachu nad głową. Słowem, mają niezły piknik. - Spojrzał w ekran telewizora, kamera zbliżyła się tak bardzo, że było widać smugi potu, ściekające po jego upudrowanej twarzy. - Pozdrawiamy zatem wszystkich koczujących pod gołym niebem. - Pomachał dłonią i zrobił taki wyraz twarzy, jakby nie mógł opanować uśmiechu i musiał zasłonić prędko usta ręką, żeby nie było tego widać. - To jeszcze nie koniec, nie koniec. - Co tu mamy? - Zrzucił kartkę z informacją o powodzi w Bangladeszu na podłogę. – O, to się powinno wam spodobać. Był napad na bank w południowej Karolinie, oczywiście w USA. Trzech zamaskowanych bandytów porwało trzy miliony dolarów przeznaczonych na zasiłki dla bezrobotnych i wypłaty dla opiekunów ze schroniska dla bezdomnych zwierząt. A to się obłowiły chłopaki. Kupa szmalu. Wyobraźcie sobie. Trzy miliony dolców. Kto z was tyle widział na oczy? Ha, no kto? Ilu z was widziało taką górę pieniędzy? – Zatoczył łuk, jakby chciał pokazać największą ilość powietrza, jaka mogła się zmieścić pomiędzy jego rękoma a biurkiem. - Kto widział taką górę szmalu? - powtórzył pytanie i wszedł na stół rozrzucając swoimi lakierowanymi butami kartki na stole. - Otóż powiem wam. Nikt. Nikt z was nie widział tyle pieniędzy. Na pewno nie wy. No, może kilkoro z was.

Operator zrobił zbliżenie kamerą, pokazując z jednej strony jego twarz, a on zrobił oko. Wciąż pokazywał, teraz stojąc na biurku, jak wielki stos pieniędzy mógłby się znaleźć pomiędzy jego rękoma, a biurkiem. Powoli opuścił ręce odchrząknął i ponownie usiadł w fotelu.

- Nie obyło się bez ofiar wśród ludzi. “...troje strażników i strażniczka zostali zamordowani na miejscu. Kasjer walczy o życie”. Bandytom gratulujemy, a rodzinom zamordowanych składamy kondolencje. - Naprężył się i przez kilka sekund starał się zrobić poważną minę, ale nagle powaliło go potężne ziewnięcie. - Teraz będę czytał tak, jak leci. Nie chce mi się już przekładać tych wszystkich kartek. No, więc słuchajcie. “Jest krach na giełdzie w Sri Lance. Giełda istnieje dopiero tydzień ale już żarłoczne rekiny obracając walorami giełdowymi doprowadziły kraj do ruiny” – Przerwał na chwilę. Wciągnął ze świstem głęboko powietrze i rękę, którą wcześniej trzymał pod stołem, położył na blacie biurka. Wyglądało to tak, jakby się bawił nieprzyzwoicie . - I co z tego, zapytacie. Otóż, ja też nie wiem. Nie ma żadnych nieboszczyków. Żadnych rannych, zabitych pokiereszowanych, cierpiących. Ot, mały zwyczajny kryzysik w kraju trzeciego świata. - Uśmiechnął się przepraszająco. - Następna wiadomość. Pewna staruszka z Nowej Gwinei wsypała do solniczki w barze mlecznym cyjanek potasu. A to ci numer. - Podparł się pod bokiem. Było widać, że wiadomość wyraźnie go zainteresowała. -Kilkanaście osób w stanie ciężkim przebywa w szpitalu. Nikt jeszcze nie umarł i pewnie nie umrze. Za mało solili. Pchi – parsknął i wydął usta w podkowę. - Też mi wielka rzecz. Na pewno wszyscy z tego wyjdą. Co tu mamy dalej? Emeryt z przedmieść Londynu pogryzł ciężarną kotkę. Ha, ha, ha. Ale cyrk. - Przebiegł szybko wzrokiem informację, żeby ją krótko streścić. - Otóż ten emeryt siedział sobie grzecznie na ławce, gdy wtem podeszła do niego kotka. Nie miał przy sobie protezy nogi, bo została mu tylko jedna, a kotów nie lubił bardzo. W dodatku nie miał rąk, ponieważ był inwalidą wojennym, więc nie mógł jej zwyczajnie zdzielić w łeb, bo by się wywrócił. Tak, czy inaczej, została mu tylko jego własna sztuczna szczęka. Co pomyślał, to zrobił. Pokąsał kotkę. Ta mu podrapała twarz. Sztuczna szczęka zacisnęła się na kocim ogonie i uciekła przed zaskoczonym staruszkiem. Emeryt został przewieziony do szpitala, kotka czuje się dobrze, urodziło się pięć małych. - No dobrze, dobrze, spójrzmy dalej. Nic. I tu nic, tu też nic ciekawego, w każdym bądź razie nic z tego, na co uparcie czekacie. O! To może być niezłe. - Przybrał bardziej skupioną postawę. Pięcioro skinheadów uciekło z więzienia pod Londynem. Jechali skradzionym autobusem linii F2, udając załogę. Poznała ich starsza kobieta, jadąca do szpitala do swojego dziewięćdziesięciotrzyletniego męża, weterana wojennego. “Pomimo tego, że co chwila wznosili faszystowskie pozdrowienia, zachowywali się wulgarnie, pluli na pasażerów i wymiotowali przez okno, a jeden z nich oddał mocz się na nic nie spodziewającego się podróżnego, który wchodził z parasolem pod pachą, bo był to deszczowy dzień, niczego nie podejrzewałam. Dopiero, gdy autobus nie stanął na przystanku, na którym wysiadałam co środę, nabrałam podejrzeń i chciałam nawet zawiadomić policję, ale wtedy jeden z tych bandziorów zwymiotował prosto na moje okulary, byłam oślepiona. Dosłownie nie wiedziałam, gdzie jestem...” - Spiker rozprostował ręce i uśmiechnął się od ucha do ucha. - Może być, nieprawdaż? - Spojrzał pytająco do kamery. – A tobie się spodobało? –

W odpowiedzi obraz zachybotał na chwilę.

- To dobrze. Mam tu jeszcze trochę tego gówna, zaraz kończymy te wiadomości. To nie, to nie... To też nie będzie dobre. O może to! Urodziło się dziecko z dwoma głowami. Chłopczyk. Może lepiej będzie chłopczyki. No, nie! Jedna głowa jest czarna a druga żółta. Taka mieszanka żółto-czarna. Chirurdzy są dobrej myśli. Matka ma zdecydować czy chce mieć w domu małego czarnego czy żółtego. Trudny wybór, proszę pani. - Zrobił bardziej inteligentną minę, niż pozwalała mu na to jego twarz. - Jak wiadomo, rasa żółta jest bardziej inteligentna. Z kolei czarni uzyskują lepsze wyniki na przykład w rozgrywkach sportowych, biegają szybciej, skaczą wyżej i tak dalej. - Spojrzał w kierunku kamery. Jego twarz zajmowała teraz cały ekran. - Niech się pani zdecyduje, masz, kobieto, wybór - wybierz mądrze!

- Kamera odjechała i znów pokazywała spikera i biurko. - Ja tak sobie myślę... - Wyciągnął się w fotelu. - ...Że może ten wybór nie jest wcale konieczny. Tak, mówię zupełnie poważnie. Może zostawić obydwie głowy. Wtedy będzie i szybko skakał i będzie po prostu mądry. - Zamknął oczy i widać było, że jest skupiony. - Wyobraźmy sobie. Rozgrywki mistrzowskie. Mistrzostwa świata. Trybuny zapełnione ludźmi. Owacje. Okrzyki. Na starcie staje on, dwugłowy dziwoląg. Jeszcze nikt go nie zna. Biegną, coraz szybciej, w końcu wpadają na metę i wygrywają. Tryumf siły czarnego i inteligencji żółtego. Ten drugi zresztą udziela wywiadu, mądrego wywiadu. No, dobrze. - Machnął ręką i ożywił się natychmiast. - Co tu jeszcze jest? Wojna w Afryce. Bojówki południowoafrykańskich separatystów zaatakowały północnych wyznawców Sari. Co to jest? - Podniósł brwi do góry, chwilę bezgłośnie mielił tekst ustami, nim zdecydował się mówić głośno. - Doszło do walk na granicy, zginęło jedenastu żołnierzy Północy i siedmiu z Południa. Tak mało? Wojna i tylko osiemnastu zabitych. Co to za wojna, walczą arbuzami, czy co? Następna wiadomość. Zaginął słynny podróżnik i polarnik, badacz kultury eskimosów. “Wyszedł do pracy jak zwykle o siódmej rano.”- mówi jego żona – “Miał ze sobą śniadanie na drogę. Zawsze wstawał bardzo wcześnie, żeby zdążyć na czas. Autostrada południowa, którą jeździł, jest zawsze makabrycznie zatłoczona, dlatego dawałam mu dużo kanapek, żeby nie umarł po drodze z głodu. Gdy zadzwoniłam w południe do biura, jego tam nie było. Zniknął gdzieś na trasie pomiędzy naszym domem, a Nowym Jorkiem. Apeluję do wszystkich, którzy widzieliby błąkający się po okolicy samochód, albo jeżdżący w kółko po autostradzie, żeby dali znak.” Pamiętajcie, dajcie znak. Żona się niepokoi i w ogóle. Czekają nowe zadania, nowe bieguny do odkrycia. - Mrugnął porozumiewawczo. Taka sobie ta wiadomość. Cholera, to są nudy, to też. Ooooo, to jest niezłe. Kolejna wyprawa na czerwony glob się nie powiodła. Dwoje nawigatorów naziemnych załogowego statku kosmicznego przeoczyło moment, w którym mieli skręcić rakietą w lewo na Marsa i statek poleciał dalej. Zamiast pilnować kursu rakiety, te gamonie grały w jakąś modną strategiczną grę komputerową o walce z kosmitami na Ziemi. Nie obyło się bez ofiar. - Uśmiechnął się do siebie. – Gdy Supervisor i pomysłodawca lotu dowiedział się o niepowodzeniu, odnalazł natychmiast obydwu nieszczęśników. Jednego z nich zaciukał klawiaturą na miejscu, a drugiego powiesił na kablu od myszy. - Spiker zatarł ręce. - Nieszczęsna załoga przyjęła ze spokojem informację i przesyła pozdrowienia dla swoich rodzin oraz prosi o wysłanie drugiej rakiety zaopatrzonej w kilka kartonów orzeszków ziemnych, prezerwatywy, pisma pornograficzne oraz karty do gry w twista. Dodali też, że nic nie szkodzi. Spróbują zamiast tego zwiedzić Jowisza i tam zatknąć flagę amerykańską. Poza tym pozdrawiają prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej i oświadczają, że nie zawiodą pokładanych w nich nadziei. - Spiker pokazał do kamery wyciągnięty do góry kciuk. Nie zawiedźcie nas chłopaki. Mistrzostwa świata w piłce nożnej są tuż tuż. Liczę na to, że się na nich spotkamy. Prezydent i cały świat na was czekają.

W tym momencie rozległ się dźwięk telefonu. Podniósł słuchawkę.

- Co?! - wykrzyknął głośno. - Nigdzie nie dolecą? To ci historia.- Poprawił się i spojrzał do kamery. - Przed chwilą dostałem sensacyjną wiadomość. Oczywiście, nasi astronauci nigdzie nie trafią. Polecą daleko w kosmos i umrą w męczarniach, z głodu, braku tlenu, nudy i ciekawych komiksów. - Zatarł znowu ręce. - Jak widać, nie wszystko się dobrze kończy. Teraz wiadomości sportowe. Zmarł mistrz świata w podnoszeniu ciężarów. Zgon nastąpił w dzień po zawodach sportowych. Podczas wcześniej przeprowadzonych badań, wykazano w jego organizmie niewielkie ilości niedozwolonego i szkodliwego dla zdrowia hormonu wzrostu. Mistrz bronił się, mówiąc, że to nie może być prawda, i że niczego nie brał, a hormon mógł dostać się do jego krwi prawdopodobnie podczas stosunku płciowego z trenerką niemieckich pływaczek, Rosettą Wassermann. W każdym bądź razie wykitował i po kłopocie. – Dziennikarz zwinął ostatnia kartkę.

- A co to jest? - Podniósł wysoko brwi do góry, było widać, że czyta kilka razy tę samą kartkę. - Co? Clown z cyrku daje przedstawienia za darmo, na przystankach autobusowych. Co to jest? Kto to tutaj, kurwa, położył?! Jaki clown, o co tu, kurwa, chodzi? - zaczął krzyczeć w głąb studia. Podniósł się na krześle, wstał i podszedł do kamery trzymając się za serce. - Dostałem takie coś. - Pokazał kartkę. - Jaki clown, co jest, do cholery! Kurwa mać! - Wyrzucił ręce do góry. - O co tu, na boga, chodzi? Za taką gównianą informację wyleją mnie z pracy! - Kopnął w biurko, aż się wywróciło i usiadł na krześle szlochając. Kamera zbliżyła się do jego twarzy. Przez chwilę pokazywała płaczącego spikera. Potem obraz odjechał, zadygotał i znikł zupełnie z ekranów.


napisane w 1997 r.

 

Ilość odsłon: 255

Komentarze

Nie znaleziono żadnych komentarzy.