Portal Poemax jest prowadzony we współpracy ze stowarzyszeniem Salon Literacki

Krótka historia Mui Juhansena – mistrza świata w skokach narciarskich.

Historia Mui Juhansena zaczyna się w 31 sekund po jego narodzinach, z powodu braku relacji o wcześniejszym życiu.

Położnik asystujący przy porodzie, jak się później okazało, był zwykłym hochsztaplerem, który skończył tylko krótki kurs o szkodliwości masturbacji w zakonie pod wezwaniem świętej Bernadetty, gdzie przebrany za portiera spisywał wszystko ze ścian i drzwi toalety, przylegającej do sali wykładowej.

Kiedy zobaczył płód wyłażący z łona matki zdążył wykrzyknąć tylko “Mui Hook” zanim zemdlał, co wchodząca akurat siostra położna zrozumiała jako “narciarz” i takie też dała imię noworodkowi.

Nikt inaczej nie mówił na Mui Juhansena aż do osiemnastego roku życia. Wtedy spotkał swoją siostrę wychodzącą akurat z toalety publicznej. Dziewczyna natychmiast go poznała, dzięki siódmemu zmysłowi. Powiedziała: - Bracie mój - gdy tylko zobaczyła jak się drapie w okolicach rozporka za pomocą złamanego widelca.

Podobnie drapał się jej dziadek, ojciec, wszyscy stryjowie. Było to szczególnie niebezpieczne i powodowało liczne wypadki oraz okaleczenia, a wielu z jej stryjów, dziadków i wujów nie dorobiło się nigdy żadnego potomstwa, ponieważ ciągle chodzili z obandażowanymi genitaliami, co prawie uniemożliwiało zapłodnienie. Z tego powodu nikt właściwie nie wiedział, jak dochodziło do owocnych zbliżeń. W istocie stanowiło to największą tajemnicę rodu, pilnie strzeżoną przez jedną ze stryjenek, która była głuchoniema i w dodatku nie widziała na obydwoje oczu. Nie komunikowała się też ze światem zewnętrznym przy pomocy pisma, gdyż zwyczajnie nikt jej nie nauczył czytać mówiąc: - A po co ci to, nauczysz się, jak dorośniesz.

Ciotka żyła już prawie sto czterdzieści sześć lat, wciąż oczekując na pierwszą lekcję pisania, której nikt jej nie chciał udzielić. Zagadywana trwała w tej samej pozycji, zupełnie nie poruszona, co wielokrotnie składano na karb jej życiowej mądrości i odchodzono w skupieniu do kościoła przed figurę świętego Józefa, który najlepiej kojarzył się z ciotką z racji nieruchawej marmurowej sylwetki i głowy, która jako jedyna poruszała się z całej bryły.

Mui rzucił się do nóg swojej siostrze z okrzykiem: - Siostro moja - i próbował spenetrować, co miała w kieszeniach. Okazało się, że nie ma tam nic oprócz różańca wykonanego ze spinaczy, z którym modliła się w biurze, a który dostała od swojej najlepszej przyjaciółki, chorej psychicznie księgowej, która kiedyś dla kawału zjadła całe jedenaście tomów akt pensjonariuszy szpitala dla chorych na nerki, i nie popiła tego nawet jedną szklanką wody, ustanawiając tym samym nowy rekord świata w tej konkurencji, należący notabene poprzednio do innej księgowej. (Ta zjadła tylko jeden tom akt sądowych o spadek, wypijając przy okazji osiem litrów oleju samochodowego, co tak jej zaszkodziło, że umarła jeszcze tego samego dnia. Na łożu śmierci zdążyła jedynie wyrzec trzy zdania: “Moc.” “Jedenaście piegów.” oraz “Czy stąd kursuje autobus na Marsa?”)

Przytulając się do swej siostry Mui zauważył, że pachnie mieszaniną dwóch woni: śledzi oraz pasty do podłogi, co niezbicie dowodziło, że to musi być jego siostra. Podobny zapach w słoiku został dołączony do kartki z jego imieniem i nazwiskiem oraz parą obcisłych i ciepłych kalesonów, w których go znaleziono przed drzwiami zakonu benedyktynów.

Uciekł z niego w wieku siedmiu lat przez dziurę w podłodze hulajnogi w czasie gdy jechał z zakonnikami do supermarketu po świeży zapas gumy do żucia i kalafiorów.

Pierwsze dni na wolności były trudne. Musiał udawać niedźwiedzia polarnego w centrum Helsinek, za co dostawał tylko kuksańce między żebra, bo zwierzęta te były tutaj wyjątkowo nie lubiane ze względu na niską jakość futra, z którego sierść wyłaziła już po trzech sezonach.

Zniechęcony podkradał się w nocy pod gospodarstwa domowe i kradł zwierzęta gospodarskie, czym wywołał powszechną panikę wśród prostego ludu, jako iż uznano go za przebranego inkasenta gazowego, który wiele lat temu wyszedł na Antarktydę sprawdzić stan liczników gazowych u Eskimosów i nie wrócił. W tym czasie rosły odsetki od niezapłaconych rachunków, które zamieniano prędko z przybyszami z Polski na fortepiany i gałązki jałowca.

W końcu jeden ze zdenerwowanych gospodarzy postanowił odstrzelić łeb niedźwiedziowi, co mu się rzeczywiście udało. Jednak zwierzę nie padło, tylko poszło dalej wywołując ogromne zdziwienie myśliwego. Ponieważ jednak niedźwiedzie futro, w które był przebrany Mui było o trzy numery za duże, jego głowa była umiejscowiona gdzieś w okolicach narządów rozrodczych. Stamtąd też wydobywał się jego głos.

Dzięki temu wydarzeniu zwierzę zyskało legendę brzuchomówcy. Zdecydowanie skrytykował to pewien słynny brzuchomówca szwedzki twierdząc, że zwierzęta mówią trzy dni w roku, w okolicach maja i czerwca, i bynajmniej nie mówią “tamtędy”, tylko za pomocą paszczy, dla niepoznaki przykrywanej łyżwiarskim beretem sportowym. Jako specjalista od mówienia za pomocą innego organu niż pysk chciał bardzo obejrzeć nietypowy egzemplarz, ale wyjaśniono mu, że to nie jest prawdziwy misiu tylko przebieraniec, a na dodatek inkasent, na co brzuchomówca odpowiedział tylko, że teraz to już zupełnie nic z tego nie rozumie.

Z odstrzeloną głową niedźwiedź dotarł do stacji pogotowia ratunkowego dla rybaków. Tam nie został przyjęty przez dyżurnego lekarza, który miał akurat depresją psychiczną i postanowił się uczyć rachunku różniczkowego, zamiast leczyć pacjentów. Zadawał przybyłym różne pytania, na które nikt nie potrafił odpowiedzieć oprócz nauczyciela matematyki z pobliskiego gimnazjum, chorego na suchoty galopujące. Nauczyciel był wyraźnie zadowolony ze swojej wiedzy i zaobserwowano już u niego pierwsze oznaki poprawy zdrowia. Gdy jednak próbował wykonać ostateczne żmudne obliczenia, padł martwy. Dyżurny lekarz uznał, że przyczyną zgonu było wyczerpanie, jednak nie zdecydował się na obniżenie poprzeczki i nadał nękał pacjentów trudnymi pytaniami.

Nagle zobaczył wchodzącego tyłem niedźwiedzia z odrąbaną głową, dyndającą w okolicach piersi, który gadał w dodatku tyłkiem. Położył się natychmiast na kozetce i opowiedział zwierzęciu całą historię swojego życia.

Mui spisał ją na wewnętrznej stronie niedźwiedziej skóry. Następnie przylepił znaczek i włożył do skrzynki pocztowej, wpisując adres zakonu, z którego uciekł, bo innego adresu nie znał. Skóra dotarła na miejsce po trzech latach, zahaczając przy okazji o Pragę. Była też dwa razy na wystawie sztuki nowoczesnej w Paryżu w galerii mail-artu. Po pewnym czasie przewieszono ją do działu awangardy, ponieważ odkleił się znaczek pocztowy i nie wiadomo było, jak zaklasyfikować kawałek futra. Jedynie pewien bystry krytyk sztuki dostrzegł kilka charakterystycznych dla przesyłki szczegółów, kazał przylepić byle jaki znaczek i ostro skrytykował swawolę dyrektorów galerii. Podniesiono mu za to honorarium i wysłano na placówkę dyplomatyczną jako atache kulturalnego do Etiopii.

Z galerii skóra została skradziona przez jednego Amisza. Nagle pod wpływem iluminacji zobaczył on w niej Buddę nawalonego heinekenem, który kazał mu ją wywieść do Szwecji.

Tak też zrobił i został nieszczęśliwie zaciukany przez zakonników na meczu hokeja. Mnisi natychmiast poznali, że skóra należy do nich, bo był tam ich adres i zastrzeżony numer telefonu do jednej pani, na który dzwonili tylko oni.

Przez kilka lat Mui udawał wędrownego sprzedawcę ostatnich namaszczeń. W końcu został zdokonspirowany, dokonując transakcji nad łożem śmiertelnie chorej kobiety, która okazała się przeorem zakonu po drugiej operacji zmiany płci.

– Tylko ty myliłeś ostatnią zwrotkę psalmu polecającego z przepisem na risotto, wypisanym nad piecem w naszej jadalni – miał wycharczeć ostatnie zdanie przed śmiercią i oddał ducha. Po tym wstrząsającym zdarzeniu Juhansen popadł w alkoholizm i przez całe trzy miesiące szukał zorzy polarnej, która świeciła akurat w zupełnie innej porze roku.

Z alkoholizmu wyciągnął go pewien świstak, który akurat zgubił drogę w lesie. Okazał się on być prawdziwym inkasentem zaginionym przed dziesiątkami lat. Mui wjechał do miasta na ośle ukradzionym z transportu świeżego mięsa do fabryki salcesonu i salami, którego poganiał witką jałowca. Przechodząca w pobliżu pewna osiemdziesięcioletnia dziewica spod znaku ryb, która nigdy nie mogła się zdecydować, czy ma zostać kosmetyczką w służbie więziennictwa kryminalnego Republiki Szwedzkiej czy łyżwiarką figurową, dostała nagłej iluminacji i postanowiła, że zostanie jednak panienką lekkich obyczajów, do czego namawiała ją wiele lat temu jej matka.

Mui dojechał do sklepu. Tam zamienił z jednym arabem osła i pęk rózg na maszynę do szycia i skarpetki sportowe oraz przenośną bombę termonuklearną w długopisie, która nigdy nie chciała wybuchnąć.

Skarpetki włożył na nogi, bo miał już poważne odmrożenia, długopis natomiast dał w prezencie zaprzyjaźnionemu oficerowi lotnictwa amerykańskiego. Na nieszczęście ten zgubił podarunek w powrotnej drodze do domu gdzieś w okolicach Japonii. Wypadł mu on z kieszeni i przez dziurę w podłodze spadł w okolicach Nagasaki.

Maszyna do pisania posłużyła Mui do spisania historii rodowej Juhansenów do trzech pokoleń wstecz oraz do zredagowania podania do szkoły baletowej, bo ta znajdowała się akurat po przeciwnej stronie jego obecnego mieszkania i mężczyzna sprytnie wykombinował, że w ten sposób zaoszczędzi na biletach autobusowych ewentualnie na żarciu dla psiego zaprzęgu. Plany pokrzyżowała inwazja sowiecka, która jak nawałnica przetoczyła się przez cały kraj i wpadła do Atlantyku. Mui spędził wtedy długie miesiące w całkowitej ciemności, bo w miastach zarządzono blackout, żeby, jak to zwykle na wojnie bywa, pijani generałowie rosyjscy nie znaleźli jakiegoś miasta i przypadkiem nie weszli do niego w poszukiwaniu świeżych numerów Penthousa, gumy Donald Duck, i butelek po coca – coli sprzedawanych w ich ojczyźnie jako wazony do ciętych kwiatów.

Wtedy na poddaszu domu znalazł podręcznik do embriologii ogólnej. Posłużył mu on do napisania pracy naukowej z teologii pod tytułem “Fizjologia niepokalanego poczęcia” wydanej w stu tysiącach egzemplarzy w Sudanie, gdzie do dzisiaj używa się jej w zastępstwie Koranu ewentualnie książki telefonicznej z racji kilkunastu końcowych wolnych stron, na których można spisać wszystkie numery w kraju, włącznie z numerami kierunkowymi.

Porządnie wygłodzony po kilkuletnich ciągłym ucieczkach i powrotach do miasta Mui w końcu z radością powitał jutrzenkę swobody w barze McDonald’s, który postawili Amerykanie natychmiast po wycofaniu się armii czerwonej, nie czekając nawet, aż ucichną ostatnie kanonady. Siedząc zamyślony, gryzł hamburgera i przyglądał się przez okno, jak Japończycy stawiają wielki szyld Panasonic, a obok nich uwija się kilkoro śniadych chłopaków z plakatami Adidasa. Po przeciwnej stronie ulicy przechodziły dwie prostytutki i pomachały do Mui, więc wybiegł z baru i poszedł za nimi.

Gdy dotarli już do jego mieszkania, prostytutki okazały się dwoma przebranymi agentami werwolfu, ale całkiem sympatycznymi. Wypili po dwa piwa i poszli do lasu, zostawiając przedtem swoje adresy domowe z prośbą o przesłanie widoku Helsinek w zimie i kapci z foki śnieżnej, w zamian za co oferowali zaproszenie na karnawał do Kolonii oraz breloczek propagandowy do kluczy z jednej strony z wizerunkiem Adolfa Hitlera, a z drugiej z nowym modelem volkswagena.

Juhansen jednak nigdy nie dostał zaproszenia na karnawał. Niemcy ciągle odpisywali, że mają chorą babcię, albo że przyjechała ciotka Helga z Austrii, albo że mają biegunkę i też nic z tego.

Jedyne zaproszenie, jakie otrzymał, było od jakiejś sekty z Bawarii, która zachęcała go do popełnienia zbiorowego samobójstwa przy piwie i golonkach, prosząc jednak, żeby wcześniej uiścił koszty manipulacyjne i wpłacił drobną sumkę na sieroty społeczne i klub wielbicieli motolotni sportowych. Mui uczynił wszystko, co mu kazali i wkrótce otrzymał haftowany dyplom z podziękowaniem oraz bilet na mistrzostwa w brydżu tajlandzkim odbywające się w RPA, bo sprzedaż była premiowana.

Na lotnisku w Pretorii został natychmiast uprowadzony przez Front Wolności Południowej Afryki i poddany różnym wymyślnym torturom. Pokazywano mu między innymi taśmy video z meczów szachowych, skoki narciarskie na turnieju ośmiu skoczni oraz wystąpienia Fidela Castro, który poruszał problematykę rynków zbożowych w środkowej Europie.

- Czy wiecie że ceny skupu żywca w Czechach są coraz bardziej niestabilne? - zapytał Mui, gdy jego oprawcy zjawili się w piwnicy, gdzie wisiał nogami do góry, w dodatku opleciony wężem Boa i skakanką dla dziewczynek.

- Domyślaliśmy się - odrzekł ponuro jeden oprawca i zrobił mu zastrzyk. Najpierw Mui wydawało się, że leci samolotem. Potem jego głowa obracała się o 360 stopni, a na końcu obudził się w swoim łóżku, obok którego stała jego gospodyni z sześcioma głowami i jedenastoma nogami. Zamknął oczy. Gdy je otworzył gospodyni miała już dwoje rąk i dwoje nóg, ale ciągle mówiła dwoma głowami. W dodatku jednocześnie.

“Przecież ja nie miałem żadnej gospodyni” – pomyślał Mui i zamknął oczy, a gdy je otworzył, kobiety rzeczywiście już nie było. Zjawiła się jednak za chwilę z kubkiem z herbatą

- Jestem jednak - powiedziała teraz tylko jedną głową, ale Mui się wydawało, że wszystko co mówi, to zwyczajne kłamstwa, szczególnie gdy poruszała problematykę kultury osobistej na wycieczkach szwedzkich bibliotekarzy do Włoch i urugwajskich drużyn footbolowych. W końcu Mui nie wytrzymał i wybuchnął:

- Daj mi narty. Są w piwnicy! - Ale nikt mu nie odpowiedział, bo Mui tak naprawdę prowadził dialog wewnętrzny.

Wstał więc z łóżka i poszedł do pobliskiej knajpy zjeść obiad, bo, jak twierdził słynny czeski lekarz specjalista od dolegliwości wyrostka robaczkowego i chorób kobiecych: “Nic nie jest tak ważne jak porządny obiad i szklanka zimnego piwa. Człowiek objedzony i opity czeskim piwem budzi powszechny szacunek, szczególnie u amerykanów i płci przeciwnej”. Tę teorię miał podobno wygłosić podczas wykładu, odpowiadając na serię pytań dotyczących pieluch, karmienia piersią i zaburzeń jelitowych w okresie popołogowym.

Słynny lekarz miał rację i Mui zaczął trochę wzbudzać szacunek w tym dziwnym czasie zorzy polarnej, rock and rolla, kontaktów seksualnych na śniegu i bliskich spotkań z obcymi cywilizacjami.

Pierwsze treningi szły dobrze. Mui już po kilku miesiącach zjazdów na nartach nabrał klasycznej lekko pochylonej sylwetki. Chodził tak zgięty nawet do sklepu obuwniczego i dentysty, w związku z czym określano go mianem pozera, choć niektórzy wróżyli mu wielką karierę sportową.

Pierwszy skok zakończył się zupełnym sukcesem. Mui nie przewrócił się i nie skrzyżował nart. Większość lotów była ogólnie bardzo udana, nie licząc kilku wypadków jak ten, podczas którego wpadł na wycieczkę meksykańskich zakonnic, testujących akurat nowy model osiemnastoosobowej deski zjazdowej, albo zderzenia z Eskimosem, który wyszedł na spacer z foką w poszukiwaniu kina, w którym mieli właśnie wyświetlać jakąś dobrą komedię o wyprawie Amundsena.

Wschody i zachody słońca wyznaczały cykl życia Mui. Zbliżały się międzynarodowe zawody w skokach i aby w nich uczestniczyć musiał się oddać przekupnej pani prezes komitetu olimpijskiego, która słynęła z perwersji i zamiłowania do młodych skoczków narciarskich. Żądała wielogodzinnego stania nago tylko w nartach, czapce i goglach, podczas gdy ona czytała argentyńskie ballady sportowe i wyniki meczów w koszykówce NBA.

- Nareszcie jesteś – powiedziała, gdy zobaczyła Mui wchodzącego do jej sypialni przez okno. – Mam tu trochę tego staffu, spodoba ci się. Jest tu pieśń nad pieśniami argentyńskiego pisarza Huano de Venega sławiącego baseball, limeryki włoskiej pisarki Artuany Artuan, która miała orgazm w trakcie peletonu na 10 kilometrów oraz epitafium hiszpańskiej łyżwiarki figurowej na lodzie, której tramwaj obciął obydwie nogi, gdy szła z treningu,zastanawiąjąc się akurat nad bytami a priori Kanta.

- Cool – powiedział tylko Mui i ubrał się w strój narciarski, leżący obok kominka. Gdy pani prezes czytała wyniki meczów NBA do 51 roku, nagle poprosiła o chwilę przerwy na papierosa, a Mui stwierdził, że w sumie mu się podobało i nawet nie przekręciła ani jednego wyniku meczu baseballu między drużynami Birmy a Norwegii z 1938 roku. Wychodząc wymęczony nad ranem, bo starej lubieżnicy się przypomniały sprośne kawałki z zawodów w jeździe figurowej, Mui cieszył się, że żyje. Świat był piękniejszy o trzy dioptrie.

- Dlaczego akurat o tyle? – zapytał na głos sam siebie i mleczarza, który napatoczył się o świcie.

- Bo widocznie miałeś sześć dioptrii. Teraz będziesz widział o wiele gorzej.

- Chyba lepiej - zaryzykował Mui.

- Właśnie że gorzej - im mniej widzisz i słyszysz, tym jesteś szczęśliwszy - odparł filozoficznie mężczyzna. Odwrócił się na pięcie i odszedł majestatycznie, ciągnąc za sobą wózek z mlekiem.

Mui zauważył wtedy, że rzeczywiście widzi o wiele gorzej. Okulista zapisał mu okulary na zapas, odcinając denka od butelek po słowackim piwie. Robił już tak wiele lat i nikt się nie uskarżał, co utwierdzało go w słuszności zastosowanej terapii. Siedząc w łazience przy porannych ablucjach, prężył się, robił miny do lusterka i co chwilę przecierał denka. Parę razy uderzył czołem w lustro i pocałował swoje odbicie, a potem zaczesał z tyłu długie strąki włosów powiewające na wietrze podczas skoków narciarskich. Mówił brzydkie wyrazy po fińsku, a zaraz potem dodawał: “jest dobrze” i wygrywał kilka taktów hymnu Norwegii na swoich grubych i wydatnych ustach, w kącikach których zwykle zbierała mu się ślina, która zamarzała zimą i topniała latem. Nie wiedzieć dlaczego, melodia ta myliła mu się ciągle z chińską pieśnią mandarynów napastowanych przez zboczone gejsze, albo hymnem na cześć dalmatyńczyków z wielkimi jajami (jakie spotyka się w okolicach Bonn w czasie karnawału).

Leżąc na tapczanie odpoczywał zapatrzony w płatki tynku złażące z sufitu, które układały się w kontur szóstej stacji drogi krzyżowej, albo zarys Marylin Monroe z plakatu pijanego Warhola. Nogi rozkładał szeroko i otwierał tak zwaną nawiewnicę od suspensorium, a na jego twarzy malował się uśmiech spełnienia, dokonania, krwiożerczych ambicji i erotycznych marzeń podczas biegu zjazdowego na siedem kilometrów. Klub sportowy znajdował się niecałą godzinę biegiem od jego domu. Namaszczony jak świętymi olejami wodą kolońską z Helsinek rozdawał na lewo i prawo uśmiechy, robiąc przysiady na każdym skrzyżowaniu ulic i w radosnym uniesieniu klepnął nawet w tyłek księdza, któremu zaświeciły się oczy i zrobił w powietrzu znak krzyża, czym odegnał wszelkie zło, jakie zbierało się nad narciarstwem sportowym w Finandii, Środkowej Europie i reszcie świata oraz kilku zakątkach galaktyki.

Wtedy o mało nie doszło do największego niespełnienia w dziejach dyscyplin narciarskich. Mui poznał kobietę życia. Siedziała w budce z frytkami i czytała Kanta wydanego w jednym egzemplarzu dla Finlandii. Pomyślał wówczas, że jego rozum jest nieczysty i się przeżegnał, po czym wykupił wszystkie porcje frytek, jakie były. Gdy dziewczyna schylała się nad kanką z olejem, zauważył, że ma pod lekko tylko zabrudzonym fartuszkiem różowe reformy, takie, jakie go nabardziej podniecały.

Nawiązał dialog i natychmiast rozpoznał zmysłowy zapach wędzonych węgorzy, śledzi w śmietanie i faszerowanego krewetkami łososia po norwesku, który jest o wiele lepszy od łososia szwedzkiego albo fińskiego. Rozmawiali swobodnie o pogodzie, wynikach meczu i poezji młodych koszykarek, którą to ceniła sobie dziewczyna, a od której i on nie stronił, wymieniając się po treningach hokeja najnowszymi tomikami ze swoimi kolegami z drużyny. Tak wesoło rozmawiając, skończyli jeszcze tego samego dnia w łóżku Mui, nad którym po tym wydarzeniu zawisł wielki plakat z łyżwiarką w trakcie wykonywania podwójnego piruetu. Dostał go od dziewczyny, a w zamian za to dał jej kawałek swojej narty złamanej podczas biegu na pięć kilometrów, co ją bardzo wzruszyło. Przywiesiła sobie te parę drzazg w medalionie na piersiach i od tej pory był jej najcenniejszym życiowym talizmanem, mającym wyznaczać dalsze cele życiowe.

Następnego dnia odbył się bieg zjazdowy. Najważniejszy bieg w życiu Mui. Kiedy stanął wycieńczony nocnymi zabawami na krokwi, pomyślał, że to koniec i na zwycięstwo ma taką szansę jak na znalezienie w biały dzień na jasnym niebie fruwającej zakonnicy, która śpiewa marsyliankę. Nie wiedział jednak, jak bardzo się mylił. Z konkurencji wycofali się Szwedzi obrażeni na Finów za bezczelne połowy norweskich dorszy na wodach Islandii. Drużyna Niemiec pobiła się z drużyną rosyjską o bitwę pod Stalingradem, przy czym ci pierwsi zarzucali tym drugim, że stosowali nieuczciwe chwyty w postaci zostawiania wszystkich na lodzie. W dodatku dołączyła do nich jedyna drużyna z Portugalii, która oskarżyła jednych i drugich o skrócenie Świąt Wielkanocnych i wynalezienie elektrycznej szczoteczki do zębów. Autokar z zawodnikami z pozostałych drużyn trafił natomiast na zorzę polarną i wszelki słuch po nim zaginął.

Gdy Mui stanął na skoczni, był już zwycięzcą i nie przeszkodził temu nawet fakt, że spadł ledwo pięć metrów za progiem skoczni. Złośliwi twierdzą do dziś, że zawisł na niej na chwilę, zanim spadł w zaspę śnieżną.


Poznań, 2000 r.

 

Ilość odsłon: 238

Komentarze

kwiecień 24, 2023 18:57

Uczta dla smakoszy groteski, trochę przypomina opowiadania Daniiła Charmsa, aczkolwiek dla mnie za duża dawka, choć owszem, koncept zacny.