Portal Poemax jest prowadzony we współpracy ze stowarzyszeniem Salon Literacki

Wysiadłem kilka sekund po tym jak strzeliło i zarzuciło naszym nowym punciakiem po całej drodze. Noc, zimno i wiatr paskudny. Jesień, żadna tam romantyczna, polska, złota, ale ponuro niechętna ludziom. Dobrze, że deszczu nie było.
Kapcie – a to niespodzianka! – były dwa. Moja żona, prowadząc pojazd, załapała pobocze Strzeliły obie prawe opony. Szczęściem moja małżonka pod żadnym pozorem, nigdy, przenigdy nie przekracza szybkości 80km/h w dzień a 60km/h w nocy. Dlatego hamowanie wykonała w miarę sprawnie. Tyle, że mnie obudziła. A ja spałem jak niemowlę, zmęczony powszednim urobkiem na dwóch etatach.

Gdyby strzeliło jedno koło, to mógłbym ewentualnie spróbować wymienić. Zapasowe koło było gdzieś tam w bagażniku. Ale w przypadku dwóch? Nawet nie było z czym walczyć. Potrzebna była laweta, warsztat, cały ten kram. Ja pierniczę!
Rozejrzałem się dookoła. Żadnego domu, światła, nic. Ciemne plamy lasu po prawej, po lewej szare, jakby pola. Słupy telegraficzne wskazywały, że na szczęście jest tu jakaś cywilizacja.
Żona wysiadła z samochodu.
- Co tak stoisz? Zrób coś!
Jasne. Zaraz zrobię nowy samochód.
- Robię. Myślę.
- A co tu myśleć? Zadzwoń po kogoś, niech nas ściągnie do warsztatu, naprawi...
- Już dzwonię. Do Waldka. Waldek ma numer do Jurka Szczygła, on ma warsztat, robili już tam nasz samochód, jak skasowałaś ten kosz na śmieci. Waldek sam do Jurka zadzwoni albo mnie poda numer i ja zadzwonię. Jurek sam przyjedzie albo przyśle pracownika. I będzie po problemie.... Zaraz, zaraz... Zapomniałem! Do diabła! Jest godzina 22 a my jesteśmy około 300 kilometrów od Łodzi. Tam mieszkamy my, Waldek i tam też ten cholerny Jurek Szczygieł ma warsztat. My zaś stoimy na jakimś zadupiu i nie widziałem, bo cholera, spałem, żadnego ogłoszenia po drodze: Warsztat samochodowy całą dobę. Naprawiamy wasze błędy i zawsze służymy pomocą! Wyślij sms-a lub zadzwoń po numer... Właśnie? Jaki numer?
Popatrzyłem pytająco na żonę, która odwróciła się do mnie plecami. Z jednej strony w ten sposób urwała ciekawie się zapowiadającą dyskusję. Z drugiej – pokazując mi plecy zwróciła się w stronę jadącego w naszą stronę samochodu. Zaczęła przy tym machać rękami i krzyczeć.
Samochód się zatrzymał. Żona chciała już do niego podbiec, kiedy chwyciłem ją za ramię.
- Poczekaj – syknąłem.
Co dziwne – posłuchała mnie. Z samochodu, ciemnego audi wysiadł wysoki, ubrany w sztruksową marynarkę i ciemne dżinsy mężczyzna. Wysiadł i po prostu patrzył. Potem wyciągnął paczkę papierosów, jednego z niej wyjął i zapalił. Przyznam, że trochę mnie tym zbił z tropu. Moja żona jednak się nie dała.
- Jak to dobrze, że pan się zatrzymał! Dziękuję bardzo za pomoc! Widzi pan, złapaliśmy kapcia i mamy teraz problem i...
- Widzę – odpowiedział.
Zatkało ją i uciszyło, co zauważyłem z niejaką satysfakcją. Postanowiłem jej pokazać jak się skutecznie negocjuje w wielkim świecie. Sięgnąłem do portfela.
- Wie pan, przepraszamy za fatygę i oczywiście będziemy wdzięczni za okazaną pomoc...
Moja ręka wyłuskała z portfela 100-tkę. Banknot wyruszył, razem z moją dłonią, w stronę faceta. I zawisł przed nim. Mężczyzna wyjął z ust papierosa, rzucił go na drogę i przydeptał. Popatrzył na mnie z niekłamanym zdumieniem.
- Pana to chyba kompletnie popierdoliło. Wyciąga pan portfel w stronę nieznajomego faceta, w środku nocy, na odludziu? Człowieku! Walę cię w łeb, zabieram portfel, zabieram komórkę, trochę ubrania, zabieram żonę – tu skłonił się szarmancko w stronę mojej małżonki – bo ładna, kopniak ci w dupę i znikam. A jak się ockniesz, to się zdziwisz.
- Że co?
- Że tak łatwo mi poszło, gościu. Skąd ty jesteś? Siedzisz sobie w swoim biurowcu a życie znasz z TVN24. Jak każdy dupek.
- No, no.... – próbowałem się obruszyć.
Ale raczej zapiszczałem. Ręka z banknotem mi opadła. Kątem oka dostrzegłem, że żona też się jakoś wycofała. Była blisko drzwi od samochodu, już nawet trzymała rękę na klamce. Facet skinął głową.
- No, już lepiej. Ona powinna być zamknięta w samochodzie. W ręku powinna trzymać komórkę w wystukanym numerem policji. Ty zatrzymujesz samochody. I nigdy, przenigdy nie pokazuj nieznajomym portfela! Ocipiałeś? Tego was teraz uczą na tych szkoleniach?
- Nie...
- Kurwa, nie musisz odpowiadać.
No to zamilkłem. Żona już siedziała w samochodzie. W ręku trzymała telefon. Drzwi były zablokowane. Ja stałem jak palant na drodze i czułem, że muszę czymś zabłysnąć.
- Mamy numery twojego samochodu...
Kiwnął głową.
- Już myślałem, że powiesz, że jesteś mistrzem świata w karate. Rejestracja jest fałszywa. Samochód jest kradziony. Jadę nim do dziupli. Tam mu zrobią lifting do ponownego użytku...
Urwał. Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy. Szybko wystukał jakiś numer.
- Pablo? Mam klientów. Niedaleko Orszowisk. Blisko skrętu na Koplin. Acha... Czekamy.
Wyłączył się. Uśmiechnął. Radosny facet.
- Już.
Poczułem dziwny niepokój.
- Kurde... Moja żona już dzwoni na policję... Jeśli komukolwiek z nas... Jeśli nam coś zrobisz, to... - urwałem, bo facet jakoś dziwnie patrzył.
- Ale ty gościu jesteś porypany. Naprawdę. Za dużo filmów i książek, a za mało prawdy codziennej. Wierzysz, że bandyta historyjki ci opowiada, zanim w mordę da i żonę zgwałci? My tu, na prowincji, prości ludzie jesteśmy. Subtelność „Pulp Fiction” do nas nie dociera - roześmiał się.
Ja tylko krzywo się skrzywiłem.
- To po co pan...
- Bo ja, kurwa, dowcipny jestem - znowu się zaśmiał.
Spojrzałem na żonę, która obserwowała mnie zza szyby samochodu. Dawała mi jakieś znaki. Podszedłem do naszego samochodu, po drodze się jeszcze oglądając za siebie. Facet ciągle się śmiał. W bezpiecznej, zdawało mi się, odległości. Zwróciłem się do żony. Trochę opuściła szybę.
- Paweł...
- No co?
- Wiesz... Mam nadzieję, że to nie jest prawdziwy bandyta...
- Nie jest. Dowcipny tylko taki. A co?
- Bo padła bateria w telefonie.

Samochód z lawetą przyjechał dziesięć minut później. Miał namalowaną taką wielka reklamę na boku: PAWEŁ I BRACIA. USŁUGI SAMOCHODOWE. Przy USŁUGI prężyła się rozebrana blondynka w stylu Pameli Anderson. Ten czas spędziłem w samochodzie razem z żoną na gwałtownej wymianie zdań na tematy ogólnoludzkie. Facet z audi stał oparty o maskę swojego samochodu, palił papierosa i czasem puścił oko do mojej żony.
Facet z USŁUG SAMOCHODOWYCH był niskim blondynem w poplamionych dżinsach i koszuli o nieokreślonym kolorze i z nieznanego materiału. Przywitał się radośnie z tym z audi a potem skinął głową w naszą stronę. Potem popatrzył wyczekująco.
Uznałem to za zachętę do wyjścia. Wyszedłem, udając wyluzowanego, przeciągnąłem się. Blondynek podszedł bliżej i wskazał na samochód.
- Kapcie?
- Acha.
- Dwa?
- No.
- To zabieramy, nie?
- Chyba tak.
- Chyba ta żaba po ogrodzie.
- To tak.
- To już się bierzemy.
Po tej błyskotliwej wymianie zdań blondynek machnął ręką. Z samochodu, powiedzmy, służbowego wyskoczyło trzech młodych, sprawnych i zdecydowanych. Blondynek popatrzył na mnie.
- Państwo jadą z nami, czy zabierają się z Czesławem?
- Z Czesławem?
Blondynek wykonał ruch ramieniem w stronę stojącego przy audi eleganta. Podniosłem w górę brwi.
- To jest Czesław?
- Czesław Maurycy. To on. A co?
- A nic.
Żona, wystraszona energicznym działaniem chłopców od Pawła i jego braci, wysiadła z samochodu i podeszła do nas.
- Co się dzieje?
- Panowie biorą nasz samochód do warsztatu. Możemy się zabrać albo z nimi, albo z panem Czesławem Maurycym.
- Kim?
- Tym panem, który ściągnął pomoc.
- Aaaaa....
Żona spojrzała na blondynkę na masce samochodu z warsztatu i na audi Czesława. Wybór został dokonany.
- Jedziemy z panem Czesławem. Będziemy jechać za państwem.
- A po chuj? Czesław wie, gdzie warsztat. Jedźcie wcześniej, poczekajcie przy herbatce, odpocznijcie. My dojedziemy i raz dwa się zrobi samochód.
Żona odwróciła się w stronę audi. Czesław już uchylił dla niej drzwi. Tylne. Ja poruszyłem się niepewnie. Blondynek uśmiechnął się.
- Uwierz mi, gościu. Jakbyśmy chcieli cię okraść, zabić, wypatroszyć na narządy, to zrobilibyśmy to bez całego tego ceremoniału.
Miał rację. A nawet jeśli nie miał – to co? Przecież nie będę się z nim bił. Żona już siedziała w audi. Czesław uśmiechał się. Otworzył mi drzwi obok kierowcy. Poczłapałem w jego stronę.
- Proszę – wskazał mi szarmanckim gestem siedzenie.
- Dziękuję. Panie Czesławie Maurycy.
Wzruszył ramionami.

Jechał szybko i pewnie. Mijaliśmy jakieś ciemne smugi lasu, gdzieś tam w dali błyskały jakieś światła domów, czasem zgrupowanych w kilka obok siebie. W pewnym miejscu pogonił za nami z ujadaniem jakiś pies, gdzieś ominęliśmy siedzącego przy rowie pijaka. Trochę dalej stał wóz z koniem. Koń obrzucił nas obojętnym spojrzeniem. Parsknąłem śmiechem.
- Taka gmina.
Czesław spojrzał na mnie uważnie. A potem niespodziewanie zanucił:
- „Ani POMu, ani młyna ,
Krzyż, chałupy i krowina
Taka gmina.....”.
Dodał gazu. Samochód, w kontrolowanym poślizgu, przeciął zakręt. Poczułem, jak żona poruszyła się niespokojnie na tylnym siedzeniu.
- Ale można też inaczej: „Boże, jaki miły wieczór, tyle wódki, tyle piwa, a potem plątanina w kulisach tego raju... Mam w dupie małe miasteczka, mam w dupie małe miasteczka”...
Trochę zwolnił, co pozwoliło mojej żonie odetchnąć. Czesław patrzył w skupieniu na drogę. Wjeżdżaliśmy właśnie między rzędy domków, na przedmieścia. Mignęła gdzieś tabliczka z nazwą miasteczka, ale nie zdążyłem przeczytać nazwy.
- Albo może to pan zna, panie mądry?:
„Dziękuję, że nie pomieszkiwałem
w t e d y w zaściankowo-nędznym Nazarecie
Bo choć słuszne wychowanie pewnie by zmogło
szydercze myśli o prowincji
To jednak ciesielstwem bez matury
jawnie p o g a r d z a ł b y m...” - to Tomasz Żółtko, może pan się z nim nie zapoznał w tym swoim wielkim świecie. Bo że Bursę pan zna, to mogę chyba przyjąć, nie? Panie wykształcony.
Czesław ciągnął dalej, co na szczęście nie zakłócało rytmy jazdy.
- Kurwa, czy może być coś gorszego? Być zdanym na pomoc buraków z zapyziałej dziury. Jeden z nich na dodatek ma na imię Czesław Maurycy. I jeszcze nazywam się, wyobraź sobie, Krypek. Czesław Maurycy Krypek. Czemu się nie brechtasz, łosiu?
Jakiś niespokojny dreszcz przebiegł mi po plecach. Czesław na szczęście nie oczekiwał odpowiedzi.
- Bo się boisz. Boisz się jak cholera. Że stracisz ten pieprzony samochód, że jestem psychopatą, że to jest sytuacja, która cię przerasta. Zastanów się, chłopie! Pomogłem ci na drodze, wezwałem pomoc, za pół godziny ruszysz w swoją drogę. Trochę może pożartowałem, ale to dla twojego dobra. A ty, zamiast być mi wdzięcznym, to się śmiejesz z miejsca, gdzie mieszkam? Bo co? Bo też jesteś z takiego miejsca, nie?
Zahamował gwałtownie. Rzuciło mnie na szybę, dobrze, że byłem przypięty pasami. Popatrzyłem trochę nieprzytomnie. Czesław patrzył na mnie pytająco.
- Ja tylko... – urwałem.
- Proszę wybaczyć mojemu mężowi, panie Czesławie... On ostatnio przeżył dużo stresów i w ogóle... Ta sytuacja nie jest dla nas łatwa. Bardzo się spieszymy i ten wypadek... Ale naprawdę bardzo jesteśmy panu wdzięczni za pomoc... I okażemy tą wdzięczność, proszę mi wierzyć...
Zobaczyłem dłoń mojej żony na ramieniu Czesława. Co by nie mówić, moja żona potrafiła być czarująca. Dłoń nie była na jego ramieniu za długo, ale też wystarczyło, by facet się uspokoił. Odwrócił się do niej z promiennym uśmiechem.
- Pani mąż ma wielkie szczęście.
- Ciągle mu to powtarzam.
Czesław spojrzał na mnie.
- Widać jeszcze nie rozumie. Ale może kiedyś, kto wie? Wyrwał się z dziury to i zapomniał, jak było.
Rozejrzałem się. Staliśmy przy jakimś budynku, w końcu ulicy. Latarnie świeciły co trzecia. Dom był w pewnym oddaleniu od innych, zauważyłem obszerne podwórko i duża przybudówkę na której koślawym pismem ktoś napisał drukowanymi literami: USŁUGI SAMOCHODOWE. Napis był dobrze podświetlony lampkami ściągniętymi z choinki. To było tu.
Wysiadłem z samochodu. Wokół mnie mglisto majaczyły okienne światła. Za firankami, za roletami i żaluzjami niebieściał czasem telewizor. Śpiewały rury i niekiedy jakieś dziecko ryczało najnowszy przebój muzyki disco-ściernisko czy temu podobne dźwięki pop mielonki. Jakiś młodzieniec nerwowo sprawdzał w kieszeni czy ma prezerwatywę a jakaś dziewczyna zastanawiała się, czy wystarczająco długo grała niedostępną.
Kowalska wiedziała, że Nowak ukradł jej z piwnicy wędki i akwarium a Nowicka śmiała się kolejny raz z Czajki, który znów szedł do Brzozowskiej, bo mąż w delegacji. Czajkowa oglądała serial i myślała o tym, że wyjedzie do Anglii, do synów. Tylko oni o tym ostatnio nie wspominali.
Żmuda liczył pieniądze dla Kolasy, żeby można było interes rozkręcić trzeba trochę posmarować. Kolasa już planował letnie wakacje. Młody Maducki nie mógł zasnąć, jutro znowu dzień bez roboty, bez sensu, tylko znowu z Kaśką. Wkurzała go. Jego ojciec martwił się o syna, który spotyka się z tą Majerówną. Majerówna była w ciąży, ale o tym nikt nie wiedział, nawet ona sama.
Kilka miejsc ziało pustką, tam już nikt nie mieszkał. Gdzieś niedaleko ktoś śpiewał pod sklepem, a może się kłócił o ostatni łyk wina. Kurwa.
Jakbym był u siebie. Znów.
Brama na podwórko było uchylona. Coś mignęło mi w głębi. Ktoś się poruszył. Jakiś cień. Chciałem to sprawdzić, zobaczyć, co się dzieje. Czy to prawdziwy warsztat, gdzie naprawią mój samochód. Albo tak sobie to tłumaczyłem. Dałem kilka kroków, potem poszły następne.
Żona została gdzieś za plecami, pewnie Czesław Maurycy ja bajerował albo ona sama bajerowała Czesława Maurycego. Tłumaczyła się z męża dupka.
Dostrzegłem budynek, który wyglądał ja opuszczony hangar, wielki garaż. Drzwi były uchylone. Z daleka wyglądało to trochę inaczej. Tu – było jakby większe, starsze. Albo ja – stawałem się może mniejszy?
Stanąłem na chwilę przy drzwiach garażu. Wahałem się krótko. Siła przyciągania była zbyt wielka. Wszedłem do środka.
W kącie stała, błyszcząc świeżo czyszczoną karoserią, czarna wołga. Czarne okna, za którymi nic nie było widać, wielkie halogeny, które w nocy świeciły jak wojskowe reflektory. Czarne opony gotowe do drogi, do skoku. Przyczajona w kącie zapyziałego garażu.
- To ona.
Aż podskoczyłem, kiedy usłyszałem przy sobie ten głos. Chrapliwy, przepalony i przepity. Ale zdecydowany, spokojny. Pewny siebie. Odwróciłem się. Przy mnie stał starszy, brodaty, mężczyzna w powyciąganym, połatanym swetrze. W kąciku ust dyndał mu papieros. Wyciągnął do mnie rękę.
- Marek Drogosz. Właściciel.
- Brat?
- Ojciec.
Kiwnąłem głową.
- Jaka ona?
- Przecież pan wiesz. Czarna wołga. Są jeszcze ślady krwi na tapicerce. Po porwanych dzieciach, którym ją wyssano. Wycięto serca, żołądki, mózgi. A potem zakopano gdzieś, gdzie nikt ich nie znalazł.
- Co pan pierdoli?
- To co pan słyszy. Nie bał się pan nigdy czarnej wołgi? W dzieciństwie, kiedy pan wracał z kluczem na szyi ze szkoły czy przedszkola do domu? Nie bał się pan, że wyjedzie czarna wołga i pana porwie?
Czarna wołga lśniła w garażu. Jakby coraz większa, prężąca się przed skokiem jak kot. Widziałem ją już kiedyś, wracałem od babci, późną, jesienną szarówką. Mignęła mi na zakręcie, wyjechała nagle a potem jechała, jechała za mną. Uciekłem, biegłem tak szybko jak nigdy, przerażony. Już potem się tak nie bałem, jak wtedy. Nikomu o tym nie powiedziałem, i tak nikt by nie uwierzył.
W wielkim mieście pyski autobusów, rewolwerowe kabriolety, wyścigowe modele i komisowe nowości taką wołgę rozjechałyby w nic. Wyśmiałyby, zredukowałyby do rangi zabytku. Dlatego wolałem miejskie skrzyżowania, wysokie wieżowce, nieustanny gwar, gdzie można zapomnieć, zgubić strach umarłych uliczek.
Ale tu, tu... Tu wciąż królowała ona. Wyczuła mój strach i śmielej, coraz śmielej, zbliżała się do mnie. Czułem jak drży jej klamka. Za chwilę drzwi się otworzą i stanę znów, oko w oko, z nią. Z nim. Moim strachem, że znów będę w mojej rodzinnej dziurze, że znów będę musiał uciekać... Drzwi się otworzyły.
Klucz znów czułem na wstążce, dyndał obijając szyję. Byłem w swoim miasteczku, coraz szybciej biegłem i biegłem, uciekałem jak mogłem najszybciej, ale ona była coraz bliżej, bliżej, już...

Ilość odsłon: 1085

Komentarze

maj 18, 2017 15:37

Ryszelie, no proszę - coś zupełnie innego
__ "techniczne" napisane niczego sobie
...treść - są ciekawe i śmieszne fragmenty
Moje "ale" zaczyna się od słów "Wysiadłem z samochodu. Wokół mnie mglisto..."
...tam zaczyna się część, w której nie bardzo wiadomo czy owe Kowalskie, Nowaki i Czajki to aktualni mieszkańcy wsi, czy osoby ze wspomnień peela, czy też uniwersalni, przykładowi ludzie, mieszkający i czyniący swe powinności wszędzie ...we wszystkich wsiach jakie po drodze mijamy. Czytelnik wkracza w tej części też w przeżycia __to opis (niemalże) czysto liryczny; wielu zapewne może się z tym utożsamić ...dlatego precyzyjniejsze określenie czasu i miejsca, lub jaśniejsze pokazanie zlania się tegoż "tu i teraz" z przeszłością, jest niezbędne dla uwypuklenia doznań narratora na widok czarnej wołgi...
Zamysł jest świetny, lecz wymaga pewnych poprawek, by czytelnik dostał tym "po twarzy"

Poza tym __dziękuję za możliwość poczytania ...recenzja czegoś takiego to czysta przyjemność

Pozdrawiam
DS
.

maj 18, 2017 10:46

Bardzo dziękuję za komentarze i opinie!
Maracas - cieszy mnie, że udało mi się zainteresować Cię tekstem! Nie na tyle, żebyś przeczytał do końca, ale... zawsze coś :) Krok do przodu :)
Dorota - nie wierzę, żeby aż porwał,ale bardzo mi miło. Zakończenie zostawia niedosyt mnie... Jakoś się broni - moim zdaniem - ale kusi mnie bym to jeszcze poprowadził dalej. To jest dość stary tekst, wrzuciłem go by posłuchać Waszych opinii, czy warto coś z nim jeszcze robić.
Tomasz - cieszę się, że Ci się spodobało, że znalazłeś chęć by powrócić do tekstu po przerwie. Na emocjonalnych opiniach bardzo mi zależy - sam test na to, czy tekst zainteresował czy nie, jest dla mnie bardzo ważne. Czytelnik ma swoje emocje, swój odbiór, swoje poczucie wartości tekstu - czasem usadowione kompletnie poza wartościami literackimi czy językowymi tekstu. I to jest poniekąd piękne! :) A wprawa? Bez przesady... Dziękuję bardzo!
Dziękuję wszystkim za poświęcony czas!
Z szacunkiem - ryszelie

Konto usunięte

2-32-32-32-32-32-3

maj 17, 2017 22:36

Przeczytałem do końca. - Bingo. - Z klimatem i otwartym zakończeniem.
Tekst wciąga. Zacząłem czytać rano, ale coś mnie oderwało, teraz wróciłem. Mogłem przeczytać całość.
Widać sporą wprawę w pisaniu prozy (też). Dość długie, dlatego zapewne mało kto czyta.
Ja nie oceniam tego, co komentuję, nie czuję się kompetentny. Ale podoba mi się.
Pozdrawiam.

maj 17, 2017 22:26

najzwyczajniej w świecie: porwał mnie :)
dobry tekst, sama nie wiem czy zakończenie zostawia niedosyt, czy otwiera furtkę do dalszego biegu zdarzeń - chyba jedno i drugie - a to już sztuka.
Pozdrawiam :)

Konto usunięte

2-42-4

maj 17, 2017 12:51

i daję pozytywa :)

Konto usunięte

2-42-4

maj 17, 2017 12:49

No! Wreszcie napisałeś coś godnego uwagi. Przyznam, że nie przeczytałem do końca ale odczułem przyjemność z lektury. Pozdrawiam