Portal Poemax jest prowadzony we współpracy ze stowarzyszeniem Salon Literacki

cd.
– Mamo, to jak ci od kryształków. – Opanowałem śmiech, przypomniawszy sobie niedawne zdarzenie. – No ci spod kiosku Ruchu.

– Mówisz o Kaziu i jego kolegach? – Mama zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć.

– Tak, o nim. Dobre kilka lat temu…

– Ale Kaziu już nie żyje.

– No, zapił się. Ale jak jeszcze żył, to kryształki pił. – Uśmiechnąłem się w myśli, zauważając mimowolny rym. – Kiedyś miałem ojcu kupić kilka sportów(1) i akurat za nim stanąłem. A Kaziu do kioskarki: „Dwa kryształki(2) proszę, szefowo”. Ona też kulturalnie: „Proszę, panie Kaziu, proszę”. Kaziu dał jej drobniaki, a potem, za kioskiem, na raz chlup z dwóch buteleczek pociągnął. Na jednym bezdechu, w spragnione gardziołko. Pełna kultura, wiedział, że przed kioskiem nie wolno pić. – Znowu zakrztusiłem się od śmiechu. – A potem wrócił i do kioskarki: „Dziękuję, szefowo”. A ona też: „Nie ma za co. Miłego dnia. Polecam się na przyszłość, panie Kaziu”.

– No i pewnie już miał miły. – Ojciec porozumiewawczo mrugnął okiem. – Do tego oszczędny, kryształek na spirytusie, a dużo tańszy niż monopolowy. Ale nie pamiętam go. – Sięgnął odruchowo w miejsce, gdzie poprzednio kładł papierosy. Machnął ręką i skrzywił usta. – Ot, przyzwyczajenie. Przecież już nie palę.

Mama uniosła ręce do góry i westchnęła:

– Janek, kopciłeś przecież dwie paczki najgorszych Sportów. Dobrze, że cię lekarz pogonił.

– No, tato, gdybyś sam chodził po fajki, to byś Kazia poznał. Stały klient. Ale jak pachniał kwiatami po wypiciu! Dziwne, że żadna go nie chciała, taki pachnący…

Znowu się roześmialiśmy.

– Czego tak rżycie? – Siostra wyszła z łazienki. – W całym domu was słychać, zaraz się sąsiedzi zlecą.

– Teresa, gdybyś tyle nie siedziała przed lustrem, to byś słyszała – zakpiłem. – Mama przed chwilą w sklepie pouczała tych młodych dykciarzy, jak najlepiej denaturat filtrować.

– A idźcie w cholerę z tymi dykciarzami!

– Coś taka nerwowa? Pośmiać się nie wolno?

– A bo mnie kilka dni temu zrobili w konia. – Siostra usiadła przy stole i pokręciła głową. – Zdzisiek, sama jestem na siebie wściekła.

– No? Nic nie mówiłaś.

– Co, no. Nie mówiłam. A co, miałam się jeszcze tym chwalić?

– Ale teraz mówisz – roześmiałem się. – Zaczęłaś, to powiedz.

– A, powiem, jak już zaczęłam. – Teresa machnęła ręką i wreszcie lekko się uśmiechnęła. – Byłam w Owczarkach i chciałam coś kupić. Taki jeden, mocno sterany życiem, zaczepił mnie przed sklepem, tym przy ostatnim przystanku autobusowym. Mówi: „Szanowna pani, głodny jestem. Dałaby mi pani na pół bochenka chleba”. Znam ja takich głodnych. No to mu mówię, że ja takich znam, niby na chleb nie mają, a na flaszkę albo papierosy żebrzą. A on, że nie, że naprawdę jest głodny, że mogę mu sama kupić, jak nie wierzę. I tak patrzy na mnie żałośnie, aż zwątpiłam. Może naprawdę jest głodny, może źle wszystkich oceniam. No i mu kupiłam. Nawet cały, a nie tylko połówkę…

Siostra przerwała, wstała i nastawiła czajnik. Usiadła ponownie i zaczęła kręcić młynka palcami. Zacisnęła wargi, jakby nie wiedziała, co powiedzieć.

– No i? – Mama nie lubiła długich przerw w rozmowie. – No, co dalej? Chyba nie zjadł chleba? Dałaś się zrobić?

– A właśnie, że zjadł. – Teresa pokręciła głową. – Czekał przed sklepem, więc mu wyniosłam. Rozpłynął się w podziękowaniach, łzy mu popłynęły, prawie wpół mi się kłaniał, jaka to ja dobra panienka, że takich ludzi to teraz mało. Wyciągnął scyzoryk i przeciął chleb; zaraz połówkę zaczął z lubością gryźć. Gryzł i mlaskał, jakby od tygodnia nic w ustach nie miał i dalej mi dziękował.

– I co, nagle wyciągnął dyktę i poprosił, abyś chlebek potrzymała? – wszedłem siostrze w słowo, aby przyspieszyć jej opowiadanie, bo jak się rozgada, to wykapana mama… Zamiast konkretnie i krótko, to musi wszystko niepotrzebne też powiedzieć.

– Właśnie że nie. A ty nie przerywaj, jak starsza siostra mówi. – Teresa żartobliwie pogroziła mi palcem. – Dalej jadł, mlaskał i dziękował. Aż mi się przyjemnie zrobiło, że jednak są i tacy, i dobrze, że mu kupiłam. Wtedy weszłam jeszcze raz do sklepu, aby swoje kupić i zagadałam się chwilę ze sprzedawczynią. Kiedy wyszłam, stanęłam na przystanku autobusowym i się odwróciłam. Że też mi się chciało odwrócić! Wolałabym nie. A tak, aż szlag mnie trafił. Patrzę, a ten niby biedak za sklepem stoi i kilku jeszcze z nim, też takich zużytych. Wszyscy patrzyli pożądliwie w jeden punkt. W szklaneczkę, którą jeden trzymał. Mój zgłodniały trzymał całą, odkrojoną połówkę chleba, a drugi… – na chwilę przerwała, pokręciła głową i dokończyła – a drugi leje z butelki denaturat. Z dołu zaś kap, kap, do trzymanej szklaneczki…

Nie zdzierżyłem ja, nie wytrzymali i rodzice. Znowu szyby w oknach zatrzęsły się od naszego wybuchu śmiechu.

– Aleś się dała zrobić…

– Dlatego nie chciałam o tym mówić. Wiedziałam, że będziecie się ze mnie śmiali. A ty, Zdzisiek, nie przerywaj, mówiłam. Mam nauczkę, już nigdy nie dam się zrobić.
---
1/ papierosy "Sport" (później zmienili nazwę na "Popularne") można było wtedy kupić w kiosku "Ruch" nawet na sztuki. Dzieciom "dwa sporty dla taty" też sprzedawali,
2/ "Kryształek" - popularna woda kolońska dla mężczyzn.
---------
cdn.
Ilość odsłon: 40

Komentarze

marzec 21, 2024 17:04

Wszystko czytam, ja publikuję mało, ale zapraszam czasem i do siebie.
Pozdrówka

marzec 20, 2024 22:22

To i fajnie, Leszku :)
PS. To są fragmenty moich książek ze wspomnieniowego cyklu "Zza zasłony czasu". Sześć się ukazało, siódmą piszę, ósma będzie chyba ostatnią.

marzec 20, 2024 19:09

Fajne te twoje wspomnienia Zdzisiek, wszystko czytam wiernie i nieodmiennie.
Pozdrawiam