Mister D.
Ciechanowska (II)
Wentylatory i kwiaty dawały nikły odpór szturmowym upałom,
w których spoczęło na marach ciało babci Zofii Czaplickiej, otoczone
ścianami rodzinnego domu, z politurowanym kredensem, zegarem
ściennym, kaflową kuchnią, z której gadał do mnie ogień, w drżąco rozżarzone
pejzaże mnie zapraszał, kiedy dziadek Julian na moment uchylał drzwiczki
żelazne, a potem zamykał i przez szczeliny przezierał rudawy blask,
wzmagając ciekawość tego co się za nimi kryje, gdy ciemny orzech w szyby
zaglądał z ogrodu, a babcia grzała dziadkowi mleko na sen. Czułem strach
przed spaniem w tym domu, pełnym opowieści o tym, co ludzie nazywają
duchami, chociaż ja sam widziałem jedynie białego kota, istnieniu
którego zaprzeczali przerażeni dziadkowie, twierdząc, że przewidziało
mi się tylko. - W tym domu już bardziej spektakularnych zjawisk w doświadczeniu
bezpośrednim nie dano mi; i nawet po śmierci babci Zofii Czaplickiej
niczego tam nie doświadczyłem, poza woskowym chłodem jej martwej dłoni,
której z ciekawości dotknąłem, gdy nikt nie patrzył, i słodkawym dotykiem
ciężkiej woni, którą czułem znów potem w mieszkaniu, zbudzony w środku nocy.
Komentarze
Nie znaleziono żadnych komentarzy.