Josef Hosek
Dzień
Dzień wypływa spod powieki
oceanu, tego obojętnego wahadła,
pośród refleksów na powierzchni.
Spadająca gwiazda, zgięta wpół,
której cień wędruje tylko po tym,
co wydaje się lśniące. Między
przeszłością, a przeszłością i
horyzontem wyłania się wśród fal
niczym Wenus Botticellego. Odgarnia
włosy, rozgląda się, odczytuje.
Jest jakby z niebios.
Piękny dzień, pełnia słońca. Anonimowy
tłum rozpływa się po bezmiarze
planety i patrzy, mówi, oddycha.
Takie same, mniejsze lub większe,
kształty śmierci. Myśli, wspomnienia,
fachowe porady. Coś wiecznie
nieokreślonego wypełnia przestrzeń
między nami. Bez możliwości wejścia i
wyjścia. Bez kontaktowego
numeru.
A na widnokrąg wpływają właśnie burzowe
chmury. Z ich skrzydeł spadają
wczorajsze krople morza.
Komentarze
Konto usunięte
wrzesień 10, 2017 22:08
Świetny.
Josef Hosek
wrzesień 10, 2017 09:20
Chyba raczej chodzi ci o biomet, kolego.
Następnym razem, o ile będzie następny raz, może uda ci się powiedzieć coś na temat tekstu...
Serdeczności.
Konto usunięte
wrzesień 09, 2017 00:00
Twój wiersz dla mnie jest jak biometr niekorzystny.
Powodzenia!