Dziwna
ja z Puszczy Pyzdrskiej
Tu i ówdzie z rzeczką sąsiadowały bajora, będące kiedyś jej pierwotnym korytem, bardzo nieregularnym i dzikim. Mokradła porastał pachnący tatarak i trzciny, w których buszowały piżmaki. Nie raz widziałam jak dziadek zarzucał do wody winciorki. Skórki z piżmaków były bowiem jego dodatkowym źródłem dochodu. Co pewien czas na Olędry przyjeżdżał znajomy dziadka, skupujący skóry. Zostawiał przed bramą motocykl, siadał z dziadkiem na ławce przed domem i gadali, i gadali dobre pół dnia.
Między starym a nowym korytem rzeczki powstały małe wysepki, a na nich małe łąki. Aby się na nie dostać trzeba było wpław przejść przez rzeczkę. Latem przeprowadzaliśmy tam krowy na wypas.
Kępy żywokostu oblegały brzeg rzeczki to z prawej, to z lewej jej strony. Uwielbiałam gdy pojawiały się na nich gęsto usiane, drobne, fioletowe dzwoneczki. Tworzyły liliowe plamy, odbijające się w rzece.
Zrywałam kwiatki na bukiety, a dziadek wykopywał korzenie żywokostu, mówiąc mi, że to wspaniałe lekarstwo. Mama tarła je na tarce i prużyła uzyskując przeciwbólową papkę.
Rzeka dosłownie zataczała półkole wokół naszego domostwa. Jej koryto położone było nieco niżej, jakby w niewielkiej dolinie i obejmowało swoim zakolem teren tworzący wzniesienie, na środku którego usytuowana była nasza wiejska zagroda: dom, stodoła i obora. Później rodzice dobudowali nową, murowana oborę. Stara była drewniana, przykryta słomianą strzechą i ocieplona dookoła nazywaną wówczas "zagatą"- słomianym ogaceniem, prawie sięgającym strzechy. Na zagacie często wylegiwały się koty, a kury miały tam swoje gniazda, w których znosiły jaja.
Codziennie pod wieczór robiłyśmy z siostrą obchód, po wszystkich znanych nam kurzych kryjówkach, aby pozbierać jajka.
Bywało, że któraś z kur zrobiła niespodziankę, wyprowadzając z nieznanej nam kryjówki gromadkę kurcząt. Ale było wtedy radości!
Gdy całą trzodę rodzice przeprowadzili do nowej obory i tam zaczęło tętnić życie, stara drewniana znikła, odsłaniając widok na wiejską drogę. Tylko z tej jednej strony nie mieliśmy widoku na rzekę.
Dom też był drewniany, pokryty czerwoną dachówką. Za domem rozciągał się sad. Duży. Cztery rzędy drzew. Grusze, śliwy, jabłonie. Owoców więc nam nie brakowało. Uwielbiałam soczyste klapsy oraz słodziutkie różówki - takie małe śliweczki. Pychota! Były też w naszym sadzie damasyny i węgierki, i takie duże, ciemnofioletowe śliwki, których nazwy nie pamiętam. Gdy dojrzały były prawie czarne, pyszne, rozpływające się w ustach, takie jak to my mówiliśmy "mączyte". Z siostrą strącałyśmy długimi tyczkami te, co zostały na czubku drzew, aby nam ich nikt nie sprzątnął sprzed nosa.
Aha! I były jeszcze jedne gruszki! Wyjątkowe! Przepyszne! Teraz już nie istnieje ta odmiana. Zawsze dojrzewały w czasie żniw. Nabierały wtedy pomarańczowo-czerwonego koloru, cudnego aromatu i smaku. Ach! Mniam, mniam! Sąsiedzi pomagający nam przy żniwach, z ochotą się nimi zajadali. Nie było takich gruszek u nikogo innego we wsi.
Mieliśmy też szarą renetę. Te jabłka mogliśmy przechować aż do zimy. Dziadek zrywał je delikatnie, uważając aby nie poobijać, przynosił na strych a my z siostrą układałyśmy je w rozsypanym tam, wymłóconym zbożu. Zimą smakowały wyśmienicie.
Na podwórku rosła grechota - jabłonka o wczesnych, słodkich owocach, z grzechoczącymi wewnątrz pestkami, kiedy już były dobrze dojrzałe.
Jabłoń była okazałym, rozłożystym drzewem. Jedna z jej gałęzi służyła jako zaczep do huśtawki, montowanej nam - dzieciakom na lato przez ojca lub dziadka.
Tuż przed furtką stała niewielka wiśnia. Kociaki upodobały ją sobie jako miejsce do harców, wspinaczek i ścierania pazurków. Musieliśmy bardzo uważać, aby przykrywać znajdującą się pod wiśnią studnię, gdyż kociaki parę razy wylądowały w wodzie i trzeba było je ratować. Na szczęście nigdy żaden się nie utopił. Ale miejsca harców nie zmieniły głuptaski, chociaż za bramą - w bezpieczniejszym miejscu - rosły cztery kolejne wiśnie.
Za sadem było pole i łąka, a dalej las. Wszędzie wokół horyzont kończył się lasem. Do uszu dobiegał stukot dzięcioła, albo kukanie kukułki, albo rechot żab...
Ilość odsłon: 2517
Komentarze
Dziwna
marzec 12, 2019 20:08
ooooo:)))
***
cieszę się niezmiernie, Lu:)
dziękuję Ci pięknie
i widzę jak wcinamy razem te słodziutkie jabłuszka i śliweczki:)
tej jabłoni też już nie ma
oj, czas leci jak oszalały
pozdrawiam ciepło:)
lu*
marzec 12, 2019 09:13
Nie spodziewałam się, że zabierzesz mnie tak lekko do świata małej l. Nawet wiatr poruszył huśtawką na jabłoni przed domem. Nie ma już tej jabłoni, ale mała l, która we mnie śpi bardzo się wzruszyła. Razem z Tobą smakowałam te śliwki i gruszki, no i renety. Mniam - mniam :)))
Dziwna
marzec 11, 2019 10:49
miło mi bardzo Tomku, że zajrzałeś
i przeczytałeś
i zostawiłeś parę słów:)
dziękuję:)
może jeszcze kiedyś coś dopiszę i wplotę jakiś fragment z życia, by nie było tak monotonnie, opisowo
zobaczę:)
pozdrawiam serdecznie:)
Tomek
marzec 11, 2019 05:51
Sielanka. Według mnie ten "odcinek" opowiadania raczej bez błędów. Dość sprawnie, trochę jak u Reymonta, choć zdania krótsze, co należałoby policzyć na plus. Trochę określeń gwarą, to według mnie, plus. Pisz dalej. - Może jakaś akcja?
Pozdrawiam.
Dziwna
marzec 10, 2019 23:43
a ja całe dzieciństwo na wsi:)
pewnie, że miało to swoje uroki
ale miasto kojarzyło się nam z jakimś luksusem
... i z jakimś łatwiejszym życiem
dziękuję pięknie za czytanie i słowo pod tekstem:)
pozdrawiam ciepło, Joasiu:)
Joanna-d-m
marzec 10, 2019 20:56
Przypomniałaś mi i moje dzieciństwo.
Wprawdzie nigdy nie mieszkałam na wsi ale za to jeździłam ochoczo (do ciotki) tam;
trzoda, drób, drzewa owocowe i żniwa… i mięta (zawsze zrywałam i przywoziłam do domu, już ususzoną)
Ewa, dziękuję za wspomnienia .
Pozdrawiam
Dziwna
marzec 07, 2019 19:21
Bardzo dziękuję Imre, za czas poświęcony mojemu tekstowi:)
i cieszy mnie niezmiernie, że był to miły dla Ciebie czas:)
A z niedociągnięć zdaję sobie sprawę
jest to świeżo napisany tekst
i dzisiaj gdy czytam to też widzę, że gdzieniegdzie kuleje stylistycznie
może uda mi się poprawić
ale gdybyś miał jakiś pomysł korekty na konkretny fragment, to jestem otwarta na propozycje
:)
Pozdrawiam:)
imre
marzec 07, 2019 10:31
Bardzo mi się podoba to, o czym piszesz. Lubię takie opowieści:)
Jesteś szczęściarą, że doświadczyłaś tego piękna przyrody, o którym piszesz. Dziękuję, że się podzieliłaś ze mną, z nami.
W tekście znalazłem kilka niedociągnięć, ale o tym może później :)
Teraz: dziękuję, że miło spędziłem tu czas
Pozdrawiam
Dziwna
marzec 06, 2019 19:50
chciałabym Leszku, żeby mnie omijały:)
ale gdzież tam
ciągną do mnie chmarami:)
nawet na działce zlikwidowałam oczko wodne, by nie miały się gdzie wykluwać:)
a nowy tekst jeśli wykluje się w jakimś tam wolnym czasie, to oczywiście wrzucę
:)
Leszek.J
marzec 06, 2019 19:37
Komary nie wszystkich kąsają, może należysz do tych osób które one omijają.
Wstaw coś podobnego, chętnie poczytam bo lubię takie teksty, choć sam ich nie piszę
Pozdrowienia