prometeusz
nocą przychodzi demon
Brak atramentu w niczym mi nie
przeszkodził, krwią zacząłem pisać.
W otoczeniu bezmiernego
kiczu, ogoliłem głowę to jedyne miejsce na moim ciele bez skazy.
Stałem naprzeciwko uchylonego okna i przeglądając się w
szybie pociągnąłem żyletką po przedramieniu.
Na ścianach zrobiło się czerwono, a nawet biało czerwono, kurwa przecież od zawsze byłem patriotą. Wpatrywałem się teraz w małe podręczne lusterko. Czy to nadal jestem ja?
Myślami wpadłem w wir młodzieńczych lat. To były czasy... dziewczyny, gra w butelkę pierwsze zetknięcie języka z uchem koleżanki z podwórka.
Masochizm w niczym mi nie
pomoże. Dlaczego tak czynię? Bo boję się ognia piekielnego.
Nocą w moich snach nieznani wędrowcy objaśniają mi drogę, a w
uszach słyszę głosy szatańskie.
Nie dosyć, że życie jest
gorzkim migdałem, to jeszcze piernik po uszach pierniczył.
Mówili
bohater, wystarczy spojrzeć, nie trzeba go tworzyć, wskazywać
palcem.
O co im chodzi, tym głodnym jęzorom. Czego od
przeciętnego człeka chcecie? Moje ciało jest szkliwem dla
uśpionego wzroku i muszę się bronić przed takimi, jak oni. Nie
wiem co we mnie pomieszkuje, jakie dwie siły. Coś mi kazało ruszać
głową, skończyć studia, a tym z ulicy, piernik pierniczył
głośniej po bębenkach jakby był ich wewnętrznym głosem, przy
okazji zamykał oczy, duszę otwierał, chodził na linie również i
po moich śladach.
W noc Sylwestrową ukrył moje zwątpienia i szeptał: idź, zabierz je, jest tam i czeka, to twoje serce. Mówił bezustannie: patrz, przyzwyczajaj się, możesz je nosić. Lecz gdzie, pytam się samego siebie i odpowiadam zarazem - W duszy, czy to jest możliwe?
Głos nadal drążył mistykę:
tylko się otwórz i wyspowiadaj przed sobą.
Grzechy w mych
myślach same urosły, piernik pierdolił do skutku, podsycał
piekielny ogień, a moje oczy sznur widziały na
zmrożonej gałęzi buku.
On dalej snuł labirynty człowieczej
męczarni już nie słuchałem dałem mu z dyni, rozpadł się bałwan
i pokruszył.
Astralny świat zobaczyłem, kłębił się w
trzaskającym mrozie, dusza przezwyciężała wstyd
ziemski schyliłem się by klęknąć przed Bogiem i przed domem
gwiazd urojonym, a wokół śnieg okrywał ciągłość palisad parku
tak ofiarnego.
Nakładam sznur jak cnotliwa
dziewczyna kiedy zrywa z szyi pierścień korali, oddalam te serce
przesiąknięte samotnością, skowyczę aż gałąź od bólu
zamiera, dzwonią dzwonki, słyszę mowę diabelca: dalej, zrób to.
I ucichł, wszystko umilkło, gadam do drzewa.
Przyrodo niepojęta! Boże, będę wśród matactw cierpiał na mikromanię.
Ten grzbiet, który świst wskaźnika
do mapy pamięta nagle pod prąd płynie w brudnej rzece. Przemarzłem do kości. W
dłoniach drętwa lina. Wszystko zostało gdzieś zapisane, wpieram
to sobie, wróżę z gwiazd nieba - jednak nie stracone.
Boże
jeżeli taka jest twa wola, to niech tu i teraz w twym gronie się
stawię.
I waha się czas poraniony. Wraz z dwunastą odezwał
się głos, lecz głos ten był martwej natury. Z wierzchołka buku
spadł sopel lodu, kiedy opadał stożkiem w dół, pomyślałem, to jest odpowiedź Boga, to nic
innego jak jastrząb jednak dziób jego oraz skrzydła były tylko
nędznymi szatami. Upadł bez echa pytania na które liczyłem,
przezroczysty ptak zwiastunem Boskiego oblicza.
Stałem
na koszu do śmieci, który dzielił mnie od agonii, a ręce które
wcześniej skostniały w imię Boga lniany różaniec
odmawiały.
W tę noc możliwe jest, że wykształci się sztuka, gdzie mizerne natchnienie wiary powróci do łask, a łaską będzie niebo oraz obnażone z martwych wstanie. Po co przysłałeś mi tego kusiciela, te urojenia drapieżcze i tak obolałe, na końcu jastrząb zaklęty w bryłce lodu.
Mam się pokłonić, oderwać nogi
od kosza pełnego śmieci. Tak chcesz? Jednak milczysz. Szepnij choć
słowo, a doszukam się prawdy, zrozumiem, lecz nie ma już dla mnie
różnicy.
Może stworzyłeś ateizm dla własnej potrzeby jego
uśmiercania?
- Nie staraj się uwierzyć w to co mówisz.
Ponownie unosi się haniebny głos tego lasu. Powtarza: nie słuchaj przypadkiem
tego człeka z gór, to ja jestem dobrem, piernikiem lukrowym i
niekrzepnącym źródłem pociech .
Nie, nie ciebie pragnę słyszeć,
ty jeszcze Boga masz nad sobą. Straszne jest, że wieczność nie może być opisana przez ludzką
wiedzę. Jesteś uzależniony od dusz ludzkich szatanie i chcesz
ilość epok sobie przypisać. Ile się pytam?
Tlen w moich płucach wypełnił
się smogiem. Wiatr powiał srogi i przejrzysty, wyrwał spod nóg
moich kosz pełen brudów, martwa natura nie zgłaszała sprzeciwu.
Ogrom ciężaru słyszałem znów w głosie: zobacz z krzyża zrobił
dla ciebie szubienicę, nie ma tu więcej nikogo.
Te słowa
utwierdziły mnie, że Bóg jednak istnieje chociaż to były nadal
tylko niewierne myśli: jeżeli moje ciało było puszką Pandory, to
co jest poza nią? Nagły hałas przerwał tą spowiedź, trąby w
petardach niebios wystrzeliły, widziałem tej nocy autentyczny zbiór
faktów, które nie przypadkiem musiały się
zdarzyć, pochylnie patrzyły w moje oczy przymknięte i stałem się jastrzębiem odzianym w nędzne
piórka i tak mozolnie zagubionym.
Do Ciebie na rozmowę Boże, jest
zawsze długa kolejka i ty ich widzisz, lecz ja byłem ci obcy
dlatego mnie pierwszego wysłuchałeś.
- To ten bohater,
poznaje go, ten który miesiąc temu uratował troje dzieci z pożaru,
a sam doznał oparzeń trzeciego stopnia.
Odnalazłem się twarzą w swoim
ciele, białe fartuchy powoli znikały, byłem ogolony z życia.
Leżałem na prześcieradle zlanym potem, niewątpliwie też moczem i spermą.
Jednak głos usłyszałem, który wcześniej był
kneblem.
– Kto po śmierci nie dostrzega różnicy, nigdy nie
był wart swoich narodzin. Powiedział.
Komentarze
Nie znaleziono żadnych komentarzy.