Portal Poemax jest prowadzony we współpracy ze stowarzyszeniem Salon Literacki

Dwa krzesła i stół. Znalazłem na śmietniku. Zdarłem z nich drucianą szczotką poprzedniego właściciela. Jutro, pojutrze pomaluję na pastelowo. Będziemy pić herbatę i rozmawiać do rana. Podłoga jest wyłożona gazetami. Wszystkie przeczytałem. Teraz odwracam na drugą stronę. Pod ścianą leżą dwa rulony tapety w duże kwiaty. Czerwone róże. Spodobają ci się, jak tylko skończę czytać. 

 

Uciekające myśli skaczą z tematu na temat. I gubią cały porządek działań. W roztargnieniu zapominam, że tam oto jest drugi brzeg, a tutaj gubi się mój czas. Czytane słowa odbijają się jak kaczki od zielonej powierzchni stawu. Znikają, kiedy uwaga przerzuca się na coś innego. Przez jej deficyt nie umiem wyznać miłości. Kocham bez biernika brzmi dziwnie. 

 

O ciszy powiedziano już bardzo dużo. Może być martwa albo niezręczna. I wtedy człowiek się rumieni. Złowroga, jak preludium do czegoś najgorszego. Albo głucha, w którą próbuję się wsłuchać. 

 

W radiu mówili, że tak naprawdę nie ma się czym martwić. Wszystko na tym świecie przemija. Z wyjątkiem tego, co jest dla nas najważniejsze. Najważniejsze pozostanie gdzieś z tyłu głowy, żeby wracać w marzeniach sennych. Dlatego dużo śpię i jeszcze więcej marzę. Chciałbym jeszcze zdążyć, zanim słońce zliże cały sen z powiek. I trzeba będzie spojrzeć światu w oczy. A wtedy się dowie, że nie jestem stąd.

 

Wszędzie cię szukałem. Byłem w parku i na cmentarzu. Tutaj już nikt nie uwierzy w lepsze jutro. Dusze wielkogabarytowych trupów i drobinki śmieci wirują w opętańczym tańcu. Chyba nie mogą sobie znaleźć miejsca na tamtym świecie. Tabliczki przekornie zakazują dzikich pochówków pod groźbą kary doczesnej. Zewsząd dochodzi wycie podwórkowych kundli.

 

Na cmentarz przyszła pani z bukietem złocistych chryzantem. Powiedziała, że jej mąż to był kawał skurwysyna. Ale potrafił wzbudzić w niej taką namiętność, że wyje nocami z tęsknoty. Przyszedł do niej z reputacją miejscowego lumpa. Aż cieknący kran zamknął wreszcie mordę. Bo jej mąż w poprzednim życiu był złotą rączką. Najpierw była kanapa w salonie. Ale ona była wciąż nieufna. Nauczyła go pić herbatę. Na stole w kuchni też było bosko. Przenieśli się do sypialni. Budzący się promień słońca zmieniał go w dwudziestocztero-karatowe złoto. Z dziurawą wątrobą.

 

Poszedłem na rynek. Kupiłem pęczek rzodkiewek. Nie udało mi się ich donieść do domu. Listki rzodkiewki kłują w język. Wróciłem po następne. Sprzedawczyni spojrzała na mnie i dodała kilka marchewek. Spytałem, czy może jest twoją matką. Nie odpowiedziała, tylko pocałowała mnie w czoło. 

 

Wstąpiłem do kościoła. Jakaś dziewczyna w czarnym welonie myła podłogę. Uśmiechnęła się do mnie, gdy sobie chłodziłem twarz wodą z dużej misy na nóżce. Spytałem, czy nie jest tobą. Odpowiedziała, że ma już oblubieńca, którego kocha odkąd pamięta. Spojrzała na mnie tak, jak się patrzy w przeszłość. Ludzie czasem gubią się w tłumie i potem ciężko jest znaleźć tych najlepszych.

Zatrzymałem się nad kałużą. Jakiś kundel chłeptał wodę. Pomyślałem, że to dobry pomysł i się przyłączyłem. Odskoczył, ale wrócił, żeby się ze mną napić. Poczęstowałem go marchewkami, ale odmówił. Myślę, że nasz pies będzie jadał marchewki.

 

Tuż za miastem rosło drzewo. Opuszczone przez dawnych miłośników soczystego miąższu, których zepchnięto spychaczami poza margines. Ostatnia pamiątka po złocistych strzechach. I przekrzywionych płotach w czapkach z glinianych garnków. Wspinałem się na nie jak kochanek, który potrzebuje kobiecych ramion. A ono wypełniało moje życie słodyczą. Niestety nie potrafię zrozumieć dlaczego umarło. Mówili, że już wypuszczało pączki.

 

 Nikt nie dba o miejską zieleń, bo ludzie mają inne kolorystyczne preferencje. Znudziło mi się chodzenie po okolicy i postanowiłem wrócić, żeby doczytać gazety. Zapomniałem gdzie mieszkam. Musiałem kilkakrotnie odtwarzać całą trasę, żeby trafić do mojej kamienicy. Na szczęście, miałem jeszcze moje marchewki. 

 

Trzypiętrowa kamienica wygląda jak trup. Nikt nie ma serca, żeby o nią zadbać. Z otwartego kibla na podwórku unosi się straszliwy fetor, na który odporni są tylko mieszkańcy. I chmura much plujek. Gromadka dzieci bawi się pod śmietnikiem w poszukiwaczy skarbów. Pijany dozorca jest w nastroju do śpiewu i tańca. Wpada między dzieci, a te rozbiegają się na wszystkie strony piszcząc wniebogłosy. Ich krzyki odbijają się od ścian kamienicy, żeby wraz z łuszczącym się tynkiem upaść na chodnik. I roztrzaskać o bruk. Stara kamienica charczy i świszczy w przedagonalnym pobudzeniu. Pewnie jutro albo pojutrze ktoś zaśnie z zapalonym papierosem.

 

W bramie siedziała jakaś dziewczyna. Długo mi się przyglądała, a ja jej. W końcu powiedziała, że ona to ty i że mnie już nigdy nie zostawi. Nagły rozbłysk zapałki mógłby odsłonić całą prawdę. Ale nie wiedziałem, czy jestem gotów. A potem pocałowała mnie w usta.

 

Zasypiam i budzę się, a mieszkanie zmienia się tak, jak zaplanowałem. Chyba mam w sobie jakieś magiczne moce. Ta dziewczyna, wciąż siedzi przy łóżku i się do mnie uśmiecha. Postanowiłem ją nazywać twoim imieniem. Mam nadzieję, że się na mnie nie obrazisz. Muszę jeszcze odnaleźć w sobie tamto ja z niepodmienionym być na mieć. Trzeba się delektować króciutkim my, zanim przebrzmi ostatni akord. Z dedykacją dla niezapomnianego kogoś.

 

***

 

Nie wiem, co było wczoraj. Ktoś mówił, że to normalne, bo inaczej można zwariować. Mam pamięć do twarzy, ale twoja jest rozmazana. Najgorzej, jak coś we mnie zostanie i trzeba będzie wszystko wysprzątać. Wyrzucić graty, rupiecie, które mają wartość sentymentalną, żeby zrobić miejsce na nowe życie. 

 

Kot zjada czerwone pelargonie. Ostatni dowód na to, że tu byłaś. Rzucam w niego kapciem, bo nie umiem się rozstać. A przecież w życiu być może, że nigdy wcześniej cię nie spotkałem.

 

Teraz nawet noże, które miały kroić dla nas chleb, patrzą tępym wzrokiem bez błysku na rozsypane po kątach talerze. Bez uśmiechu i zupełnie bez szczęścia. Nie będzie wspólnych kolacji, by wreszcie znów być przy tobie. Radio rzęzi zapomnianą melodię o miłości, która miała trwać jeszcze. Ktoś bezczelnie rozwiesił pościel. Ktoś inny wyniósł i podpalił starą wersalkę twierdząc, że rzeczy umarłych się pali. 

 

Gdybym wiedział, że wrócisz, kazałbym dokończyć dzwonnicę, której brakuje kopuły z patynowanej miedzi, co ją wiatr zerwał i rzucił jak ogromne naczynie. Ale w parkanie zrobił się otwór i możesz przyjść do mnie na skróty. 

 

Tylko się nie przestrasz tych wszystkich myśli, co krążą w mojej głowie nie bacząc na to, że próbuję je odegnać kawałkiem gazety z informacją, że tutaj ciągle biją dzwony.

 

Odkąd na sznurze wisi dzwonnik, czas stanął w miejscu. Można szeptać modlitwy o każdej porze dnia i nocy. I czekać na ciebie w tym samym miejscu, w którym mi powiedziałaś, że już nigdy nie wrócisz do tego przeklętego miasteczka.

 

***

 

Nie lubiłaś udziwnień. Chyba, że się za nimi kryła prawdziwa odmienność. A wtedy:


- Tak, chętnie, poproszę!

 

Ale żeby przypadkiem nie dotknąć, bo może wariat. I rozwiązują się języki z przydługich rękawów. Mowa ciała. Piersi, biodra, pośladki. Mogę to powtarzać setki razy, ale ty i tak tego nie zrozumiesz, czytelniku, który skazałeś mnie na galerniczą katorgę. Dożywotnie miotanie się. Nasłuchiwanie syreniego śpiewu w mojej głowie.

 

Błądzę poszukując brzegu. Ostrej krawędzi, żeby się odciąć od tego wszystkiego. I wreszcie porządnie wyspać.

 

***

 

    Kiedyś śniłam, że wyhodowałem w swoim wnętrzu różę. Dlaczego to, co piękne musi boleć? Krew z przygryzionej wargi była jedynym dowodem na wbity w komorę kolec.


Proszę przybić pacjenta do stołu - rozkazuje ordynator, pochylony nad umywalką.

 

     Wspomnień nie trzeba znieczulać. Anestezjolog odsłania trzydzieści srebrnych zębów i wpycha we mnie gąbkę.


Uwiję ci z niej piękny wianek - szepce siostra oddziałowa, zadowolona z wygranej w kości, bo pensje w służbie zdrowia są takie niskie.

 

Nieruchoma linia na monitorze wskazuje, że operacja się udała. Instrumentariuszka pada na kolana z okrzykiem:


- Ta róża jest boska!

 

 A ja jestem zagrzebany w kryształowym piasku i czekam na samym dnie kubka na różaną herbatę. 

Ilość odsłon: 878

Komentarze

marzec 19, 2020 08:11

Wpadnij, zapraszam! :)

Konto usunięte

2-42-4

marzec 19, 2020 06:52

Zajrzę w wolnej chwili:) polubiłam Twoja prozę.

marzec 19, 2020 06:47

Cześć, dzięki za ślad!

marzec 18, 2020 17:27

Cześć, zostawiam ślad, że byłam, czytałam, podoba mi się zamysł.....tekst mocno przegadany i dopowiedziany momentami. Sobię na spokojnie wrócę. Pozdrawiam serdecznie:)