Bruno Schwarz
Róża
Dwa krzesła i stół. Znalazłem na śmietniku. Zdarłem z nich drucianą
szczotką poprzedniego właściciela. Jutro, pojutrze pomaluję na pastelowo.
Będziemy pić herbatę i rozmawiać do rana. Podłoga jest wyłożona gazetami.
Wszystkie przeczytałem. Teraz odwracam na drugą stronę. Pod ścianą leżą dwa
rulony tapety w duże kwiaty. Czerwone róże. Spodobają ci się, jak tylko skończę
czytać.
Uciekające myśli skaczą z tematu na temat. I gubią cały porządek działań. W
roztargnieniu zapominam, że tam oto jest drugi brzeg, a tutaj gubi się mój
czas. Czytane słowa odbijają się jak kaczki od zielonej powierzchni stawu.
Znikają, kiedy uwaga przerzuca się na coś innego. Przez jej deficyt nie umiem
wyznać miłości. Kocham bez biernika brzmi dziwnie.
O ciszy powiedziano już bardzo dużo. Może być martwa albo niezręczna. I
wtedy człowiek się rumieni. Złowroga, jak preludium do czegoś najgorszego. Albo
głucha, w którą próbuję się wsłuchać.
W radiu mówili, że tak naprawdę nie ma się czym martwić. Wszystko na tym
świecie przemija. Z wyjątkiem tego, co jest dla nas najważniejsze.
Najważniejsze pozostanie gdzieś z tyłu głowy, żeby wracać w marzeniach sennych.
Dlatego dużo śpię i jeszcze więcej marzę. Chciałbym jeszcze zdążyć, zanim
słońce zliże cały sen z powiek. I trzeba będzie spojrzeć światu w oczy. A wtedy
się dowie, że nie jestem stąd.
Wszędzie cię szukałem. Byłem w parku i na cmentarzu. Tutaj już nikt nie
uwierzy w lepsze jutro. Dusze wielkogabarytowych trupów i drobinki śmieci
wirują w opętańczym tańcu. Chyba nie mogą sobie znaleźć miejsca na tamtym
świecie. Tabliczki przekornie zakazują dzikich pochówków pod groźbą kary
doczesnej. Zewsząd dochodzi wycie podwórkowych kundli.
Na cmentarz przyszła pani z bukietem złocistych chryzantem. Powiedziała, że
jej mąż to był kawał skurwysyna. Ale potrafił wzbudzić w niej taką namiętność,
że wyje nocami z tęsknoty. Przyszedł do niej z reputacją miejscowego lumpa. Aż
cieknący kran zamknął wreszcie mordę. Bo jej mąż w poprzednim życiu był złotą
rączką. Najpierw była kanapa w salonie. Ale ona była wciąż nieufna. Nauczyła go
pić herbatę. Na stole w kuchni też było bosko. Przenieśli się do sypialni.
Budzący się promień słońca zmieniał go w dwudziestocztero-karatowe złoto. Z
dziurawą wątrobą.
Poszedłem na rynek. Kupiłem pęczek rzodkiewek. Nie udało mi się ich donieść
do domu. Listki rzodkiewki kłują w język. Wróciłem po następne. Sprzedawczyni
spojrzała na mnie i dodała kilka marchewek. Spytałem, czy może jest twoją
matką. Nie odpowiedziała, tylko pocałowała mnie w czoło.
Wstąpiłem do kościoła. Jakaś dziewczyna w czarnym welonie myła podłogę.
Uśmiechnęła się do mnie, gdy sobie chłodziłem twarz wodą z dużej misy na nóżce.
Spytałem, czy nie jest tobą. Odpowiedziała, że ma już oblubieńca, którego kocha
odkąd pamięta. Spojrzała na mnie tak, jak się patrzy w przeszłość. Ludzie
czasem gubią się w tłumie i potem ciężko jest znaleźć tych najlepszych.
Zatrzymałem się nad kałużą. Jakiś kundel chłeptał wodę. Pomyślałem, że to
dobry pomysł i się przyłączyłem. Odskoczył, ale wrócił, żeby się ze mną napić.
Poczęstowałem go marchewkami, ale odmówił. Myślę, że nasz pies będzie jadał
marchewki.
Tuż za miastem rosło drzewo. Opuszczone przez dawnych miłośników soczystego
miąższu, których zepchnięto spychaczami poza margines. Ostatnia pamiątka po
złocistych strzechach. I przekrzywionych płotach w czapkach z glinianych
garnków. Wspinałem się na nie jak kochanek, który potrzebuje kobiecych ramion.
A ono wypełniało moje życie słodyczą. Niestety nie potrafię zrozumieć dlaczego
umarło. Mówili, że już wypuszczało pączki.
Nikt nie dba o miejską zieleń, bo ludzie mają inne kolorystyczne
preferencje. Znudziło mi się chodzenie po okolicy i postanowiłem wrócić, żeby
doczytać gazety. Zapomniałem gdzie mieszkam. Musiałem kilkakrotnie odtwarzać
całą trasę, żeby trafić do mojej kamienicy. Na szczęście, miałem jeszcze moje
marchewki.
Trzypiętrowa kamienica wygląda jak trup. Nikt nie ma serca, żeby o nią
zadbać. Z otwartego kibla na podwórku unosi się straszliwy fetor, na który
odporni są tylko mieszkańcy. I chmura much plujek. Gromadka dzieci bawi się pod
śmietnikiem w poszukiwaczy skarbów. Pijany dozorca jest w nastroju do śpiewu i
tańca. Wpada między dzieci, a te rozbiegają się na wszystkie strony piszcząc
wniebogłosy. Ich krzyki odbijają się od ścian kamienicy, żeby wraz z łuszczącym
się tynkiem upaść na chodnik. I roztrzaskać o bruk. Stara kamienica charczy i
świszczy w przedagonalnym pobudzeniu. Pewnie jutro albo pojutrze ktoś zaśnie z
zapalonym papierosem.
W bramie siedziała jakaś dziewczyna. Długo mi się przyglądała, a ja jej. W
końcu powiedziała, że ona to ty i że mnie już nigdy nie zostawi. Nagły rozbłysk
zapałki mógłby odsłonić całą prawdę. Ale nie wiedziałem, czy jestem gotów. A
potem pocałowała mnie w usta.
Zasypiam i budzę się, a mieszkanie zmienia się tak, jak zaplanowałem. Chyba
mam w sobie jakieś magiczne moce. Ta dziewczyna, wciąż siedzi przy łóżku i się
do mnie uśmiecha. Postanowiłem ją nazywać twoim imieniem. Mam nadzieję, że się
na mnie nie obrazisz. Muszę jeszcze odnaleźć w sobie tamto ja z niepodmienionym
być na mieć. Trzeba się delektować króciutkim my, zanim przebrzmi ostatni
akord. Z dedykacją dla niezapomnianego kogoś.
***
Nie wiem, co było wczoraj. Ktoś mówił, że to normalne, bo inaczej można
zwariować. Mam pamięć do twarzy, ale twoja jest rozmazana. Najgorzej, jak coś
we mnie zostanie i trzeba będzie wszystko wysprzątać. Wyrzucić graty, rupiecie,
które mają wartość sentymentalną, żeby zrobić miejsce na nowe życie.
Kot zjada czerwone pelargonie. Ostatni dowód na to, że tu byłaś. Rzucam w
niego kapciem, bo nie umiem się rozstać. A przecież w życiu być może, że nigdy
wcześniej cię nie spotkałem.
Teraz nawet noże, które
miały kroić dla nas chleb, patrzą tępym wzrokiem bez błysku na rozsypane po
kątach talerze. Bez uśmiechu i zupełnie bez szczęścia. Nie będzie wspólnych
kolacji, by wreszcie znów być przy tobie. Radio rzęzi zapomnianą melodię o
miłości, która miała trwać jeszcze. Ktoś bezczelnie rozwiesił pościel. Ktoś
inny wyniósł i podpalił starą wersalkę twierdząc, że rzeczy umarłych się
pali.
Gdybym wiedział, że wrócisz, kazałbym dokończyć dzwonnicę, której brakuje
kopuły z patynowanej miedzi, co ją wiatr zerwał i rzucił jak ogromne naczynie.
Ale w parkanie zrobił się otwór i możesz przyjść do mnie na skróty.
Tylko się nie przestrasz tych wszystkich myśli, co krążą w mojej głowie nie
bacząc na to, że próbuję je odegnać kawałkiem gazety z informacją, że tutaj
ciągle biją dzwony.
Odkąd na sznurze wisi dzwonnik, czas stanął w miejscu. Można szeptać
modlitwy o każdej porze dnia i nocy. I czekać na ciebie w tym samym miejscu, w
którym mi powiedziałaś, że już nigdy nie wrócisz do tego przeklętego
miasteczka.
***
Nie lubiłaś udziwnień. Chyba, że się za nimi kryła prawdziwa odmienność. A
wtedy:
- Tak, chętnie, poproszę!
Ale żeby przypadkiem nie dotknąć, bo może wariat. I rozwiązują się języki z
przydługich rękawów. Mowa ciała. Piersi, biodra, pośladki. Mogę to powtarzać
setki razy, ale ty i tak tego nie zrozumiesz, czytelniku, który skazałeś mnie
na galerniczą katorgę. Dożywotnie miotanie się. Nasłuchiwanie syreniego śpiewu
w mojej głowie.
Błądzę poszukując brzegu. Ostrej krawędzi, żeby się odciąć od tego
wszystkiego. I wreszcie porządnie wyspać.
***
Kiedyś śniłam, że
wyhodowałem w swoim wnętrzu różę. Dlaczego to, co piękne musi boleć? Krew z
przygryzionej wargi była jedynym dowodem na wbity w komorę kolec.
- Proszę przybić pacjenta do stołu - rozkazuje ordynator, pochylony nad umywalką.
Wspomnień nie trzeba
znieczulać. Anestezjolog odsłania trzydzieści srebrnych zębów i wpycha we mnie
gąbkę.
- Uwiję ci z niej piękny wianek - szepce siostra oddziałowa, zadowolona z wygranej w kości, bo pensje w służbie zdrowia są takie niskie.
Nieruchoma linia na monitorze wskazuje, że operacja się udała.
Instrumentariuszka pada na kolana z okrzykiem:
- Ta róża jest boska!
A ja jestem zagrzebany w kryształowym piasku i czekam na samym dnie
kubka na różaną herbatę.
Komentarze
Bruno Schwarz
marzec 19, 2020 08:11
Wpadnij, zapraszam! :)
Konto usunięte
marzec 19, 2020 06:52
Zajrzę w wolnej chwili:) polubiłam Twoja prozę.
Bruno Schwarz
marzec 19, 2020 06:47
Cześć, dzięki za ślad!
umbra palona
marzec 18, 2020 17:27
Cześć, zostawiam ślad, że byłam, czytałam, podoba mi się zamysł.....tekst mocno przegadany i dopowiedziany momentami. Sobię na spokojnie wrócę. Pozdrawiam serdecznie:)