Mister D.
Plusk (II)
Wierzę w imię tak proste, że dla niego stworzyć
świat to jak gdyby splunąć w śpiącą taflę nocy
a kręgiem się obudzi. O brzegu nic nie wiem
gdy patrzę na uchyłek rzeki, w tym momencie,
który jest brzegiem fali, kiedy baldachim drzew
poci się w dusznym zmierzchu, wprost w majaczący męt
świata po drugiej stronie niewidocznej błonki,
o której świadczy nartnik, plusk, gdy się rozchodzi
w kręgach, a już następna siostra potu cyrklem
nakreśla na poprzedniej. Karmiony pieczywem
iluzji rozmyślam o mące, drobnych ziarnach
pomielonych na Plancki, które wyobraźnia
zdolna ująć, powiedzmy, że w ramę sekundy,
jej palec odciśnięty w neuronach. Iluzji
chlebem karmiony zwykłem wzruszać ramionami
na mikro mączną otchłań - nawykły, że stracić
można szkliwo jedynie na niepoliczonej
skórze gwiazd i makowcach galaktyk, o kroplę
ścieram zęby przed zmierzchem, jej drogę bez końca
rozciągniętą, aż w miejscu. Ja - punkt, skąd się otchłań
z otchłanią jak dwie strzałki dzióbkami zetknięte
rozchodzą - nakreślone przez imię w kajecie
do algebry.
Komentarze
Nie znaleziono żadnych komentarzy.