Sąsiadka Mościckiego
Litania do ciszy
Ostatnio lekarka dobrała mi dobrze leki. Kolega upomina bym nadal pisała prozę. A ja dotarłam na drugi brzeg. Chwytam się dłoni kolegi, ale wszystko wydaje się obce. Obcy las, obcy spiew ptaków. Tylko czasem gdzieś w oddali slyszę szum fal. I ktoś odpływa.
Rozstania zawsze są dla mnie bolesne. Nawet jeśli ten ktoś jest toksyczny bo przecież nie ma ludzi całkowicie złych.
Czasem w relacjach międzyludzkich jestem jak słoma na poddaszu obory albo słoma w wielkim stogu. Niektórzy lubią się bawić. I tak bawił się pewien poeta. Podpalał wcześniej i zawsze udawało mu się mnie zgasić. Jednak ostatnio nie wytrzymałam. Za dużo ognia. Spłonęliśmy. Zostały stare spróchniale deski. Jeszcze do dziś śnią mi się języki ognia. A poeta odbija się, piecze zgaga; to była taka niestrawna znajomość.
Więc to tak. Zaszła mi znajomość z tym poetą, mocno zaszła za paznokiec u nogi. Bo dotykał moich stóp, sprawdzał ścieżki. Naśladował, śledził.
Dlatego muszę kupować za duże buty. W za dużych butach może zmieści się dobry kot. Duże buty wyzwolą większe kroki. Niestety nadal podróżuje sama. Czasem są oblepione błotem, czasem zbyt śliskie. Ale nie zostawiam ich na poboczu. Nie szukam już księcia. Buty jakie są każdy widzi. Niektórzy nie lubią takich butów. Boją się, że ich ubrudzę. A są to tylko pozory.
Czas mi, czas się ustawić w ekranie ciszy. Teraz trzeba odwrócić rolę. Tylko kto wyciągnie dłoń po ciszę?
Komentarze
Nie znaleziono żadnych komentarzy.