Portal Poemax jest prowadzony we współpracy ze stowarzyszeniem Salon Literacki

Tryptyk udawany (enjoy!)


Smakuje mi woda mineralna pod banalną nazwą „Oaza”


Czy Kraków, po którym chodziłeś opluty,

należy już do ciebie? Tam w kwietniu

odbędzie się biesiada aforystów,

na którą zostałem zaproszony. Nie bój się,

że pojadę do tego miasta, by wprowadzić

zamęt i odbić je z twoich rąk. Mieszam

ostatnią kawę, a ciemności kręci się

w głowie. Nie uśmiecham się ani do tej

kobiety, która przyrządza kolację, ani

do tego mężczyzny, który odkurza dywan,

choć za przeniesienie talerza z kanapkami

z kuchni do pokoju, w którym stoi wygodny

fotel i gra telewizor, powinienem

uiszczać podwójną opłatę w postaci

uśmiechu. Na urodziny dostałem kruche,

nawet smaczne rurki, lecz w odróżnieniu od tych

rurek, które czasem kupujemy w dzień

powszedni, nie miały kremu w środku. Wobec

powyższego na razie nie wprowadzę myta.

Tego dnia nikt z nas nie musiał wstać razem

z cipkami, toteż o godzinie czwartej

dwadzieścia nie zadzwonił budzik w telefonie

ojca, nie zabrzmiał początek piosenki

zespołu Pink Floyd lub Dżem. W nocy, której

nie przespałem, kilka razy dał się słyszeć

króciutki gwizd, ale wszyscy dalej spali

kamieniem, jakby mówili jednym głosem,

że już nie ma sensu oczyszczać tego

czajnika, za który kiedyś zapłaciliśmy

dwa razy przyjaciółce domu zdradzającej

objawy sklerozy. Uchylam zasłonę

i okazuje się, że czas między zachodem

a wschodem słońca spadł na płask za oknem

i leży z latarnią (w kształcie łyżeczki) w plecach.


Pupy dawać na każdym kroku


Wyszedłem z ciemnego korytarza na słońce.

Na placu mojej twarzy zacisnęły się dwie

pętle. Żałoba. Dzień zsunął ze mnie czarną

bieliznę i wsadził mi świat w nozdrza, uszy. I

w usta – fajkę. I rzucił liściem w pysk niby

wkurwiony klient. Syk węża jak drabina

oparta o jabłoń. Grzechy, które z ciebie

uchodzą, rozdymają jabłuszka, a twoje

kolana na klęczniku zabarwiają owe

owoce na czerwono. Wiatr pośród drzew

wilgotnym trawnikiem szczotkował rzucane

sutanny. Muzułmanie pochylali się

na wszystkie strony. Pijak zataczał się, pewniej

niż cyrkiel w ręku Wielkiego Geometry,

zwracając na siebie uwagę

i zostawiając po sobie dziurki źrenic. Czy

tylko na mnie okiem, które było przekrwione

jak pieczątka, spojrzał tak, że poczułem się

ważnym człowiekiem? Och, moje policzki

zaczerwieniły się. Moim sercem jęły

walić kobiety w okienkach na wszystkich pocztach,

we wszystkich urzędach. Miłość. Poeci

wyrywali czyste kartki

dla miesiączkujących muz.


Zapadając w głąb przeszłości,

zrozumiałem przeznaczenie cienia


Czekam na deszcz meteorów. To monety,

które Bóg, przejeżdżając obok Ziemi, rzuca

w swój lud jak król celtycki. Tutaj stoi

drogowskaz, twój krzyżyk z bierzmowania, który

czasami całujesz. Ja mam łyżeczkę,

bałwana, figurkę sklepienia, którą

oblizuję po deserze, niczym astronom

na katedrze na zjeździe naukowym.

Kobieta zalewa kawę, wsypuje

łyżeczkę gwiazd. Dzisiaj położę się później

niż zwykle. Jeśli wszechświat kurczy się

jak sakiewka, to światłość rozpuści się

w ciemności i będzie słodyczą. Jestem

obdarty ze wstydu, na twarzy

nie występują mi szkarłatne rumieńce.

Dzisiaj w łóżku będę przewracał się z boku

na bok niczym kości u krzyża albo zmarły,

który nie spoczywa w spokoju. Plemię marzeń

zgładzone podstępnie. Będę blady od

przebijania błon atmosferycznych,

jak kościany grot. Pięściaki wiszące

na drzewach bynajmniej nie będą uderzały

o kruchy kamień nocy, kamień graniczny,

moje serce. Ale jutro będę rozrzucał

te czarne wióry, te nowe narzędzia

do polowania na swoją obecność,

garbowania skóry, krojenia mięsa, map

i tortów. Do krojenia na co najmniej

cztery części.


Ilość odsłon: 567

Komentarze

grudzień 14, 2020 18:31

Tak dużo tu wszystkiego że nie sposób komentować :|