Krzysztof Bencal
Faux pas albo Gadka lekko niezborna
Faux pas albo Gadka lekko niezborna
Wino nie krew, pogadać miałbym śmiałość
z prezydentem, a nawet w pysk go trzasnąć,
gdyby powiedział, że ponoć lumpuję, że człowiek,
którego nikt nie szanuje, może się rozwijać,
że nieszczere, wysilone
słowa zwykłem rzucać przy was.
Duposławski Gównon z Kibli Zatkanych
nauki dla zmarłych zgłębia czasami,
czasami różne wzory na swym krzyżu wycina
i wykłada je czymś najmniej trwałym, czymś, czego jest
najwięcej w gadzich jelitach
dam kokoszących się przed snem.
Kryjąc się pod maską któregoś z wodzów,
przekonam wnet lud intonacją głosu,
że nie musiałem niczego wydeptywać sobie
w szpitalu ni w kościele, ni w MOPS-ie, ni w urzędzie,
w którym zawiśnie mój portret
obok twojego, Hitlerze.
W tym miesiącu już się nie wypogodzi,
jest dziś bowiem września dwudziesty piąty,
dzień, kiedy prawo do renty ZUS przedłużył matce,
by dalej tyła i prędzej kopnęła w kalendarz
niż kurwa mająca pracę,
w której raz chodzi, raz klęka.
Gdyby Matce Boskiej Bóg rzekł przed czasem,
że Krzysztof B. narodzi się w Oławie,
nie objawiałaby się na działkowych ogrodach
ludziom pielgrzymującym tu ze wszystkich stron Polski
i nikt by nie wzniósł kościoła
za szmal tuszem okupiony.
Na parnasie łatwo popełnić faux pas,
zwłaszcza gdy wieszcz wywodzi się z rynsztoka,
gdzie nic nie zaskakuje in plus ani in minus,
bo człowiek wciąż pije lub żre cebulę i czosnek,
robiąc przedsionek Auschwitz z ust,
choć przecież ma swą historię.
Oboje nie byliśmy na studniówce,
lecz po co o tym pierdolić po wódce,
Marto Podgórnik o mocno nalanych policzkach,
w które będę uderzał, twój kochaś, płaską dłonią,
aż przestaniesz utyskiwać
na pryszczatą gębę moją.
Ponieważ chcę zapłodnić Ogorzewską,
która ponoć jest wybitną slamerką,
swym imieniem i nazwiskiem podpisuję płyty
DVD, na które wcześniej nagrywam muzykę,
legalnie ściągnięte pliki –
i ubieram się jak Bieber.
Nie nieba, na którym przemiennie świecą
diody LED i mem o parzącej w jęzor
hostii – dziecinom przykutym do łóżek uchylę,
a piekła, siebie samego, więc kaszel jak odjął
nogą chromego im minie,
połączy je na nowo sport.
Spacerniak ma więzień, człek prawy zaś dziś
siedzi w domu i albo cierpi na spleen,
albo zabija się kawą, fajkami, gdyż nie wie,
iż gorszy jest zawał serca niż wbicie noża w brzuch
za współpracy odmówienie
bossom, za lżenie ich gangów.
To, wiem, nie do pojęcia, ja, gladiator,
idąc na swą walkę pierwszą (ostatnią?),
drasnę mieczem Bronka niczym owego cezara,
któremu siostry publicznie fallusa lizały,
przez co śmierdząca ślina lwa
wymiesza się z krwią na tarczy.
Wiersz z tomu "Sonety hawajsko-sybirskie" (Miniatura, 2018)
Komentarze
Nie znaleziono żadnych komentarzy.