Portal Poemax jest prowadzony we współpracy ze stowarzyszeniem Salon Literacki

Chlapa


Autobus zabuksował na topniejącym śniegu, kiedy wskoczył. W ostatnim momencie. Wczorajszy, przedwczorajszy, najpewniej w cugu. Ledwie złapał za górny uchwyt. W ciżbę przedświąteczną, w sam środek rozmowy się wtoczył.


- Wczoraj było – rozwodził się z fotela szpakowaty w baraniej kaszkietce, zagadując po sąsiedzku blondynę w średnim wieku. - Na przystanku, tutaj, facet nogę złamał. W zatoczce się pośliznął. Mówię pani, szklanka. Jak napada mokrego, nocą zetnie, się można zabić. Nie odśnieżą, nie posypią, gdzie tam, po co?

- Nie ma soli. Bo nie kupili. Syn dzisiaj patrzył w telewizji.

- U siebie pod domem mają nasypane. Niech się pani nie boi.

- Ściągają podobno z zagranicy, bo naszej nie starcza. Tak sypią.

- Do kiełbasy..., niedawno podawali. Sól drogową walą do żywności. Nie dziwne, że na drogi brakuje.

- A my potem wszystko jemy. I dzieci. Afera na aferze. Dobrze pan mówi. Byłam u brata w odwiedziny, w Londynie. Wcale tam nie lepiej. Kupiłam mielonkę w markecie, przysmak staropolski. Trzy funty za słoik. W niedzielę rano szykuję kanapki, szczęściem, że na cienkim chlebie, bo bym nie poczuła. Niech pan sobie wyobrazi, zgrzyt coś w zębach. Takie szkło z ust wyjęłam. Takie szkło! Jak kieł jakiś.

  • To ci doprawili... – mruknął niespodziewanie wczorajszy, uwieszony u górnej rurki.

Blondyna udała, że nie słyszy.

- Zrobiłam zdjęcie, dla sanepidu. Powiedzieli…

- Sanepid też dobry – wcisnął się w pół zdania szpakowaty i obrzucił wczorajszego złym spojrzeniem. – Wszystkich nas załatwią.

- Pan myśli?

- Nie szkłem, to solą. Tę mielonkę pewnie też posolili, jak trzeba. Ja wiem, co mówię. A ty płać człowieku.

- Dwa miliony poszło. Na tę sól. Syn opowiadał. Ale żeby nie było naszej?

- Nasza, nie nasza, byle za nasze, to się znajdzie. Prima sort, jak trzeba. Już tam dobrze obliczone.

- No, panie Rysiu, wysiadamy.


Stęknęły drzwi. Śnieg skapywał z nieba ciężkimi płatami.


Wbiegła w ostatniej chwili. Z naręczem kolorowych toreb, z telefonem komórkowym przy uchu. Energiczna czterdziecha.

- Mówiłam akumulator, ale ty wiesz lepiej, jak zwykle. Proszę mi z łaski swojej skasować.

Z pomocą wyrwał się jakiś studencikowaty. Wczorajszy klapnął na fotel. Jakby przysnął. Zamruczał kasownik.

- Dziękuję. Nie do ciebie, w autobusie jestem. Nie będę przepłacać. Mówiłam na zakupach – nawijała czterdziecha, upychając swoje dizajnerskie klamoty. – Poradzę sobie, mówię. Przecież wiem. Do mechanika? Skąd teraz mechanika? Sama wymienię. Zobaczymy. Nowy kup. Nowy! Pa.

Autobus zatańczył na szosie, wszedł w zakręt. Wczorajszy chybnął się na bok i zanurkował między dobytek stojącej w przejściu czterdziechy.

- Halo! No, proszę pana! To są delikatne rzeczy.

- Na pewno – otworzył usta wczorajszy i rozlepił z trudem powieki. – No, no, figurka... Ale mężem, to bym być nie chciał.

– Że co? – żachnęła się czterdziecha. – Wychowania trochę.

Dźwignął się na nogach.

- Proszę bardzo.

- Dziękuję, postoję.

- Co postoję? Nikt nie wstaje, dajmy na to, ustąpię…

- Głupszemu, niech pan jeszcze wymyśli.

- … jak człowiek, człowiekowi. Trzeba się zachować.

- Pan się nie fatyguje. Pan siada.

- Zaraz mam przystanek. Wstałem, to nie będę siadał. Na wuefie nie jestem.

Roześmiał się tylko studencik.

- Pan myśli, że kobieta to co? Niepełnosprawna?

- Ja myślę, że skąd ja mam wiedzieć czy pani jest w ogóle kobieta? Kobieta, jak się ustępuje, to siada.

- C h a, c h a. Niech pan sobie wyobrazi, tak mam napisane. W dowodzie.

- Adolf Hitler nie miał jednego jądra. I też miał różne rzeczy napisane. A jedna taka, na ten przykład, kiedyś została papieżem. I co? Trzeba wiedzieć, co się na świecie dzieje.

- Proszę pana, pan jest mocno niedzisiejszy – roześmiała się wymownie czterdziecha. - Generalnie, obecnie kobiety radzą sobie lepiej od mężczyzn.

- Taa, pewnie w autobusach.

- Autobusy teraz kobiety p r o w a d z ą. Samoloty, pociągi, firmy. Utrzymują dom, wychowują dzieci, jeszcze naprawiają samochody. I są mocniejsze psychicznie, nie muszą topić żalów w alkoholu, a potem się leczyć za nasze podatki.

- No właśnie, za moje. I o co właściwie…

- Ciekawe z czego pan żyje?

- Ja? Z procentów.

- Nie wątpię.

- A pani?

- A ja, jestem, tak się dziwnie składa, p s y c h o l o ż k ą…

- Rzeczywiście dziwnie.

- …i znam się trochę na ludziach.

- Się kłaniam nisko. Mój dziadek, przed wojną, hodował gołębie. Wyścigowe. Też się znał. Różne rzeczy się wydarzają. A ta baba za kółkiem, to co jest?

- Proszę pana, skończmy tę rozmowę, do niczego ona nie doprowadzi.

- Mam nadzieję, zdrowia życzę - wybełkotał wczorajszy, wyglądając czegoś za oknem.


Autobus dopłynął do krawężnika i zacumował w zatoczce.

- Siada pan, czy wysiada?

- Nie. Odlatuję.

- Świetnie.

- Do ciepłych krajów.

- Radzę szybciej, bo pan nie zdąży.

- Radzi szybciej, ministra... się jej mać znalazła. Kierownica…


Wytoczył się w otwarte drzwi. W przedświąteczny śnieg, w miasto zalane.


Ilość odsłon: 616

Komentarze

luty 15, 2021 22:42

A cóś jest z Bielickiej. :-) Pod obecny koloryt, tekst sprzed x lat, ale przy okazji coś tam poprawiłem.

luty 15, 2021 20:25

Gadka jak u śp. Hanki Bielickiej.
Coś dużo prozy dzisiaj na stronie