J-43
Chlapa
Chlapa
Autobus zabuksował na topniejącym śniegu, kiedy wskoczył. W ostatnim momencie. Wczorajszy, przedwczorajszy, najpewniej w cugu. Ledwie złapał za górny uchwyt. W ciżbę przedświąteczną, w sam środek rozmowy się wtoczył.
- Wczoraj było – rozwodził się z fotela szpakowaty w baraniej kaszkietce, zagadując po sąsiedzku blondynę w średnim wieku. - Na przystanku, tutaj, facet nogę złamał. W zatoczce się pośliznął. Mówię pani, szklanka. Jak napada mokrego, nocą zetnie, się można zabić. Nie odśnieżą, nie posypią, gdzie tam, po co?
- Nie ma soli. Bo nie kupili. Syn dzisiaj patrzył w telewizji.
- U siebie pod domem mają nasypane. Niech się pani nie boi.
- Ściągają podobno z zagranicy, bo naszej nie starcza. Tak sypią.
- Do kiełbasy..., niedawno podawali. Sól drogową walą do żywności. Nie dziwne, że na drogi brakuje.
- A my potem wszystko jemy. I dzieci. Afera na aferze. Dobrze pan mówi. Byłam u brata w odwiedziny, w Londynie. Wcale tam nie lepiej. Kupiłam mielonkę w markecie, przysmak staropolski. Trzy funty za słoik. W niedzielę rano szykuję kanapki, szczęściem, że na cienkim chlebie, bo bym nie poczuła. Niech pan sobie wyobrazi, zgrzyt coś w zębach. Takie szkło z ust wyjęłam. Takie szkło! Jak kieł jakiś.
To ci doprawili... – mruknął niespodziewanie wczorajszy, uwieszony u górnej rurki.
Blondyna udała, że nie słyszy.
- Zrobiłam zdjęcie, dla sanepidu. Powiedzieli…
- Sanepid też dobry – wcisnął się w pół zdania szpakowaty i obrzucił wczorajszego złym spojrzeniem. – Wszystkich nas załatwią.
- Pan myśli?
- Nie szkłem, to solą. Tę mielonkę pewnie też posolili, jak trzeba. Ja wiem, co mówię. A ty płać człowieku.
- Dwa miliony poszło. Na tę sól. Syn opowiadał. Ale żeby nie było naszej?
- Nasza, nie nasza, byle za nasze, to się znajdzie. Prima sort, jak trzeba. Już tam dobrze obliczone.
- No, panie Rysiu, wysiadamy.
Stęknęły drzwi. Śnieg skapywał z nieba ciężkimi płatami.
Wbiegła w ostatniej chwili. Z naręczem kolorowych toreb, z telefonem komórkowym przy uchu. Energiczna czterdziecha.
- Mówiłam akumulator, ale ty wiesz lepiej, jak zwykle. Proszę mi z łaski swojej skasować.
Z pomocą wyrwał się jakiś studencikowaty. Wczorajszy klapnął na fotel. Jakby przysnął. Zamruczał kasownik.
- Dziękuję. Nie do ciebie, w autobusie jestem. Nie będę przepłacać. Mówiłam na zakupach – nawijała czterdziecha, upychając swoje dizajnerskie klamoty. – Poradzę sobie, mówię. Przecież wiem. Do mechanika? Skąd teraz mechanika? Sama wymienię. Zobaczymy. Nowy kup. Nowy! Pa.
Autobus zatańczył na szosie, wszedł w zakręt. Wczorajszy chybnął się na bok i zanurkował między dobytek stojącej w przejściu czterdziechy.
- Halo! No, proszę pana! To są delikatne rzeczy.
- Na pewno – otworzył usta wczorajszy i rozlepił z trudem powieki. – No, no, figurka... Ale mężem, to bym być nie chciał.
– Że co? – żachnęła się czterdziecha. – Wychowania trochę.
Dźwignął się na nogach.
- Proszę bardzo.
- Dziękuję, postoję.
- Co postoję? Nikt nie wstaje, dajmy na to, ustąpię…
- Głupszemu, niech pan jeszcze wymyśli.
- … jak człowiek, człowiekowi. Trzeba się zachować.
- Pan się nie fatyguje. Pan siada.
- Zaraz mam przystanek. Wstałem, to nie będę siadał. Na wuefie nie jestem.
Roześmiał się tylko studencik.
- Pan myśli, że kobieta to co? Niepełnosprawna?
- Ja myślę, że skąd ja mam wiedzieć czy pani jest w ogóle kobieta? Kobieta, jak się ustępuje, to siada.
- C h a, c h a. Niech pan sobie wyobrazi, tak mam napisane. W dowodzie.
- Adolf Hitler nie miał jednego jądra. I też miał różne rzeczy napisane. A jedna taka, na ten przykład, kiedyś została papieżem. I co? Trzeba wiedzieć, co się na świecie dzieje.
- Proszę pana, pan jest mocno niedzisiejszy – roześmiała się wymownie czterdziecha. - Generalnie, obecnie kobiety radzą sobie lepiej od mężczyzn.
- Taa, pewnie w autobusach.
- Autobusy teraz kobiety p r o w a d z ą. Samoloty, pociągi, firmy. Utrzymują dom, wychowują dzieci, jeszcze naprawiają samochody. I są mocniejsze psychicznie, nie muszą topić żalów w alkoholu, a potem się leczyć za nasze podatki.
- No właśnie, za moje. I o co właściwie…
- Ciekawe z czego pan żyje?
- Ja? Z procentów.
- Nie wątpię.
- A pani?
- A ja, jestem, tak się dziwnie składa, p s y c h o l o ż k ą…
- Rzeczywiście dziwnie.
- …i znam się trochę na ludziach.
- Się kłaniam nisko. Mój dziadek, przed wojną, hodował gołębie. Wyścigowe. Też się znał. Różne rzeczy się wydarzają. A ta baba za kółkiem, to co jest?
- Proszę pana, skończmy tę rozmowę, do niczego ona nie doprowadzi.
- Mam nadzieję, zdrowia życzę - wybełkotał wczorajszy, wyglądając czegoś za oknem.
Autobus dopłynął do krawężnika i zacumował w zatoczce.
- Siada pan, czy wysiada?
- Nie. Odlatuję.
- Świetnie.
- Do ciepłych krajów.
- Radzę szybciej, bo pan nie zdąży.
- Radzi szybciej, ministra... się jej mać znalazła. Kierownica…
Wytoczył się w otwarte drzwi. W przedświąteczny śnieg, w miasto zalane.
Komentarze
J-43
luty 15, 2021 22:42
A cóś jest z Bielickiej. :-) Pod obecny koloryt, tekst sprzed x lat, ale przy okazji coś tam poprawiłem.
Leszek.J
luty 15, 2021 20:25
Gadka jak u śp. Hanki Bielickiej.
Coś dużo prozy dzisiaj na stronie