Zdzisław Brałkowski
Dziewczyny, nie oddalajcie się same na plaży! Chłopcy się wtedy niepokoją
(lato nastało, więc, jak znalazł, mój pewien fragment ;) )
(...)
Zostawiłem siostrę na kocu, aby oprócz chwytania opalenizny pilnowała moich osobistych rzeczy, a sam wszedłem do Bałtyku. Planowałem popływać przez półtorej godziny. Oddaliłem się pięćset metrów od brzegu i skręciłem na zachód, w stronę oddalonego o ponad cztery kilometry Międzywodzia, utrzymując równą odległość od plaży. Dobrze się czułem, rozpierała mnie energia, nikt nie przeszkadzał, więc postanowiłem popłynąć kawałek dalej. Potem jeszcze kawałek i jeszcze trochę… a kiedy w oddali dojrzałem zabudowania miejscowości, szkoda było nie dopłynąć. Przecież, kiedy już widoczna jest meta, nie rezygnuje się metr przed nią – ambicja nie pozwala.
Dotarłem bez problemów do pierwszych domów i skręciłem w stronę plaży. Byłem zadowolony, że ponad cztery kilometry pokonałem bez oznak większego zmęczenia. Po kilku minutach doznałem jednak dziwnego odczucia, że zamiast być bliżej brzegu, oddaliłem się od niego. „Omamy mnie dopadły? Przecież nie jestem na pustyni, tylko przeciwnie” – w pierwszej chwili się lekko zdziwiłem.
Jednak po następnych kilku minutach przestałem sam siebie posądzać o złudzenia optyczne – plaża wyraźnie była już dużo dalej. „Co jest?” Zacząłem energicznie wiosłować rękoma, ale efektu nie zauważyłem. Chłodny dreszcz przeszedł mi przez ciało, gdyż nigdy nie spotkałem się z takim zjawiskiem, a przecież z wodą byłem obyty od małego dziecka.
Niebezpieczeństwo u jednych ludzi wywołuje panikę, drugim wyostrza zmysły i działa jak katalizator. Na szczęście natura chyba przydzieliła mnie do drugiej grupy, gdyż uruchomiła się zwiększona aktywność dość małego, ale wielce przydatnego organu, upakowanego tak ciasno pod kopułką czaszki, że jedynie silne pomarszczenie pozwoliło mu się tam zmieścić. Przydał się ten osobisty organ. Wreszcie domyśliłem się, że przyczyną oddalania się od brzegu jest krótka fala, podpływająca od tyłu pode mnie. Była tak zdradliwa, że najpierw podnosiła do góry, ale następnie spływałem po jej dłuższym, łagodniejszym grzbiecie w przeciwnym kierunku od zamierzonego przeze mnie.
Po kilku próbach znalazłem rozwiązanie – kiedy fala podpływała, lekko nurkowałem tak, aby przeszła nade mną. Następnie wynurzałem się i szybko kilka razy wymachiwałem ramionami do czasu podpłynięcia kolejnej. Po kilku długich minutach z nieukrywaną radością zauważyłem, że brzeg przestał się oddalać, a nawet jakby się zbliżył. Nie minął kwadrans, a już byłem tego pewny. „Będę żył!” – pomyślałem z ulgą.
Po półgodzinie wyszedłem wreszcie na nadmorski piasek plaży w Międzywodziu. Ten krótki odcinek do brzegu dał mi jednak porządnie w kość, nie wspominając o początkowym stresie. Usiadłem na chwilę na piasku, aby odpocząć. Kiedy jednak dowiedziałem się od plażowicza, która jest już godzina, zaniepokoiłem się lekko. Za pół godziny rozpoczynała się kolacja, a znalazłem się ponad cztery kilometry od macierzystej plaży i jeszcze kilometr do ośrodka wczasowego. „Jasny gwint! W wodzie przebywałem ponad trzy godziny, a siostrze mówiłem o maksimum półtorej. Chyba się nie denerwuje, wie, że potrafię pływać. Chociaż dzisiaj dość mocno przeciągnąłem czas, a z zasady trzymałem się tego, co powiedziałem przed wypłynięciem” – dopadły mnie lekkie wyrzuty sumienia.
„A tam! Na pewno Tereska się nie denerwuje. Przecież nie ma powodu do tego…” – Przestałem deliberować i zacząłem biec brzegiem morza. Po niecałej półgodzinie byłem już na miejscu i skręciłem pod wydmę, gdzie rozłożyliśmy się z siostrą na kocu. Dobiegłem i zatrzymałem się zdziwiony. Nie było jej, chociaż leżały nasze rzeczy. „Co jest"? Trochę się zdenerwowałem. To nie było podobne do Tereski. „Co się jej stało? Nic nie powiedziała i tak gdzieś sobie poszła? A może kąpie się? Ale dlaczego mnie nie uprzedziła?! Zawsze przecież tak robiła. Mogła chwilę jeszcze poczekać i byłbym spokojny…” – mój niepokój rósł z minuty na minutę.
Zacząłem się rozglądać. „Uff…” – westchnąłem z ulgą, gdyż szybko ją dojrzałem. Stała na samym brzegu i wyraźnie wypatrywała czegoś na morzu, osłaniając dłonią oczy. Zacząłem przepatrywać horyzont morza, ale nie dojrzałem żadnego statku ani nawet żaglówki. „Na co Tereska tak wytrzeszcza oczy? A tam, nieważne. Ważne, że się odnalazła. A już zacząłem się o nią niepokoić”… Podbiegłem do niej truchtem, od tyłu.
– Cześć, Tereska – wesoło krzyknąłem. – Co tam tak wypatrujesz? Bornholmu nie dojrzysz.
– O Matko Boska! – Siostra gwałtownie zasłoniła usta dłonią i rozszerzyła oczy. – Żyjesz?!
– A czemu nie miałbym żyć? – odpowiedziałem, starając się nadać głosowi lekki ton. „Czyżby jednak siostrunia się trochę niepokoiła? Ale przecież nie było czego”. Nie wyglądała na zdenerwowaną, tylko na… bardzo zdenerwowaną. „Chyba nie rozpocznie niepotrzebnej tyrady? Jestem, więc powód do jej nerwów już minął. Dłużej popływałem, niż chciałem, ale przecież nie mogłem zatelefonować z morza i powiadomić o trochę późniejszym powrocie”.
Jakbym nie znał siostry…
– To ty sobie wypływasz na tyle czasu, a miałeś wrócić już dawno temu! – krzyknęła tak głośno, aż plażowicze z sąsiedztwa się obejrzeli. – Chodzę, stoję, wypatruję, a ciebie nigdzie w wodzie nie widać! Resztki nerwów mi poszły! – Głęboko odetchnęła i dokrzyczała: – Mówiłeś, że płyniesz na godzinę, półtorej!
– Dobra, no byłem troszkę dłużej. Ale tak dobrze mi się pływało, że…
– Że co?! Że musiałeś mi nerwy postrzępić?! Nie mogłeś wrócić o czasie i później jeszcze popływać?!
– W porządku, w porządku, ale jestem, więc po co dalej gadać o tym? Chodź, siostrzyczko, bo nam kolacji nie wydadzą. Widzisz, na czas żarełka przecież zdążyłem.
Tereska coś tam jeszcze nadawała, ale starałem się jej pretensje luźno przepuszczać między jednym uchem a drugim tak, aby niepotrzebnie nie zaśmiecać własnej pamięci. „Swoje już powiedziała, to po co dalej język strzępić, w kółko Macieju to samo powtarzać? Ech, te kobiety, nigdy nie skończą, dopóki się nie wygadają”.
(...)
Komentarze
Zdzisław Brałkowski
czerwiec 29, 2021 20:11
Nie przeczę, jestem do dzisiaj, pływam kilometry, godzinę-dwie. Ale zawsze z marginesem bezpieczeństwa i w jeziorach.
Po drugie - trzeba wiedzieć, jak radzić sobie, gdyby chwyciło stężenie mięśni lub kurcz. To podstawa; bez tego nie ma co daleko wypływać.
Pozdrawiam.
Leszek.J
czerwiec 29, 2021 18:46
Sam na szczęście nie doświadczyłem ale słyszałem o tej zdradliwej fali.
Musiałeś być dobrym pływakiem że sobie z nią poradziłeś.
Brawo!