Brozic
TO LUBIĘ
Spójrzyj, Marylo, gdzie się kończą gaje, W prawo łóz gęsty zarostek, W lewo się piękna dolina podaje, Przodem rzeczułka i mostek. Tuż stara cerkiew, w niej puszczyk i sowy, Obok dzwonnicy zrąb zgniły, A za dzwonnicą chrośniak malinowy, A w tym chrośniaku mogiły. Czy tam bies siedział, czy dusza zaklęta, Że o północnej godzinie Nikt, jak najstarszy człowiek zapamięta, Miejsc tych bez trwogi nie minie. Bo skoro północ nawlecze zasłony, Cerkiew się z trzaskiem odmyka, W pustej zrąbnicy dzwonią same dzwony, W chrustach coś huczy i ksyka. Czasami płomyk okaże się blady, Czasem grom trzaska po gromie, Same się z mogił ruszają pokłady I larwy stają widomie. Raz trup po drodze bez głowy się toczy, To znowu głowa bez ciała; Roztwiera gębę i wytrzyszcza oczy, W gębie i w oczach żar pała, Albo wilk bieży; pragniesz go odegnać, Aż orlim skrzydłem wilk macha, Dość "Zgiń, przepadnij" wyrzec i przeżegnać, Wilk zniknie wrzeszcząc:" cha cha cha". Każdy podróżny oglądał te zgrozy I każdy musiał kląć drogę; Ten złamał dyszel, ten wywrócił wozy, Innemu zwichnął koń nogę. Ja, chociaż, pomnę, nieraz Andrzej stary Zaklinał, nieraz przestrzegał, Śmiałem się z diabłów, nie wierzyłem w czary, Tamtędym jeździł i biegał. Raz, gdy do Ruty jadę w czas noclegu, Na moście z końmi wóz staje, Próżno woźnica przynagla do biegu, "Hej!" - krzyczy, biczem zadaje. Stoją, a potem skoczą z całej mocy, Dyszel przy samej pękł szrubie; Zostać na polu samemu i w nocy, "To lubię - rzekłem - to lubię!" Ledwiem dokończył, aż straszna martwica Wypływa z bliskich wód toni; Białe jej szaty, jak śnieg białe lica, Ognisty wieniec na skroni. Chciałem uciekać, padłem zalękniony, Włos dębem stanął na głowie; Krzyknę; "Niech będzie Chrystus pochwalony!" "Na wieki wieków" - odpowie. "Ktokolwiek jesteś, poczciwy człowieku, Coś mię zachował od męki, Dożyj ty szczęścia i późnego wieku, I pokój tobie, i dzięki. Widzisz przed sobą obraz grzesznej duszy, Wkrótce się niebem pochlubię; Boś ty czyscowej zbawił mię katuszy Tym jednym słówkiem; To lubię. Dopóki gwiazdy zejdą i dopóki We wsi kur pierwszy zapieje, Opowiem tobie, a ty dla nauki Opowiedz innym me dzieje. Onego czasu żyłam ja na świecie, Marylą zwana przed laty; Ojciec mój, pierwszy urzędnik w powiecie, Możny, poczciwy, bogaty. Za życia pragnął sprawić mi wesele, A żem dostatnia i młoda, Zbiegło się zewsząd zalotników wiele, Posag wabił i uroda. Mnóstwo ich marnej pochlebiało dumie, I to mi było do smaku, Że kiedy w licznym kłaniano się tłumie, Tłumem gardziłam bez braku. Przybył i Józio; dwudziestą miał wiosnę, Młody, cnotliwy, nieśmiały; Obce dla niego wyrazy miłośne, Choć czuł miłośne zapały. "Lecz próżno nędzny w oczach prawie znika Próżno i dzień, i noc płacze; W boleściach jego dla mnie radość dzika, Śmiech obudzały rozpacze. "Ja pójdę! mówił ze łzami. "Idź sobie!" Poszedł i umarł z miłości; Tu nad rzeczułką, w tym zielonym grobie Złożone jego są kości. "Odtąd mi życie stało się nielube, Późne uczułam wyrzuty; Lecz ani sposób wynagrodzić zgubę, Ani czas został pokuty. Raz, gdy się w północ z rodzicami bawię, Wzmaga się hałas, szum, świsty, Przyleciał Józio w straszliwej postawie, Jak potępieniec ognisty. Porwał, udusił gęszczą dymnych kłębów, W czyscowe rzucił potoki, Gdzie pośród jęku i zgrzytania zębów Takie słyszałam wyroki: "Wiedziałaś, że się spodobało Panu Z męża ród tworzyć niewieści, Na osłodzenie mężom złego stanu, Na rozkosz, nie na boleści. Ty jakbyś w piersiach miała serce z głazu, Ani cię jęki ubodły. Nikt nie uprosił słodkiego wyrazu Przez łzy, cierpienia i modły. Za taką srogość, długie, długie lata Dręcz się w czyscowej zagubie, Póki mąż jaki z tamecznego świata Nie powie na cię choć: lubię. Prosił i Józio niegdyś o to słowo, Gorzkie łzy lał nieszczęśliwy; Prośże ty teraz; nie łzą, nie namową, Ale przez strachy i dziwy". Rzekł, mnie natychmiast porwały złe duchy. Odtąd już setny rok minie, W dzień męczą, a noc zdejmują łańcuchy, Rzucam ogniste głębinie; I w cerkwi albo na Józia mogile, Niebu i ziemi obrzydła, Muszę podróżnych trwożyć w nocne chwile, Różne udając straszydła. Idących w błota zawiode lub w gaje, Jadącym konia uskubię; A każdy naklnie, nafuka, nałaje, Tyś pierwszy wyrzekł: to lubię. Za to ci spadnie wyroków zasłona, Przyszłość spod ciemnych wskażę chmur: Ach! i ty poznasz Marylę; lecz ona..." Wtem na nieszczęście zapiał kur. Skinęła tylko, widać radośc z oczek, Mieni się w parę cieniuchną, Ginie, jak ginie bladawy obloczek, Kiedy zefiry nań dmuchną. Patrzę, aż cały wóz stoi na łące, Siadam, powoli strach mija; Proszę za dusze w czyscu bolejące Zmówić trzy Zdrowaś Maryja.
Ilość odsłon: 1330
Komentarze
Nie znaleziono żadnych komentarzy.