Mister D.
Balustrada
Koszula od Rudego jednak się przydaje,
gdy po język zstępuję wzdłuż chłodu ulicy.
To kwestia perspektywy, że przez liście patrzę
jak gdyby nie przed siebie. Popiół ze źrenicy
opada na dno studni, samochody wolno
niczym krople spływają, albo czarne chrząszcze
z pancerzami mokrymi od latarni, schodzą
w odległe nic, po ścianie, z której drzewo rośnie.
Koszula od Rudego dobrze leży na mnie,
sprawia, że noc ma Twoje imię, Izabelo.
Tej nocy nieskończenie długi chłód się zdaje,
to nic, muszę odespać. Wciąż mam jeszcze jedną.
Izabelo, pamiętam tę różę od Ciebie.
Nie wiem czy wiesz, znaleźli Rudego nad ranem,
a wiosny, proszę Pani, nie było smutniejszej,
z każdym kolejnym wersem jakbym widział jaśniej
ten dzień, w którym wychodzę nie trzaskając drzwiami.
Już nieraz tak bywało, to nic, Izabelo,
kolekcjonuję popiół, nie spada ze ściany,
mam koszulę Rudego, wciąż mam jeszcze jedną,
tę jaśniejszą źrenicę.
Komentarze
Nie znaleziono żadnych komentarzy.