Bruno Schwarz
Śpiąca Wenus
Pamiętam, że zbiegam w
dół deptakiem. Kostka brukowa jest pokryta cienką warstwą brudnego śniegu, spod
którego miejscami widać lód. W rękach trzymam mopa na monstrualnie długim,
niebieskim kiju. Bawię się nim, rozgarniając przed sobą śnieg, aby zrobić jak najdłuższe
ślizgi. Nie, nie jestem wariatem. Może jestem trochę naiwnym idealistą,
czy niepoprawnym romantykiem, ale stanowczo nie jestem wariatem! Śpieszę do
mojego GSNu. Jest chyba koniec grudnia i wszystkich ogarnia przedświąteczna
gorączka. Ludzie nanieśli do galerii mnóstwo śniegu i zrobiło się błoto.
Trzeba to szybko posprzątać, zanim naniosą jeszcze więcej śniegu i zrobi się
jeszcze więcej błota.
Kiedy mam do pokonania ostatnią
przecznicę, wyrasta przede mną jak spod ziemi moja pierwsza miłość. Naukowcy nie
są zgodni co do tego, która miłość jest najważniejsza – czy właśnie ta pierwsza,
czy może jednak ostatnia albo która miłość jest pierwsza, a która ostatnia. Nie
mam teraz czasu na takie przemyślenia, ale później wszystko to sobie poukładam.
Całujemy się na powitanie. Szybko, spontanicznie
i bardzo nieporadnie. Jak byśmy nie wiedzieli, jak mamy się zachować w tej
sytuacji. Najpierw w jeden policzek, potem w drugi. Trzeci pocałunek jest jakby
trochę przypadkowy i strasznie niezgrabny. Niezgrabny pocałunek w usta. Moja pierwsza
miłość mówi albo tylko śnię, że mówi:
- Gdzieś Ty mi zwiał?
Potem jest rozpędzona furgonetka, która
pojawia się tuż za jej plecami, huk, ból i ciemność.
A po chwili ostra jasność
i to chyba jeszcze nie jest niebo. Ktoś ewidentnie świeci mi po oczach małą
latareczką. Nie mogę się ruszać, ale wreszcie mogę sobie to wszystko przemyśleć.
Tylko powoli i bez gwałtownych ruchów, bo ból i ciemność.
Wszystko pamiętam!
Mam modre oczy.
Przynajmniej tak mówią. Ja operuję kolorami podstawowymi. Dobrze mi w
niebieskim. Mam kilka niebieskich koszul na różne okazje.
Kolorów uczyła mnie
siostrzenica, przy pomocy kredek. Moja rówieśnica, która była ode mnie o głowę
wyższa. W bezpośredniej konfrontacji, nie miałem z nią szans. Ale znalazłem
sposób i zachodziłem ją od tyłu, żeby wyrwać jej garść włosów. Wyrwałem kilka
garści. Kiedyś będzie opowiadać swoim wnukom, dlaczego babunia ma tak mało
siwych włosków na głowie. Będzie to, jak wyliczyłem, nie wcześniej niż za
jakieś dwadzieścia dwa lata, bo akurat urodziła dziecko, a wnuczek musi
przecież coś tam rozumieć z tych babcinych opowieści.
Ale była też jasna strona
naszych relacji. Pomagała mi zjadać zupy mojej ciotki. Pływała w nich natka
pietruszki grubości palca. Znęcali się nade mną i zamykali mnie w kuchni, aż
wszystko zjem. Kiedy nie było Anki do zjedzenia mojej zupy, leciała ona przez
okno albo do wiadra, za co też kilka razy dostałem od babci w dupę, gumową
rurką.
Kąpaliśmy się razem z
Anką, a ja regularnie sikałem do wanny. Nie wiem, jak wujostwo i babcia
odkrywali ten proceder, ale dostawałem za to solidny ochrzan. Nie wiem, czy aby
przypadkiem Anka też nie sikała do wanny, bo nie chciała mi się przyznać.
Nie chcę opowiadać o
mojej siostrzenicy, tylko o mojej pierwszej miłości. Może nie jedynej i nie
największej, ale pierwszej. Miałem to szczęście, że chodziliśmy do jednej klasy
i mieszkaliśmy w jednej klatce.
Była zjawiskową
blondynką, uczesaną w końską kitkę. Jak się uśmiechała, to robiły jej się dołeczki
na policzkach. Na szkolnych dyskotekach, ustawiały się do niej kolejki.
Pamiętam, jak tańczyliśmy „Autobiografię”. Tam są takie dwa irytujące momenty,
że muzyka nagle się urywa i nie bardzo wiadomo, co ze sobą robić. Jeden jest
przed „ojciec Bóg wie gdzie…” Jej ojciec był milicjantem. Miałem do niego
wielki szacunek. Był wierzący, ale na procesji Bożego Ciała musiał stać przy
radiowozie wyprostowany i w czapce na głowie, kiedy wszyscy klękali.
Uśmiechaliśmy się do niego, bo wiedzieliśmy, że on w duszy też klęka.
Nie pamiętam tylko
dialogów, chyba się do siebie w ogóle nie odzywaliśmy. Kiedyś, jej z kolegami
dokuczałem, tzn. koledzy dokuczali, a ja musiałem się do nich przyłączyć w imię
męskiej solidarności. Takie końskie zaloty. Powiedziała, że ich rozumie, bo to skończeni
idioci, a do mnie ma żal. Już nigdy więcej jej nie dokuczałem. Czasem tylko
puszczałem do niej oczko, ale to nie było nic złośliwego.
Uwielbiałem, gdy mnie
wołała do gry w gumę. Porzucałem dla niej kolegów-idiotów i grę w piłkę, żeby
robić za słup. Nie mogłem się wtedy napatrzeć na jej zgrabne nogi i falującą
spódniczkę. Raz poszedłem do niej po lekcje, a ona była w samych rajstopach.
Wyglądała jak Wenus z Milo.
Na naszym podwórku była
taka jedna, która wołała nas w krzaki, żeby pokazać nam cipkę. Była brzydka i
zaraz biegliśmy na skargę do jej matki. Dostawała publicznie skakanką, ale za
jakiś czas znowu wołała nas w krzaki. Teraz ona jest samotną matką, wychowującą krnąbrne dziecko.
Kiedy moja pierwsza
miłość zaczęła poważnie myśleć o życiu, ja pojechałem na koniec świata.
Nadeszła wiosna. Tak
cichutko i niepostrzeżenie, że nawet nie zauważyłem jej pierwszych oznak. Ominęło
mnie Boże Narodzenie, Sylwester, Nowy rok, Walentynki, ale nie ominęła mnie twarz
lekarza w bardzo dużym przybliżeniu i seria trudnych pytań:
- Jak się pan nazywa?
- Bruno
- A dalej?
- Sam nie wiem, co będzie
dalej. Może pan mi powie?
- Czym pan się zajmuje?
- Jestem przegrywem.
- Co to znaczy?
- To znaczy, że jestem życiowym
przegrywem.
- A z czego pan żyje?
- Jestem na utrzymaniu
Asi. No i jeszcze mam mój GSN…
- Kto to jest Asia?
- Moja miłość...
- Wie pan, że tym razem miał pan dużo
szczęścia, jak na przegrywa?
- Naprawdę?! A co z tą
dziewczyną?
- Proszę dużo wypoczywać...
Ból i ciemności
GSN! Co się dzieje z moim
masochistycznym tworem, moją torturą? Galeria Sztuki Niechodliwej, która ma mi codziennie
przypominać, że splendor, helikoptery i inne hegemonie są dla wybrańców,
półbogów, a dla takich jak ja, niedoszłych artystów jest właśnie artystyczny niebyt
– GSN.
Ułożyłem wiersz i
powtarzam go w głowie, żeby nie zapomnieć. Czasem wymyślam fajne rzeczy i
szybko zapominam.
To dobrze, że jest noc
Wyglądasz jak kompilacja
Matki Boskiej,
mojej matki i przeciętnej
kobiety
spotkanej w barze albo na
przystanku,
gdy słabe pomarańczowe
światełko
na chwilę rozświetla
twoją twarz.
- Szkoda że to wszystko
trwa tak krótko! -
przerywasz ciszę, a ja
się rumienię.
- Dobrze, że jest noc –
odpowiadam.
Chyba się uśmiechasz,
biorąc moją rękę
i kładąc ją na swojej
piersi,
żebym wreszcie poczuł się
pewniej.
- Można ciebie odczytywać
na różne sposoby -
mówi któreś z nas,
a ja pozwalam ci zgasić
papierosa
na mojej dłoni, ponieważ
każda miłość
powinna kończyć się bólem
Komentarze
Nie znaleziono żadnych komentarzy.