Portal Poemax jest prowadzony we współpracy ze stowarzyszeniem Salon Literacki

Pamiętam, że zbiegam w dół deptakiem. Kostka brukowa jest pokryta cienką warstwą brudnego śniegu, spod którego miejscami widać lód.  W rękach trzymam mopa na monstrualnie długim, niebieskim kiju. Bawię się nim, rozgarniając przed sobą śnieg, aby zrobić jak najdłuższe ślizgi. Nie, nie jestem wariatem. Może jestem trochę naiwnym idealistą, czy niepoprawnym romantykiem, ale stanowczo nie jestem wariatem! Śpieszę do mojego GSNu. Jest chyba koniec grudnia i wszystkich ogarnia przedświąteczna gorączka. Ludzie nanieśli do galerii mnóstwo śniegu i zrobiło się błoto. Trzeba to szybko posprzątać, zanim naniosą jeszcze więcej śniegu i zrobi się jeszcze więcej błota.

 

Kiedy mam do pokonania ostatnią przecznicę, wyrasta przede mną jak spod ziemi moja pierwsza miłość. Naukowcy nie są zgodni co do tego, która miłość jest najważniejsza – czy właśnie ta pierwsza, czy może jednak ostatnia albo która miłość jest pierwsza, a która ostatnia. Nie mam teraz czasu na takie przemyślenia, ale później wszystko to sobie poukładam.

 

Całujemy się na powitanie. Szybko, spontanicznie i bardzo nieporadnie. Jak byśmy nie wiedzieli, jak mamy się zachować w tej sytuacji. Najpierw w jeden policzek, potem w drugi. Trzeci pocałunek jest jakby trochę przypadkowy i strasznie niezgrabny. Niezgrabny pocałunek w usta. Moja pierwsza miłość mówi albo tylko śnię, że mówi:

 

- Gdzieś Ty mi zwiał?

 

Potem jest rozpędzona furgonetka, która pojawia się tuż za jej plecami, huk, ból i ciemność.

 

A po chwili ostra jasność i to chyba jeszcze nie jest niebo. Ktoś ewidentnie świeci mi po oczach małą latareczką. Nie mogę się ruszać, ale wreszcie mogę sobie to wszystko przemyśleć. Tylko powoli i bez gwałtownych ruchów, bo ból i ciemność.

 

Wszystko pamiętam!

 

Mam modre oczy. Przynajmniej tak mówią. Ja operuję kolorami podstawowymi. Dobrze mi w niebieskim. Mam kilka niebieskich koszul na różne okazje.

 

Kolorów uczyła mnie siostrzenica, przy pomocy kredek. Moja rówieśnica, która była ode mnie o głowę wyższa. W bezpośredniej konfrontacji, nie miałem z nią szans. Ale znalazłem sposób i zachodziłem ją od tyłu, żeby wyrwać jej garść włosów. Wyrwałem kilka garści. Kiedyś będzie opowiadać swoim wnukom, dlaczego babunia ma tak mało siwych włosków na głowie. Będzie to, jak wyliczyłem, nie wcześniej niż za jakieś dwadzieścia dwa lata, bo akurat urodziła dziecko, a wnuczek musi przecież coś tam rozumieć z tych babcinych opowieści.

 

Ale była też jasna strona naszych relacji. Pomagała mi zjadać zupy mojej ciotki. Pływała w nich natka pietruszki grubości palca. Znęcali się nade mną i zamykali mnie w kuchni, aż wszystko zjem. Kiedy nie było Anki do zjedzenia mojej zupy, leciała ona przez okno albo do wiadra, za co też kilka razy dostałem od babci w dupę, gumową rurką.

 

Kąpaliśmy się razem z Anką, a ja regularnie sikałem do wanny. Nie wiem, jak wujostwo i babcia odkrywali ten proceder, ale dostawałem za to solidny ochrzan. Nie wiem, czy aby przypadkiem Anka też nie sikała do wanny, bo nie chciała mi się przyznać.

 

Nie chcę opowiadać o mojej siostrzenicy, tylko o mojej pierwszej miłości. Może nie jedynej i nie największej, ale pierwszej. Miałem to szczęście, że chodziliśmy do jednej klasy i mieszkaliśmy w jednej klatce.

 

Była zjawiskową blondynką, uczesaną w końską kitkę. Jak się uśmiechała, to robiły jej się dołeczki na policzkach. Na szkolnych dyskotekach, ustawiały się do niej kolejki. Pamiętam, jak tańczyliśmy „Autobiografię”. Tam są takie dwa irytujące momenty, że muzyka nagle się urywa i nie bardzo wiadomo, co ze sobą robić. Jeden jest przed „ojciec Bóg wie gdzie…” Jej ojciec był milicjantem. Miałem do niego wielki szacunek. Był wierzący, ale na procesji Bożego Ciała musiał stać przy radiowozie wyprostowany i w czapce na głowie, kiedy wszyscy klękali. Uśmiechaliśmy się do niego, bo wiedzieliśmy, że on w duszy też klęka.

 

Nie pamiętam tylko dialogów, chyba się do siebie w ogóle nie odzywaliśmy. Kiedyś, jej z kolegami dokuczałem, tzn. koledzy dokuczali, a ja musiałem się do nich przyłączyć w imię męskiej solidarności. Takie końskie zaloty. Powiedziała, że ich rozumie, bo to skończeni idioci, a do mnie ma żal. Już nigdy więcej jej nie dokuczałem. Czasem tylko puszczałem do niej oczko, ale to nie było nic złośliwego.

 

Uwielbiałem, gdy mnie wołała do gry w gumę. Porzucałem dla niej kolegów-idiotów i grę w piłkę, żeby robić za słup. Nie mogłem się wtedy napatrzeć na jej zgrabne nogi i falującą spódniczkę. Raz poszedłem do niej po lekcje, a ona była w samych rajstopach. Wyglądała jak Wenus z Milo.

 

Na naszym podwórku była taka jedna, która wołała nas w krzaki, żeby pokazać nam cipkę. Była brzydka i zaraz biegliśmy na skargę do jej matki. Dostawała publicznie skakanką, ale za jakiś czas znowu wołała nas w krzaki. Teraz ona jest samotną matką, wychowującą krnąbrne dziecko.

 

Kiedy moja pierwsza miłość zaczęła poważnie myśleć o życiu, ja pojechałem na koniec świata.

 

Nadeszła wiosna. Tak cichutko i niepostrzeżenie, że nawet nie zauważyłem jej pierwszych oznak. Ominęło mnie Boże Narodzenie, Sylwester, Nowy rok, Walentynki, ale nie ominęła mnie twarz lekarza w bardzo dużym przybliżeniu i seria trudnych pytań:

 

- Jak się pan nazywa?

- Bruno

- A dalej?

- Sam nie wiem, co będzie dalej. Może pan mi powie?

- Czym pan się zajmuje?

- Jestem przegrywem.

- Co to znaczy?

- To znaczy, że jestem życiowym przegrywem.

- A z czego pan żyje?

- Jestem na utrzymaniu Asi. No i jeszcze mam mój GSN…

- Kto to jest Asia?

- Moja miłość...

 - Wie pan, że tym razem miał pan dużo szczęścia, jak na przegrywa?

- Naprawdę?! A co z tą dziewczyną?

- Proszę dużo wypoczywać...

 

Ból i ciemności

GSN! Co się dzieje z moim masochistycznym tworem, moją torturą? Galeria Sztuki Niechodliwej, która ma mi codziennie przypominać, że splendor, helikoptery i inne hegemonie są dla wybrańców, półbogów, a dla takich jak ja, niedoszłych artystów jest właśnie artystyczny niebyt – GSN.

Ułożyłem wiersz i powtarzam go w głowie, żeby nie zapomnieć. Czasem wymyślam fajne rzeczy i szybko zapominam.

To dobrze, że jest noc

 

Wyglądasz jak kompilacja Matki Boskiej,

mojej matki i przeciętnej kobiety

spotkanej w barze albo na przystanku,

gdy słabe pomarańczowe światełko

na chwilę rozświetla twoją twarz.

- Szkoda że to wszystko trwa tak krótko! -

przerywasz ciszę, a ja się rumienię.

- Dobrze, że jest noc – odpowiadam.

Chyba się uśmiechasz, biorąc moją rękę

i kładąc ją na swojej piersi,

żebym wreszcie poczuł się pewniej.

- Można ciebie odczytywać na różne sposoby -

mówi któreś z nas,

a ja pozwalam ci zgasić papierosa

na mojej dłoni, ponieważ każda miłość

powinna kończyć się bólem

Ilość odsłon: 312

Komentarze

Nie znaleziono żadnych komentarzy.