Zdzisław Brałkowski
Gdzieś tam!
(fragment nowo pisanej, wspomnieniowej książki "Dojrzałe lata". Czas: wiosna 1984 r.)
(...)
Zagospodarowaliśmy nowe mieszkanie. Jak na rodzinę, która liczyła trzy osoby, w tym jedną ledwie pięcioletnią osóbkę płci tożsamej z moją połowicą, to było duże lokum.
.
Osiedle też było duże, do tego zabudowane nie jak średniowieczne miasta lokowane na prawie magdeburskim (1), z drogami wytyczonymi wzdłuż linijki i przecinającymi się pod kątem prostym, tylko jakby surrealistyczny artysta je zaplanował – ulice kręciły się w lewo i w prawo, wewnątrz osiedla tylko z dojazdem do porozrzucanych budynków, które często nie stały w rzędzie … ładnie to wyglądało z lotu ptaka, ale nowy mieszkaniec musiał trochę czasu poświęcić, aby zapoznać się z „małą ojczyzną”.
.
Na szczęście przedszkole było bardzo blisko, a piaskownica i podwórko przed naszym wieżowcem były doskonale widoczne z okien mieszkania. Córeczka grzecznie się tam bawiła.
.
Przez pierwsze dwa miesiące. Któregoś wiosennego dnia usłyszałem z kuchni wołanie małżonki:
.
– Zdzisiek, nie widzę Magdzi na podwórku! Przed chwilą skakała w gumę z koleżankami, a teraz jej nie ma. Idź ją znajdź.
.
Otworzyłem okno i rozglądnąłem się. Faktycznie, nigdzie córeczki nie dojrzałem, a nasze otwarte podwórko nie miało zakamarków, gdzie małe dziecko mogło się ukryć przed wzrokiem rodzica.
.
Po zejściu na dół zapytałem jedną z koleżanek córki:
.
– Gdzie jest Magdzia? Przed chwilą z wami skakała.
.
– A powiedziała, że idzie do koleżanki. Tam poszła. – Córka sąsiadki wyciągnęła rączkę, wskazując przed siebie.
.
– Do jakiej koleżanki? – Starałem się jeszcze mówić spokojnie. – Gdzie ona mieszka?
.
– Z przedszkola. Nie wiem. Gdzieś tam. – Ponownie wskazała na drugą stronę ulicy.
.
„Gdzieś tam”! – Te dwa słowa spowodowały we mnie nagły wyrzut adrenaliny.
.
– Gabrysiu! – krzyknąłem do małżonki, wychylającej się z okna – Idę poszukać! Poszła do jakiejś koleżanki z przedszkola!
.
Pobiegłem „gdzieś tam”. Ale gdzie to jest „tam”?! Nasz wieżowiec stał na skraju osiedla; dziewczynka wskazała mi kierunek, gdzie stało mnóstwo budynków, ciągnących się aż do ulicy blisko Wisły, okrążającej jego drugi kraniec.
.
„Gdzie ją szukać”?! Pobiegałem w lewo, w prawo, przed siebie. Gdzie tylko widoczna była grupa dzieci przed domami, tam sprawdzałem. Bez skutku. Napotkane kobiety także kręciły przecząco głowami na moje zapytania: „Nie, nie widziałam”.
.
Ile to trwało? Godzina? Chyba dwie. Musiałem przystanąć. Minęło już dobrych kilka lat, kiedy tyle się nabiegałem, ale wtedy to trener od siatkówki nas ganiał w ramach przygotowań do sezonu. Teraz nie miałem już takiej kondycji i przygotowania do długich biegów; odsapnąłem i starłem pot ściekający mi po twarzy. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać, co przeżywa Gabrysia w domu. Zdecydowałem się wrócić, gdyż zbliżał się już zmierzch. „Muszę pójść na milicję – przemknęła mi myśl – gdzieś musi tu być ich posterunek”.
.
– Tato! – Zza węgła budynku wyszła moja zguba. Dreptała spokojnie, jakby przechodziła tamtędy wielokrotnie i znała drogę na pamięć.
.
– Magdzia! – Moje skrajne zdenerwowanie nagle ustąpiło pod wpływem zaskoczenia, ale i ogromnej ulgi. – Gdzieś ty była?! Mama chyba już wszystkie włosy sobie wyrwała! Gdzieś ty była?! – powtórzyłem, nie mogąc powstrzymać się przed krzykiem.
.
– Byłam u Asi, mojej koleżanki z przedszkola. Ale tylko na chwilkę poszłam, tatusiu.
.
– Jakiej znów Asi?! Dlaczego poszłaś sama, bez pytania?! – W głowie miałem kotłowaninę myśli. – Miałaś się bawić na podwórku! Wiesz, jak długo ciebie szukam, zaraz ciemno i… – Wziąłem głęboki oddech, aby choć trochę się uspokoić. – Idziemy szybko do domu. Mam nadzieję, że mama jeszcze żyje…
.
– A co się mamusi stało?! – Aż stanęła z przestrachu i otworzyła szeroko buzię.
.
Ot, jak trzeba uważać na słowa! Małe dzieci czasem odbierają dosłownie, nie znają jeszcze przenośni…
.
– Nie, nie, nic. Mama się tylko bardzo denerwuje.
.
Gabrysia stała przed klatką schodową. Na nasz widok podbiegła i przykucnęła przed naszą latoroślą. Skłamałbym, gdybym powiedział, że wyglądała na okaz spokoju.
.
– Magdziu, córeczko, jesteś! Gdzieś ty była, dlaczego sama poszłaś na osiedle! Przecież tu nic nie znasz… – Połowica wypowiadała słowa z prędkością wypuszczanej serii z karabinu maszynowego. – Jak tak mogłaś?! – Gładziła ją po główce, drugą dłonią trzymając się za serce. – Wiesz, co my z tatusiem przeżywaliśmy?!
.
– Ale mamusiu, już mówiłam tatusiowi, że tylko na chwilkę… Byłam u Asi, z którą chodziłam do tamtego przedszkola. Jej mamusia i tatuś przeprowadzili się na Strzemięcin przed nami i Asię znowu spotkałam w nowym przedszkolu i…
.
– Na chwilkę? – Małżonka chwyciła się za głowę. – Na chwilkę?! Jak tak mogłaś, sama, bez pytania… Gdzie mieszka ta Asia?!
.
– Tam. – Córeczka wskazała za siebie. – Ale ja wiedziałam gdzie, bo my z panią z przedszkola byłyśmy wczoraj na spacerze i Asia mi pokazała, gdzie mieszka, i mówiła, żebym przyszła się z nią pobawić, i… i byłam tylko chwilkęę. – To ostatnie nie wypowiedziała już tak pewnie, zawahała się, przygryzła usta a oczy jej się rozszerzyły.
.
Rozmowa moich kobietek trwała niedługo, niekrótko a w sam raz. Nie wtrącałem się już, czekając aż małżonka się wygada; to zawsze przynosi w takich sytuacjach choć trochę uspokojenia. Przyniosło.
.
– Magdziu, nigdy więcej tego nie rób! Nie wolno samej gdzieś chodzić. Możesz się bawić tylko tu, na podwórku.
.
– Tak mamusiu, przepraszam. Już więcej nie będę.
.
– Chodźmy do domu, najwyższy czas na kolację.
***
Małżonka jeszcze długo nie mogła zasnąć.
.
– Jak ją szukałeś, nie wiedziałam, co z sobą robić, najgorsze myśli przychodziły mi do głowy.
.
– Gabrysiu, od razu najgorsze. Najważniejsze, że znalazła się, chociaż już szedłem na milicję, jak akurat zobaczyłem Magdzię.
.
– A pamiętasz tego onanistę? Za stadionem, jeszcze na starym mieszkaniu?
.
Od razu przypomniałem sobie zdarzenie sprzed kilku lat. Gabrysia chodziła do pracy na przełaj przez pusty teren, z tyłu Stadionu Centralnego. Był tam tylko kort tenisowy, naokoło rosły duże krzaki. Zimą było jeszcze ciemno i dwa razy wyskoczył z nich jakiś mężczyzna. Jak opowiadała, nic nie mówił i nie napadał, ale rozchylał płaszcz pod którym nic nie miał. Strachu się jednak najadła.
.
– Pamiętam – mruknąłem, już półdrzemiąc – ale przecież dorwałem go i przemówiłem kilka słów do rozumu. Więcej się nie pokazał.
.
– A jakby tu był jakiś pedofil?! I Magdzię…
.
To mnie momentalnie rozbudziło; aż usiadłem na brzegu wersalki. Dwa głębokie oddechy pozwoliły mi się uspokoić i odegnać pojawiające w myśli obrazy. Położyłem się z powrotem, przytulając małżonkę:
.
– Przestań. Obiecała, że już nigdzie sama nie pójdzie. No śpij już, rano trzeba do pracy.
.
– A pamiętasz, jak sam miałeś cztery czy pięć latek i zgubiłeś się swojej mamie w Bydgoszczy? I sam wracałeś kilka kilometrów do domu?
.
No nie! Nie da zasnąć, musi się wygadać!
.
– To nie ja się zgubiłem mamie, tylko mama mnie. W tym tłumie w domu towarowym mi się mama z ręki wyrwała i zgubiła, to co miałem robić? Wróciłem do domu. Zresztą tam nie było jak zbłądzić, bo była prosta ulica i wróciłem wzdłuż torów, bo tam tramwajem pojechaliśmy. No, śpij już.
.
– Tak, ty się później bawiłeś spokojnie na podwórku, a twoja mama do wieczora biegała po milicjach i szpitalach. Jak ty dzisiaj za Magdzią.
.
„A niech to… czy wszystkie kobiety nie wiedzą, kiedy skończyć?! – przemknęło mi przez głowę; jednocześnie jednak się uśmiechnąłem. – A niech się wygada, bo inaczej w ogóle nie da zasnąć”.
– …i później mama jeszcze na mnie nakrzyczała za to, że sam się znalazłem. Tak jak ty dzisiaj na Magdzię. – Nie mogłem się powstrzymać od drobnej złośliwości.
.
W pierwszej chwili prychnęła, ale momentalnie cichutko się zaśmiała.
.
– No dobrze już, przecież musiałam też się uspokoić. Daj rękę. – Położyła głowę na moim ramieniu, kręcąc się jeszcze przez chwilę i wygodnie układając. – O, teraz śpijmy.
.
„Znowu rano będę ją miał zdrętwiałą…” – To była moja ostatnia myśl przed zaśnięciem.
.
Na drugi dzień po obiedzie poszedłem z córką, aby pokazała mi, gdzie mieszka jej koleżanka Asia. To był aż przeciwległy kraniec osiedla, ponad kilometr drogi kręcącej się między budynkami. Raz przeszła i zapamiętała jak dojść i potem wrócić! Ot, nieodrodna córeczka tatusia…
(...)
*****
(1) prawo magdeburskie (niemieckie) – w średniowieczu prawo miejskie, wzorowane na Magdeburgu; w tym lokacja i budowa nowych miast. W mieście planowano kwadratowy lub prostokątny rynek, z którego narożników wybiegały pod kątem prostym po dwie proste ulice, tworząc osiem przestrzeni pod zabudowę. Wiele starówek w miastach polskich zachowało do dzisiaj taki układ, m. in. w Grudziądzu.
Ilość odsłon: 290
Komentarze
Zdzisław Brałkowski
marzec 31, 2023 16:07
Chyba każdy, kto miał małe latorośle, przeżył taką przygodę.
Czy my we wczesnym dzieciństwie byliśmy inni? Sam przecież drałowałem kilka kilometrów do domu, kiedy mama "mi się wyrwała z ręki w tłumie ludzi" ;)
Leszek.J
marzec 31, 2023 12:05
Przeżyłem coś podobnego, staliśmy w kolejce w dużym sklepie do stoiska mięsnego, na sąsiednim osiedlu.
Czteroletnia córcia bawiła się gdzieś po kątach.
Nagle widzimy że Iwonki nie ma, chodziłem, pytałem i nic.
Żona poszła na nasze osiedle, a Iwonka przeszła przez dwupasmową ulicę i bawiła się z koleżanką pod blokiem.