Welles horse eats eggs
Inklinacje (z perspektywy interioru)
I
Surowy klimat uczy radości z rzeczy prostych i wytrwałości, życia tu i teraz. "Wyspa wszystko pożre", mawiał Taugaugla, aż memento nabrało dla niego realnego wymiaru. Gdy rozszarpał go niedźwiedź polarny, z nieśmiesznego pijaczyny awansował na bohatera, lokalnego Mesjasza.
Jednak jego poświęcenie było bezcelowe, bo nic nie mogło nas ocalić od pożarcia.
Podczas gdy na przedwiośniu depresja nocy polarnych zdawała się nie mieć końca, ludzie oddawali się codziennym obowiązkom, łowili ryby, hodowali owce, ratowali wieloryby od utonięcia, gdzieś za siedmioma górami, za siedmioma lasami, toczyły się losy ludzi, które tu nikogo nie obchodziły, szaleńcy prowadzili wojny, na jakieś dalekie miasta spadały bomby, a śmierdzące potem anioły, snuły się po ziemi, żarły kiełbasę i szkodziły, psuły, dobijały niedobitych, wiecznie pijani ciągnąc za sobą połamane, brudne skrzydła i szydząc z dobra. Dobra, którego już nie ma, zdechło jak stary bezdomny pies.
II
Wymknęłam się z łóżka tuż przed nominalnym świtem, aby uczcić codzienne odrodzenie dnia szklanką zimnego mleka. Powietrze wypełniało kocie kwilenie i zapach czekolady – nocna zmiana w zakładzie przetwórstwa ziarna kakaowego dobiegała końca. Patrząc na prychającą, na przekór grawitacji, od dołu do góry mżawkę, pomyślałam: to jest czas na nową historię, oto idzie nowe.
Napędzana euforią dokonanego odkrycia, wyszłam przed dom i narysowałam cały świat patykiem na czarnym piasku. W oddali majaczył lodowiec drżący bielą, zielenią, błękitem, na wpół przezroczyste organy z klawiaturą wąskich filarów-kryształów. Dookoła unosił się dym, ziemia parowała, oddychała, żarzyła się w oparach siarki. Czułam, jak parzy mnie w stopy.
Kiedy skończyłam, obmyłam twarz wodą ze strumienia wijącego się wśród rozległych pól lawy i podziwiałam swoje dzieło; nie mogłam się doczekać, kiedy mój mężczyzna je zobaczy, będzie ze mnie dumny, powie: "Wiedziałem, że potrafisz! Brawo"!
A wtedy ostatnia poranna gwiazda runęła do morza, wielki słup wody wystrzelił ku górze, aż powietrze zaczęło się mienić, srebrzyć, tworzyć neonowe formacje, rozlewające się na niebie jak fluorescencyjne farbki wodne: jadowite seledyny, psychodeliczne purpury, neonowe ugry i indygo (tej nocy wiatr słoneczny wiał wyjątkowo mocno); łapałam je w usta jak anielską ektoplazmę, smakowała jak cukrowa wata (symfonia zorzy polarnej – na to nikt nigdy nie jest przygotowany). Na tle atmosferycznego pejzażu dźwięków po czarnym niebie barwy przemieszczały się, wirowały, wręcz tańczyły, różnokolorowe wstęgi, zasłony i smugi, falujące lub pulsujące kolorowe płomienie rozlewały się po niebie niczym miód z mlekiem, a całość wyglądała jak ptak, który rozkłada swoje skrzydła do lotu.
Ogarnęło mnie nagłe wzruszenie; pomyślałam: ciało jest moje: należy do mnie. Karmię je, pielęgnuję, pieszczę i dręczę, czasem zaniedbuję, uszkadzam, truję. Ten pacierz małych czynności – jedyne punkty zaczepienia na stromej skale codzienności – przypomina islandzki interior, samojedź nie wymagający wiele, by trwać, choć tak łatwo go zniszczyć, ingerując weń zbyt agresywnie.
"Ty i te twoje sny... Przed tobą życiowe Himalaje, a ty wciąż tylko śnisz. A sny to tylko mantra umęczonego umysłu, w gruncie rzeczy rzyg jaźni. Ogryzki, odpadki, brudy codzienności. Brudnopisy. Szkice dla przyszłych złotych myśli" – mężczyzna słuchał moich onirycznych historii nieuważnie, pospiesznie zakładając płaszcz, wreszcie – niemal niepostrzeżenie – rozwiał się w mroku poranka, pozostawiając ciepłe wgłębienie na pościeli, ślad pod powiekami, we wnętrzu dłoni i w intymnym miejscu. (Kiedyś, dawno temu, kochałam tego mężczyznę do utraty zmysłów z powodu jego umiejętności łowienia pstrągów zębami. Jego niezwykłość przejawiała się w upartym, nierozsądnym dążeniu do nieosiągalnych celów; podziwiałam go i nie rozumiałam kompletnie: prowadził nadzór nad eksperymentalną uprawą owoców egzotycznych w kraju, w którym mech znosił klimat lepiej od ludzi. A kiedy mówiłam, że beznadziejnie tęsknię za widokiem pól rzepaku, nie potrafił mnie zrozumieć: "Po co ci rzepak? Czy nie wystarczają ci wulkany, lodowce i dzikie owce? Samotność na odludziu? Absolutna wolność?" ).
III
Tymczasem Wyspa wytrwale i mozolnie pożerała wszystko.
Ilość odsłon: 333
Komentarze
KrystynaT
maj 28, 2023 01:10
https://radiogdansk.pl/audycje_archiwum/2018/09/28/metafora-dopelniaczowa-dlaczego-czesciej-uzywamy-jej-w-zly-sposob/
Bardzo ciekawa audycja, pewnie x l a x też się pod nią podpisze.
KrystynaT
maj 28, 2023 01:03
Przepraszam x l a x, że się wtrącę, ale chcę dopytać dla siebie. Wszystkie metafory dopełniaczowe są złe?
x l a x
maj 26, 2023 23:18
Namnożenie rekwizytów na potęgę - niekoniecznie z sensem; metafory dopełniaczowe i błędy (samojed).
Ogólnie logorea.
KrystynaT
maj 26, 2023 20:24
Pozostaje mi napisać - brawo!
Bardzo ciekawie prowadzone myśli