Zdzisław Brałkowski
Zołza, cz.3/3 (fragmenty)
cd.
Koniec z moimi marzeniami o technikum. Ugotowała mnie. Mimo że już wyrosłem z wieku dziecięcego, trochę zaszkliły mi się oczy. Tak dobrze poszły egzaminy pisemne, początek ustnego z polskiego też bez problemu zaliczyłem. Tylko te głupie regułki, których się nie nauczyłem. Przez taką zołzę nie zostanę uczniem technikum. Przez głupie regułki, które do niczego nie są mi potrzebne, zwłaszcza w nauce elektryki. Przecież nie zdaję do ogólniaka. Zostanie mi szkoła zasadnicza, tam przyjmują bez egzaminów...
Podniosłem się z krzesła i bez słowa skierowałem do wyjścia. Chwyciłem za klamkę drzwi i w tym momencie usłyszałem z tyłu głos polonistki:
– Wróć!
Czyżby? Naprawdę chce dać mi jeszcze szansę?! O matko... Wróciłem.
– Dlaczego wychodzisz? A ustny z matematyki? Nie zdałeś, ale to nie znaczy, że nie masz zdawać z innych przedmiotów. Profesor Ustaszewski uczy tego przedmiotu również w zawodówce. Może będziesz jego uczniem, więc chociaż z matematyki pokaż, że coś umiesz.
Tego było dla mnie za wiele. Dotąd tłumiłem wszystko w sobie, ale już nie zdzierżyłem. Myślałem, że kostyczka daje mi jeszcze szansę, że ruszyło ją zawodowe sumienie, a tu… po prostu chciała jeszcze raz zaznaczyć, kto tu rządzi. Wszystkie zawiedzione nadzieje znalazły nagłe ujście w moim wybuchu:
– Nie muszę! Nie muszę zdawać, bo mam już z olimpiady zaliczoną! W matematyce ważne, czy ktoś umie rozwiązywać zadania, a nie pyta z pustych formułek! Umie rozwiązać, to znaczy, że je zna, a nie odwrotnie!
Osłupiała. Nie czekałem, aż ochłonie, tylko odwróciłem się na pięcie i szybko wyszedłem z sali. W przelocie zobaczyłem jeszcze zaskoczenie widoczne na twarzy korpulentnego matematyka, który odwrócił się w moją stronę, Trzasnąłem drzwiami. A co tam! Przynajmniej powiedziałem zołzie, co o niej myślę! I tak mam z głowy technikum. Ogłoszą wyniki egzaminów, to złożę ponownie papiery, tym razem do zawodówki.
Ledwie wyszedłem ze szkoły, a emocje ustąpiły rozżaleniu. Z powodu głupich regułek z polskiego nie przyjmą mnie do technikum. Przecież chciałem zostać elektrykiem, a nie polonistą. Do tego zawodu znajomość matematyki i fizyki jest przede wszystkim potrzebna, a nie wykucie na blachę zasad ortografii. Co ma piernik do wiatraka?! I przez taką zołzę będę tumanem w rodzinie...
Powlokłem się do domu. Nie musiałem nic mówić. Mama ledwie spojrzała i już się domyśliła. Przytuliła mnie i cicho powiedziała:
– Pouczysz się w zawodówce, a za rok jeszcze raz spróbujesz. A jak bardzo dobrze będziesz się uczył, to może po półroczu przeniosą cię w nagrodę do technikum. Czasem tak robią.
Ulżyło mi, o tym nie wiedziałem. Może nie wszystko stracone?
Przestałem się dalej zamartwiać. Przecież trwały już upalne wakacje. Do września mogłem nie zajmować się nauką.
Po tygodniu w szkole wywieszono wyniki egzaminów i listy przyjętych do technikum. Nie poszedłem sprawdzić. Po co mam znowu rozgrzebywać ledwie zasklepioną ranę? Pójdę jutro i przeniosę swoje papiery do zasadniczej zawodówki...
Pakowałem już rzeczy do wyjścia nad jezioro, kiedy wróciła mama z zakupów. Od razu zaglądnęła do mojego pokoju, dziwnie radosna:
– Zdzisiu, zdałeś! Jesteś przyjęty!
Mało mi plażowa torba nie wypadła z ręki.
– Jak to?! Przecież z polskiego ta zołza wstawiła mi pałę! Sama mi to powiedziała!
– Jesteś przyjęty! Wracałam już ze sklepu, ale coś mnie tknęło i poszłam jednak do szkoły. Czytam i patrzę – jesteś na liście przyjętych! Z polskiego masz wpisaną czwórkę!
– Czwórkę?! Z ustnego?!
– Nie pamiętam, widziałam tylko, że z polskiego cztery i że jesteś przyjęty. O, jak się cieszę.
A jak ja się uradowałem! Poczułem się jak człowiek, któremu w ostatnim momencie przed powieszeniem darowano karę. Jednak zołza nie położyła mnie, mimo że na egzaminie porządnie jej wygarnąłem. Wtedy należało jej się. Nie była jednak aż tak wredna, jak myślałem. Zdałem, zdałem!
Rzuciłem torbę w róg pokoju i pobiegłem do szkoły. Wiedziałem, że mama nie zażartowałaby w takiej sprawie, ale chciałem przekonać się na własne oczy, zobaczyć swoje nazwisko na liście przyjętych. W holu na pierwszym piętrze przecisnąłem się przez tłum innych zainteresowanych wynikami egzaminów i szybko odszukałem gablotę z wywieszonymi listami. Przeleciałem wzrokiem po spisie… jestem. Jestem! Jestem!!! Zostałem przyjęty!
Żadne złe myśli ani zdarzenia nie przeszkadzały mi już w spędzaniu kolejnych, upalnych wakacji tak, jak lubiłem.
* * *
W dniu pierwszego września poszedłem do technikum na rozpoczęcie roku szkolnego. Odetchnąłem, kiedy okazało się, że języka polskiego będzie mnie uczyła inna nauczycielka i jednocześnie wychowawczyni, Maria Malinowska, pieszczotliwie przez uczniów Patelnią nazywana.
Okazała się dobrą profesorką. Natomiast zołza, poznana na egzaminie wstępnym w tak przykrych dla mnie okolicznościach, nie pojawiła się w mojej klasie przez cały okres pięcioletniej nauki w technikum; nawet nie była na zastępstwie. Spotykałem ją na korytarzu szkolnym, ale wtedy tylko oficjalnie, sztywno mówiłem – Dzień dobry – i nic więcej. W podobnym tonie i ona mi odpowiadała. Przebywaliśmy przez pięć lat w tej samej przestrzeni szkolnej, ale nie istnieliśmy dla siebie. Z opowiadań kolegów z innych klas, których uczyła, naprawdę zasługiwała na opinię dość oschłej i niezbyt lubianej nauczycielki.
-----------------------------
Minął czas...
Po kilkunastu latach spotkałem jednego z byłych nauczycieli, wówczas uczących w technikum. Wspomnieliśmy stare czasy, dla mnie uczniowskie, a dla niego nauczycielskie. Napomknąłem o moim, tak pamiętnym egzaminie wstępnym. Okazało się, że też pamiętał dość burzliwą radę pedagogiczną, gdzie sprawa mojego przyjęcia lub nieprzyjęcia była omawiana. Rozpoczął dyskusję matematyk, profesor Ustaszewski, który miał u uczniów, chyba ze względu na swoją korpulentną sylwetkę, ksywkę „Miś”. On właśnie był mimowolnym świadkiem mojego egzaminu z języka polskiego. Widocznie zanotował wtedy moje nazwisko i wstawił się za mną na tej radzie, zatwierdzającej listy przyjętych. Kiedy inni nauczyciele zapoznali się z moimi wynikami egzaminów pisemnych oraz dowiedzieli się, że zwolniony byłem z egzaminów z matematyki, też byli za przyjęciem mnie do technikum. Jedynie egzaminująca polonistka była zdecydowanie przeciwna. Dopiero kiedy dyrektor zawnioskował, aby zrobić mi komisyjny egzamin ustny z polskiego, zrezygnowała. Zastrzegła jedynie, że nie chce mnie uczyć. I tak się stało. Na szczęście była niechlubnym wyjątkiem wśród większości dobrych i bardzo dobrych nauczycieli w szkole. Przynajmniej dla mnie. Sama sobą zaświadczyła, że „wyjątek potwierdza regułę”.
Komentarze
Zdzisław Brałkowski
maj 22, 2017 20:19
Kolorowe tygodniki? Z takimi fajnymi, dużymi fotkami? Bardzo kolorowymi i bardzo... atrakcyjnymi dla oczu dyrektora? :)
Konto usunięte
maj 22, 2017 17:21
A propos "przemycania" dyrektor szkoły, kupował obok mnie w sklepiku "Głos" płacił i szybko wychodził.
Miał zawsze odliczone ! Pewnego razu ktoś go trącił jak wychodził gazety tak gazety mu wypadły - w głosie miał pochowane różne kolorowe tygodniki!
Samo życie :)
Zdzisław Brałkowski
maj 22, 2017 15:59
Ja z moim historykiem do dzisiaj czasem się widuję. Później uczył w szkole średniej moją córkę... dwa pokolenia :) Przemycał nam na lekcjach "nieprawomyślne" fakty z historii.
Dobrze się trzyma :)
Konto usunięte
maj 22, 2017 15:51
Ja miałem pana od historii, wystarczyło coś źle o ruskich to prze......
Zdzichy tak mają. :)
Zdzisław Brałkowski
maj 22, 2017 14:39
Zzdzich, przeżyłeś coś podobnego, jak mniemam... ;)
Konto usunięte
maj 22, 2017 12:27
Ha, ha skąd ja to znam ? :)
Zdzisław Brałkowski
maj 22, 2017 08:34
Dokładnie, Joasiu. Zapamiętujemy tylko wyróżniających się nauczycieli i profesorów, tak z pozytywnej, jak i negatywnej strony.
Pzdr. :)
Konto usunięte
maj 21, 2017 22:49
Właśnie tych najwredniejszych i tych najulubieńszych zapamiętujemy - do końca życia.
Pozdrawiam