Zdzisław Brałkowski
Zapiski z wycieczki rowerowo-kolejowej, cz.2
cd.
6/ Przeczuwałem, a właściwie pamiętałem z doświadczeń poprzednich wypraw, jakie będą warunki pedałowania.. Jedziemy na północ, nowo wyznaczoną w smartfonie kolegi trasą rowerową w kierunku Malborka. Przydatne te mapy – trasa wiedzie pięknymi plenerami. Jest czym oczy napawać, można się wciąż rozglądać i podziwiać naturalne polskie krajobrazy. Tyle że te krajobrazy nie są rozciągnięte na kilometry patrzenia, ale metry, jak to przy jeździe leśnymi ścieżynkami i ścieżkami dla jeży. Naokoło las, wszędzie drzewa i zarośla, tylko drzewa i zarośla. Na szczęście pogoda jest piękna, słonecznie, ciepło a nawet już gorąco. Żyć, nie umierać, jak na drugą połowę września. Dobrze jest żyć na łonie, znaczy łonie natury w zgodzie z Naturą. Nie mam jednak czasu na podziwianie piękna przyrody oprócz krótkich postojów. Czas ten poświęcam na patrzenie pod nogi, znaczy koła roweru, co by utrzymać się w linii.
.
Przejeżdżamy i szerszymi traktami, ale przeważnie wąską ścieżynką prowadzącą wśród zarośli. Żeby to były tylko zwykłe krzaki… niestety Matka Natura tak poprowadziła ewolucję w przyrodzie, że najlepiej rosną chwasty, zwłaszcza pokrzywy i osty. Same, bez opiekuńczej ręki człowieka, a nawet wbrew naszym upodobaniom. Tylko dlaczego akurat na naszej trasie uparły się tak rozrosnąć i to przy samej ścieżce?! No nic, kilka zahaczeń gołymi łydkami i ramionami o parzące listki to nic wobec przyjemności pedałowania w terenie. Zresztą mama zawsze wspominała, że przed wojną najlepszym lekarstwem na reumatyzm było smaganie pokrzywami po gołym ciele. Przyjmuję więc to za profilaktyczne zapobieganie problemom ze zdrowiem w przyszłości „żywota mego poćciwego”. Jak to mawiano w starożytności „per aspera ad astra”…
.
7/ Pedałujemy więc niewolno-nieszybko, w zależności od podłoża pod kołami. Zaczynają się koleiny, niektóre wypełnione błockiem Raz się przepychamy, innym razem przejeżdżamy albo omijamy. Ciemny i gęsty las, do tego jesteśmy w obniżeniu terenu blisko Wisły, to i wiadomo – w szczerym polu może być sucho i piaszczysto, natomiast tutaj mokro i błotnisto. Jako optymista życiowy cieszę się, że dzięki temu prawie nie ma odcinków z piachem, które osobiście „uwielbiam tak, że aż strach”. Każda rzecz powinna znać swoje miejsce w szeregu i wiedzieć, gdzie ma leżeć. Właściwym miejscem dla piasku są jeziorne plaże, brzeg morza i wydmy, ale nie drogi rowerowe. Noo… jeszcze betoniarnie, ale tam kończą ostatecznie swój nieżywot, więc ze względu na krótki pobyt można je w wyliczance pominąć.
.
Zaczyna się robić pagórkowato góra-dół, z ostrymi skrętami i podobnymi zjazdami, czasem ścieżynka prowadzi nad samym brzegiem stromych parowów. Mam zbyt dużą wyobraźnię „co by było, gdyby…”, więc niektóre ekstremalne odcinki (jak dla mnie, ale to przez wyobraźnię) pokonuję prowadząc mojego nierozłącznego przyjaciela, znaczy welocypeda. We dwóch raźniej i w razie czego jeden drugiego wesprze. Oby…. Pocieszam się w duchu, że nie tylko ja jestem aż tak… bojaźliwy?
.
8/ Wyjeżdżamy na chwilę z lasu aby we wsi uzupełnić zapasy napojów. Upalny dzień szybko wysuszył niektóre bidony z życiodajnych płynów. Kolega mija jednak „Lewiatana” i jakiś inny duży market, przed którymi kwitnie kulturalne życie tuziemców, jak to mają w zwyczaju przy wolnej, słonecznej sobocie. Nawet nie potrzebują ławeczki, którą widziałem w jakimś serialu „z powszedniego życia naszego rodzimego”. Silne, zdrowe chłopy, ich nogi twardo utrzymują korpus w pozycji wertykalnej. Jeszcze utrzymują… wiadomo, to dopiero młoda, sobotnia godzina.
.
– Co jest? Chciałeś do sklepu – zagaduję kolegę.
.
– Tam dalej jest fajny sklepik. – Machnął ręką przed siebie. – Byłem już tu kilka razy.
.
Ok, to jedziemy „tam dalej”. Niedaleko, ot, kilkaset metrów. Faktycznie, jest mały, fajny sklepik. Tyle że jedyne, co możemy zrobić, to pocałować jak oblubienicę. Znaczy klamkę pocałować, gdyż jest zamknięty na głucho.
.
– No masz, pewnie nie wytrzymują konkurencji. – Kolega odwrócił swój rower o 180 stopni. – Wracamy.
.
Nie było to polecenie z serii „bezwzględnie wykonać”, więc wraz z koleżanką zostaję pilnować ławeczki na przystanku autobusowym. Stosuję dobrą zasadę „mało pijesz, mniej się pocisz”, więc bidon mam jeszcze prawie pełen. Wystarczy do Malborka. Przy okazji nogi odpoczną. Jakbym przewidywał, że trochę energii w nich ukrytych lepiej zachować na ten piękny dzień. „Strzeżonego własna przezorność strzeże, czasem nieuświadomiona, ale podświadomość czuwa”…
.
W porządku. Po kilkunastu minutach pozostała czwórka wraca z uzupełnionymi zapasami napojów. Ważne to płyny, które w potrzebie zmieniają się w płyny ustrojowe, nawadniające nasze ciała. Inaczej wyschnęlibyśmy na wiór. „I jak tu bez nich żyć, panie premierze”… czy jakoś tak leciało.
.
9/ Ruszamy i zanurzamy się znowu w rodzimą przyrodę, którą tak rozwlekle opisywali wieszcze nasi narodowi, a nawet i pisarki w kobylastych księgach z okresu pozytywizmu, którymi to tomiszczami, po tylu latach, dalej męczą dzisiejszą młodzież w szkolnych murach. Coraz częściej pojawiają się błotniste odcinki, wyjeżdżone, z koleinami. Omijam jedno błocko i… no tak, znowu! – koło się ześlizguje z grani koleiny, mój wierny rumak traci równowagę i wyrzuca mnie z siodełka w bok, w obniżenie terenu. „Jak dobrze, że to nie dorodny ogier rycerski, tylko zwykły rower, kucyka rostu” – ucieszyłem się w myśli; dodatkową ulgę przyniosła suchość. Znaczy w tym obniżeniu nie było błocka ani nawet wilgoci. Ot i przyjemność upadku, do tego miękko w trawę.
.
Podniosłem się i pognałem dalej za sylwetkami moich współtowarzyszek i współtowarzyszy pedałowania. „Gnanie” jest słowem trochę na wyrost – nadal to nie był płaski, ubity teren, tylko ścieżynka, kręcąca się w lesie. Byliśmy już coraz bliżej celu podróży. „Wreszcie wyjedziemy na otwartą przestrzeń, bez tych co chwila pojawiających się błocek” – westchnąłem z ulgą, omijając per pedes kolejną koleinę wypełnioną mętną wodą. „Nie mów zawczasu, gdyż dobra chwila w moment może się zmienić w gorszą” – stąpnąłem na kępkę trawy i noga zapadła się głęboko w coś mokrego. Chlupnęło… jasny gwint! Prosto w błoto! Podstępnie, gdyż ukryte w trawie!
.
Wyciągnąłem nogę. Prawy but był ładnie oblepiony czarną mazią, w środku czułem wilgoć, gdyż miałem lekkie obuwie z siateczką zamiast wierzchu. „Kurde, musiałem akurat dzisiaj ubrać bielutkie, świeże skarpetki, jak jakiś elegancik”. Pocieszyłem się że, jak mama drzewiej mawiała – błoto też jest zdrowotne. Nie było czasu na czyszczenie, zresztą najlepiej ono odpada, kiedy samo zaschnie. Trochę zazdrościłem pozostałym… ale musiałem przyznać w duchu, że wcześniejszy upadek i teraz wdepnięcie w błocko to wyłącznie moja zasługa, znaczy własna niezbyt uważna jazda oraz stąpnięcie nogą tam, gdzie nie powinienem.
.
10/ Nareszcie wyjechaliśmy na otwartą przestrzeń, na pola ciągnące się wzdłuż Nogatu. Pozostałe trzy-cztery kilometry do Malborka przejechaliśmy już spokojnie po budowanej szosie. Nasypany szuter i zwały piasku nie przeszkadzały w jeździe. Wreszcie dojeżdżaliśmy do celu nieprzewidywanej wcześniej, rowerowej wycieczki, który to cel według naszego planu miał być dopiero jej początkiem. Ale to wszystko wina kolejarzy…
.
„Kolega chyba na przyszłość zmieni trasę ostatniego odcinka – przemknęło mi przez głowę. – Pewnie położą tu asfalt albo kostkę brukową, a on, na rowerze, ma awersję do takich dróg…”.
---
cdn.
Ilość odsłon: 216
Komentarze
Zdzisław Brałkowski
wrzesień 26, 2023 10:33
To "się samo przez się rozumie", że wina Tuska ;)
Leszek.J
wrzesień 25, 2023 20:00
Noo, przecież to wszystko wina T...ka
Zdzisław Brałkowski
wrzesień 25, 2023 09:59
"Hej przygodo, przygodo..." - chociaż była planowana wycieczka, ale nie aż tak. "Dzięki" naszym kochanym kolejom...
Leszek.J
wrzesień 24, 2023 18:42
Czytam ten już drugi odcinek i konstatuję: miała być przygoda, więc jest ta przygoda.
Zdrowia życzę