Zdzisław Brałkowski
Zapiski z wycieczki rowerowo-kolejowej, cz.5/5, a więc ostatnia
cd.
WIECZÓR 16 IX 2023, SOBOTA
22/ Chwytam pod ramię rower i staram się zbiegać po kilkunastu, a może i ponad dwudziestu stopniach do przejścia podziemnego. Właściwie przypomina to ledwie szybsze zejście niż zbieganie – mój nieodłączny przyjaciel wypraw swoje waży, cholera! Nie raz, nie dwa się o tym przekonałem. Dobrze, że nie obciążyłem dzisiaj sakw czymś ciężkim, ale narzędzia i inne niezbędniki w dodatkowych torbach pod ramą dokładają wagę.
.
Wreszcie jestem na dole, biegnę przejściem do wejścia na pierwszy peron i powtórka, tylko trudniejsza – do góry po schodach. Zaciskam zęby i staram się wchodzić na tyle szybko, na ile Matka Natura wyposażyła w mięśnie wszystkie cztery członki mojego ciała. Już widzę ponad najwyższym stopniem peron… pociąg stoi! Jeszcze jest! Może zdążę!
.
Już u góry z ulgą stawiam rower i dalej biegnę do najbliższego wagonu. Przed nim stoi grupa kilkunastu ludzi.
.
– Czy to ten do Grudziądza?! – krzyczę dobiegając. – Czy już odjechał?!
.
– Chyba ten – odpowiada mi postawny, krępy mężczyzna.
.
Nie pytam dalej, tylko biegnę w stronę przodu zespołu, szukając wagonu z miejscem do przewozu roweru. Jest! Już spokojniej naciskam przycisk otwierający drzwi. „Zdążyłem… zdążyłem! W ostatniej chwili… dobrze, że wtedy nie stanąłem przy tym wiejskim sklepiku, aby kupić jakiś nektar. Ale teraz bym sobie pluł w brodę”.
.
Co jest? Drzwi się nie otwierają. Naciskam drugi raz, ponownie bez efektu. Dopiero teraz zwracam uwagę, że wagon nie jest w środku oświetlony, chociaż zaczyna zapadać zmierzch
.
– Zostaw pan te drzwi. Nie otwierają się – słyszę głos tego samego mężczyzny. – To chyba ten pociąg, ale pusto wszędzie, głucho wszędzie. Byłem dziesięć minut przed odjazdem i nic się nie dzieje.
.
– Jak to, nic… – zatkało mnie odrobinę.
.
– Nic – wzruszył ramionami. – My też do Grudziądza. Nikt nic nie wie. Nie ma nikogo z obsługi pociągu.
.
„Sacrebleu! To ja po to wypruwałem sobie żyły w nogach, aby zdążyć w ostatnim dosłownie momencie, jeszcze ten bieg po schodach w dół i w górę z obawą, aby nie odjechał sekundę wcześniej… i nic?! Po to gnałem, aby usłyszeć nikt nic nie wie?! Co to za komedia?! A może…”.
.
– …a może tylko ma odjechać z opóźnieniem? – dokończyłem swoją myśl, już na głos. To mnie podbudowało. Jednak nie na próżno gnałem. Przecież nie wiedziałem, że będzie opóźniony. Zresztą zmęczenie szybko ustępowało. Podszedłem z powrotem do moich przyszłych współpasażerów.
.
– No, chyba tak. – Przesunął czapkę na tył głowy i podrapał się po przerzedzonych włosach. – Przecież by była jakaś informacja, gdyby nie miał jechać.
.
– Oby… no tak, oczywiście. – Przemknęła mi nagle myśl, że… że dokładnie dobę wcześniej kupowałem w internecie bilet na pociąg z Grudziądza do Malborka i też mi przez głowę nie przeszło, iż mogą sprzedać również na rower. Bez informacji, że od Kwidzyna będzie komunikacja zastępcza, znaczy autobus. Tam zaś z rowerem nie wezmą, zwłaszcza że jechaliśmy w sześć welocypedów. „Niee… głupio myślę. Nic dwa razy się nie zdarza. Raz wystarczy, co było w tamtą stronę”. – Dobrze, że zdążyłem. Kilka minut opóźnienia to dla mnie nie problem.
.
23/ Już uspokojony, podłączyłem do powerbanka telefon i zegarek i… no proszę, teraz ładuje! Kiedy już nie są mi tak bezwzględnie potrzebne. Teraz dopiero. A kiedy najbardziej potrzebowałem, to nie zdążyło ładować… Fakt, wyłączyły się wtedy jednocześnie aktywne aplikacje… Ot, złośliwość przedmiotów martwych. No nic, dobre i to. Najważniejsze, że zdążyłem na pociąg. A ta chwila opóźnienia w odjeździe może była zbawienna dla mnie. Przecież mógł mi zwiać sprzed samego nosa… No dobra, poczekamy.
.
Znalazłem miejsce na ławce, obok młodej dziewczyny, przy niej leżał pies, z głowa położoną na przednich łapach. „Pies” to mało powiedziane. To był PIES albo lepiej bydlę. Nie, bydlę to brzmi nieładnie. Po prostu duży, czarny pies. Bardzo duży, z daleka można by go pomylić z kucykiem. Lubię psy. Zagwizdałem na niego cicho. Podniósł na mnie lewe oko, spojrzał, ziewnął i ponownie zapatrzył się przed siebie. Zna swoją siłę, nie to co jakieś pieski pokojowe czy sarenki; te to jak się rozszczekają, to potrafią przez pół godziny swojego malutkiego pyszczunia nie zamknąć.
.
Zacmokałem na niego i uśmiechnąłem się. Tym razem podniósł pysk i spojrzał na mnie uważniej. Opuścił łeb, ale lewe oko utkwił we mnie. No dobra, pierwsze lody przełamane. Zaprzyjaźniliśmy się.
.
– Pan do Grudziądza, jak słyszę – odezwała się właścicielka. – A ja tylko do Gardei. Potem jeszcze kilka kilometrów, ale tam już ktoś po mnie przyjedzie.
.
– To kawałek. Dziesięć, piętnaście kilometrów? – odpowiedziałem z lekką zazdrością w głosie. Tyle to już bym dopedałował.
.
Wyczuła to i uśmiechnęła się:
.
– Chyba z piętnaście. Niestety, nie mam roweru. Tak bym pojechała do domu z moim psem. Nauczony biec obok.
.
– No nic, pociąg stoi, tylko obsługa się spóźnia. Poczekamy.
.
– Pędził pan po peronie, jakby się paliło – roześmiała się. – Nawet mój piesek – pogładziła go po grzbiecie – się za panem oglądał.
.
– Taa – również się zaśmiałem – teraz to się śmieję, ale pędziłem jak szalony, aby zdążyć na pociąg. To teraz sobie poczekamy; pani z psem, ja z rowerem. Ważne, że nam nie odjedzie.
.
24/ Pogawędziliśmy jeszcze chwilę. Musiałem jednak rozchodzić nogi; podszedłem do ładującego się smartbanda. „Kurczę, już kwadrans opóźnienia. Coś długo się spóźniają”. Dalej chodziłem po peronie. Czekający ludzie wyraźnie zaczęli się niecierpliwić, rozmawiać głośno między sobą. Niektórzy opuszczali już peron. „No fajnie, widocznie mają inny transport albo mogą na razie zrezygnować. Ja zaś jestem uwiązany”.
.
Przykład pierwszych podróżnych zadziałał jak kamyk poruszający lawinę. W ciągu kilku minut peron opustoszał; zostałem sam, samiuteńki jak palec. Noo… nie całkiem sam; mój wierny, żelazny rumak dalej mi towarzyszył. Nie chciało mi się ponownie tachać go po schodach w dół i w górę. „Pójdę też a potem znowu do pociągu? Wolę tu poczekać”.
.
Zauważyłem jednak, że z boku budynku dworca, obok przystanku skąd odjeżdżała autobusowa komunikacja zastępcza, większość podróżnych się zatrzymała; zaczęły stamtąd dochodzić podniesione głosy. „Kurde, też tam idę, może coś tam wyjaśniają”. Znowu pomęczyłem się z rowerem na schodach; podszedłem do przystanku.
.
W środku siedziała młodziutka konduktorka w mundurze. Wianuszek naokoło stojących, różnie się zachowywał; jedni się śmiali, inni kręcili głowami, kilka osób, wyraźnie zdenerwowanych, krzyczało na tę „przedstawicielkę usług kolejowych, która jest zwrócona frontem do pasażerów i nieba chce im uchylić”.
.
Zauważyłem przysadzistego mężczyznę, z którym poprzednio rozmawiałem. Stał milcząc i tylko kręcił głową z ironicznym uśmieszkiem, przyklejonym do ust.
.
– No, co jest? Co mówi? – Wskazałem głową konduktorkę. – Ile będzie spóźnienia?
.
– Sama nic nie wie – odparsknął. – Ona dopiero przyszła do pracy, ma autobusem pojechać do Malborka. Tym, co przywiezie następnych pasażerów z Brachlewa.
.
– Ale to dopiero za trzy kwadranse, na ostatni pociąg. Niech dzwoni do swojej firmy, kiedy nasz ruszy.
.
Nie byłem widocznie pierwszy, który o tym pomyślał. Młodziutka konduktorka wyciągnęła telefon i zaczęła przez niego rozmawiać. Po chwili wyłączyła go i pokręciła niepewnie głową.
.
– Nie mogą mi jeszcze odpowiedzieć. Mówią, żeby czekać.
.
– Co jest?! Co to za jaja?! Nikt nic nie wie?! Ale firma! To nadaje się do telewizji! – Natychmiast podniosły się oburzone krzyki pasażerów. – Wziąć pieniądze za bilet to potrafią! To skandal!
.
25/ Lekko mnie zamroczyło, aż potrząsnąłem głową, aby zacząć myśleć. „Kurde, to po to tak pędziłem, aby teraz, jak bezdurny, stać na dworze i czekać. W tamtą stronę, kiedy w internecie kupowałem bilet, nie było zastrzeżone, że jest komunikacja zastępcza, sprzedali bilet i na rower. Teraz nie wiadomo, kiedy pociąg ruszy. Nie wiadomo jak długo czekać! Jednak takie coś potrafi się dwa razy zdarzyć nawet jednego dnia. Kurde!”. Spojrzałem, również wkurzony, na młodziutką konduktorkę, już z odpowiednią tyradą na języku. Wstrzymałem się jednak; aż trochę żal mi się jej zrobiło – siedziała milcząc i tylko lekko potrząsała głową, wysłuchując krzyków ludzi. „Właściwie, co ona winna? To jej szefostwo nawaliło; ona dopiero jedzie do pracy, ma kolejowy mundur, to i na nią się ludzie zwalili. A kierownictwo gdzieś sobie siedzi w fotelu w domu, albo śpi na dyżurze, zamiast już dawno rozwiązać sytuację. Za to im przecież płacą! Tylko ich tu nie ma, a ta dziewczyna zbiera za nich gromy”.
.
– Ludzie, dodzwoniłem się na ich infolinię. – Jeden z mężczyzn wyłonił się zza budynku, machając ręką, aby uciszyć hałaśliwą gromadę podróżnych . – Ni cholery mi powiedzieli. Nie wiedzą. Podobno może być zamiast pociągu autobus aż do Grudziądza.
.
– Za ile podjedzie autobus? Ile mamy czekać?! Co to jest?! – Po chwili ciszy rozległy się jeszcze bardziej podniesione głosy.
.
Podróżni krzyczeli, a mnie zmroziło. „Jeżeli to prawda, to… przecież mogą mnie nie wziąć z rowerem do autobusu. Będę musiał poczekać na ten ostatni pociąg o dwudziestej pierwszej dwadzieścia dziewięć”. Spojrzałem na zegarek – było kilka minut po dwudziestej. Sacrebleu!
.
– Do autobusu podobno nie wpuszczają z psem – usłyszałem głos mojej młodej rozmówczyni z peronu. – I pana też z rowerem.
.
– A niech to… – odrzekłem smętnie, już w miarę pogodzony z losem. – Pewnie tak. Będę musiał poczekać na ten ostatni pociąg. Jeszcze ponad godzinę. Chyba że wyjątkowo wpuszczą nas do autobusu. Chyba… zobaczymy, jak przyjedzie i ilu będzie pasażerów.
.
26/ Przez następne pół godziny dużo się nie zmieniło, tylko grupa oczekujących zmniejszyła się o kilka osób. Widocznie byli miejscowymi. „Ci mają dobrze, wyśpią się w domowych pieleszach i rano, wyspani i najedzeni, pojadą sobie”. Dopiero teraz poczułem, że muszę znaleźć coś do zwilżenia suchego gardła. Jeść mi się nie chciało, ale napić już tak. Przez te perturbacje od początku wbiegnięcia na dworzec wyłączył mi się zmysł pragnienia, ale teraz, kiedy zostało tylko nużące oczekiwanie, ponownie przypomniał o wysuszonym od kilku godzin organizmie. „Przecież ja od południa nie wypiłem nawet kropli płynu! Coś musi być w pobliżu, przecież to dworzec”. Rozglądnąłem się i faktycznie – po drugiej stronie szerokiej ulicy, z dwoma oddzielnymi kierunkami ruchu, dojrzałem sklep „Żabki”. Świeciło się w nim światło, a więc… Szybko przeszedłem i kupiłem dwulitrową wodę. Na miejscu wypiłem dobre pół litra, po powrocie na przystanek kolejne pół, już na spokojnie. „Noo… to naprawdę wyschnąłem w środku. Kiedy ja ostatnio tyle wody na raz wchłonąłem? Lata temu…”.
.
27/ Kolejne pół godziny nic nie zmieniło w naszej sytuacji, oprócz co chwila nowych „wieści” od próbujących się czegoś telefonicznie dowiedzieć z infolinii kilkoro z naszej grupy oczekujących. „Ot, niecierpliwi. Dawniej by siedzieli i narzekali między sobą, teraz narzekają przez telefon. Ten sam efekt”. Siedzieliśmy, rozmawiając między sobą o zaistniałej sytuacji i „jak to fajnie jest jeździć masową komunikacją publiczną zamiast rozbijać się prywatnymi samochodami, zasmradzającymi nasz piękny glob spalinami. Szybko, czysto, taniej… a zwłaszcza punktualnie”.
.
W tym czasie podjechały dwa-trzy samochody osobowe z grudziądzką rejestracją i nasza gromada zmniejszyła się o następnych kilka osób. Pozostali wyraźnie im zazdrościli. Ja już nie. Zrezygnowany, czekałem już na odjazd ostatniego pociągu. Nawet po dziewczynę z psem przyjechał samochód. Pomachała mi na pożegnanie: „Jak nie weźmie pana autobus, to pojedzie pan następnym pociągiem. Już niedługo”. Taa… „Chyba już ten autobus nie przyjedzie”.
.
„A jak i ostatni pociąg nie ruszy, tylko podstawią autobus?! Coś u nich się widocznie stało z załogą…” – ta hiobowa myśl nagle zakiełkowała mi w głowie. Jakby na potwierdzenie jeden z mężczyzn krzyknął: „Podobno i ten ostatni pociąg nie ma jechać, tylko autobus do Grudziądza. Ma zabrać nas i tych, co przywiezie z Malborka”.
.
„Jasny gwint! Jeżeli to okaże się prawdą… na chama wlezę do autobusu z rowerem, niech spróbują mnie nie wpuścić! Na chama! Co za gnojowate Polregio! Tylko ich opisać! – jednocześnie wkurzyłem się i zaniepokoiłem. – Przecież nie będę się w nocy tłukł do domu następne czterdzieści kilosów! Do tego mam tylko lampkę z prądniczki rowerowej, nie przewidywałem dzisiaj jazdy po ciemku… – myśli kotłowały mi się pod kopułką. – Niech spróbują mnie nie wpuścić. Nawet jak będzie pełen autobus… ilu ludzi jeszcze przywiezie z Brachlewa? Zostało nas tu ledwie kilkunastu, ale ilu jeszcze przyjedzie?”.
.
Podobne ni to plotki, ni prawdy objawione, krążyły przez następne minuty oczekiwania między nami. „Czeski film, nikt nic nie wie”. Młodziutka konduktorka też dalej nic konkretnego nie mogła się dowiedzieć przez swój telefon. „Ale kirk”!
.
„Jeżeli nie możesz nic zmienić w swojej sytuacji, to przynajmniej nie trać nerwów, nie wkurzaj się. Co ci to da?” – tę moją maksymę wprowadziłem w czyn. Czekałem już spokojnie na rozstrzygnięcie dylematu „Czym dojadę dzisiaj do domu, kiedy dojadę i czy…dojadę? A jak, mimo mojego planowanego chamstwa, nie wpuszczą mnie do autobusu? A tam, zobaczymy…” – wziąłem na wstrzymanie. Dobrze, że miałem jeszcze wodę do popicia.
.
28/ Zrobiło się wyraźniej zimno. Wyciągnąłem z sakwy cienką kurtkę przeciwdeszczową i włożyłem na siebie. Od razu lepiej. Byłem jedną z ostatnich osób, które to zrobiły. Jedna ż ostatnich, gdyż…
.
Na ławce obok konduktorki siedziała dziewczyna, ubrana ledwie w bluzeczkę z krótkimi rękawkami. Wyraźnie drżała, obejmując skrzyżowanymi dłońmi swoje barki. Zlitowałem się…
.
– Mam w sakwie bawełnianą bluzkę z rękawami. Świeżo prana, dzisiaj jej nie nosiłem. Jeżeli…
.
– Tak, dziękuję, z wielką chęcią – weszła mi w słowo, potrząsając potwierdzająco głową. – Zmarzłam.
.
No proszę – kiedy człowiek trochę poczuje niską temperaturę, to i od całkiem obcego faceta używaną bluzkę bez niechęci weźmie. Pewnie i niewypraną by nie wzgardziła.
.
Podałem ją. Szybko wciągnęła na siebie i kiwnęła głową.
.
– Już mi lepiej., Jeszcze raz dziękuję.
.
29/ Tak nam mile upływał czas, a autobusu ani widu ani słychu. Zerknąłem na zegarek. „Kurczę, już dużo po dziewiątej. Znaczy, że ten opóźniony pociąg już nie pojedzie. A jeśli i ten ostatni nie i dadzą autobus… Wrr!” – odrzuciłem tę wstrętną myśl.
.
Nie mieliśmy żadnych nowych wiadomości. Nawet nie było wiadome, czy ostatnia komunikacja zastępcza przyjedzie. Po dłuższej chwili znowu spojrzałem na zegarek – była już godzina 21:34. „Kurde, pięć minut temu miało być ostatnie połączenie. Albo ruszę jednak tyłek i będę telepać się w nocy rowerem do Grudziądza, albo poczekam tu poczekam do brzasku. Nie, nie będę siedział…”.
.
Siedziała nasza, pozostała na dworcu, gromadka zrezygnowana; nawet rozmowy już się nie kleiły, oprócz niezmiennego „Co robić? Czekać? Przyjadą czy nie?”. Zerknąłem ponownie, która była godzina. „Już za dziesięć dziesiąta. Nie ma co siedzieć bezdurnie. Chyba się jednak ruszę na kołach do domu”.
.
– Jedzie, chyba jedzie! – W tym momencie rozległy się podniecone głosy.
.
– O ile to nie znów miejscowa komunikacja – skomentowałem. Przez czas naszego oczekiwania już kilka razy podjeżdżały na przystanek takie autobusy, za każdym razem wywołując ożywienie, a później jeszcze bardziej smętne miny.
.
O nieba, wielkie szczęście – to jednak był TEN autokar. Tylko czy przywiózł ludzi do pociągu, czy tylko zabierze stąd oczekujących i pojedzie do Grudziądza? – ta myśl pewnie tylko mnie nurtowała. Pozostali mieli tylko walizki podróżne. Ja nie miałem, w zamian stał obok mój rower…
.
30/ Kiedy tylko autokar się zatrzymał i otworzyły w nim drzwi, wypadł z niego człowiek w białej koszuli i rzucił się biegiem w stronę przejścia pod peronami.
.
– Gdzie pan pędzi?! Tam nie ma nikogo! Nie ma do czego! Pociąg nie jedzie, od kilku godzin stoi! Pewnie zepsuty! – rozległy się okrzyki z naszej grupy.
.
– Ja jestem maszynistą tego pociągu! – Już dobiegając do schodów odwrócił się i odkrzyknął. – Ruszamy za pięć minut!
.
To się działo, zwłaszcza w naszej oczekującej od dwóch godzin grupie! Wszyscy hurmem ruszyli do schodów, odruchowo wrzucając trzeci bieg lub przynajmniej, w przypadku ludzi już w bardziej zaawansowanym wieku, próbując truchtać. Jakby batem dostali po pęcinach! „Jak w latach osiemdziesiątych, kiedy nagle coś rzucili do sklepów” – przebiegło mi przez głowę. Nie byłem gorszy od innych. Nawet rower na schodach jakby mniej ważył… Dopiero za mną szli pasażerowie przywiezieni autokarem.
.
W pociągu zapaliło się światło, drzwi do wagonów pootwierane. Dobiegłem do przedziału z przewozem rowerów, wstawiłem do środka, usiadłem i… głęboko, z wielką ulgą odetchnąłem. „Jednak jadę!”. Byłem jedyny z takim sprzętem. Za mną weszła tylko dziewczyna w mojej wypożyczonej bluzce. „Przynajmniej pamięta, aby ją oddać”.
.
– Ja też jadę do Grudziądza. Mogę dopiero tam oddać? – wskazała na nią.
.
– Oczywiście, nie ma problemu – uśmiechnąłem się. – Ważne, że jednak pojedziemy. Muszę iść kupić bilet, widziałem że wsiadał i konduktor.
.
Przeszedłem przez wagony, znajdując szukanego. Pociąg już ruszył. Ruszył, jedziemy! Jak mało czasem trzeba człowiekowi do radości.
.
– Do Grudziądza jeden, z ulgą powyżej sześćdziesięciu lat. Plus na rower. Ale… – nagle przemknęła mi myśl i wypowiedziałem ją na głos – właściwie to nie powinienem już kupować biletu. Rano miałem kupiony do Malborka, a musiałem wysiąść w Kwidzynie i resztę drogi do Malborka już na rowerze, To połowa drogi…Tyle co teraz do Grudziądza.
.
Spojrzał na mnie, chwilkę się zastanawiał, potrząsnął głową i machnął ręką, lekko uśmiechając się. Nawet słowa nie powiedział. „No proszę, jacy teraz łaskawcy są w tym Polregio. Darmowo jadę z powrotem! Nawet nie chciał zobaczyć mojego porannego biletu”.
.
31/ Wróciłem do przedziału, usiadłem. Po chwili poczułem dziwny, niezbyt przyjemny zapach. Czyżby… Podniosłem się i… no tak. Drzwi do toalety były zaklejone papierem ze znanym mi z ranka napisem „Awaria WC”. Znaczy wracam tym samym pociągiem i w tym samym miejscu siedzę. Tylko że wtedy jeszcze nie waniało… widocznie w międzyczasie jacyś nieumiejący czytać albo… wstrzymać, jakoś się do środka dostawali. Cóż za przeszkoda dla będącego w potrzebie taka karteczka, którą można pewnie odkleić i ponownie przykleić.
.
Ten zapach nie zmącił jednak błogiego nastroju, który teraz odczuwałem. Trochę porozmawiałem z dziewczyną siedzącą obok, trochę podrzemałem. Krótko po godzinie dwudziestej trzeciej dojechaliśmy do Grudziądza.
.
Dziewczyna oddała moją bluzkę, jeszcze raz podziękowała.
. * * *
Na tym zakończyła się moja wycieczka rowerowo-kolejowa. Podobnej wcześniej nigdy nie przeżyłem, a przecież jestem prawie matuzalemem; urodziłem się jeszcze w ubiegłym millennium.
.
Po dwudziestu minutach spokojnego już pedałowania dojechałem do domu. Po rozpakowaniu rzeczy i szybkim prysznicu siadłem z kubkiem gorącej kawy; wyjątkowo mi smakowała. O bardziej posilny posiłek mój żołądek nie wołał, więc „czas spać, jutro obejrzę w tivi nagrany mecz o złoto Polaków. Dobrze, że nie znam wyniku końcowego, będą przynajmniej emocje” – w pierwszej chwili zdecydowałem. Podkusiło mnie jednak „oglądnę chociaż trochę, ot, kawałeczek, tak do dopicia kawy…”.
.
Taa… tak mnie wciągnęły te emocje, że… skończyłem oglądać mecz, a potem wywiady z zawodnikami i opinie komentatorów przed godziną trzecią w nocy. Nawet na chwilę nie opadły mi powieki; jakbym był wypoczęty po świeżutko przespanej nocy. Warto było. Wreszcie złoty medal siatkarzy w Mistrzostwach Europy, po 14 latach od poprzednio zdobytego!
.
…i to by było na tyle, jak mawiał satyryk, profesor katedry mniemanologii stosowanej, Jan Tadeusz Stanisławski. Dobranoc.
.
PS. Aha, jeszcze jedno – w dzieciństwie słyszałem od starszawych ludzi, którzy pamiętali jeszcze czasy przedwojenne, że według odjazdów pociągów PKP można było nastawiać zegarki. Podobno tak punktualnie jeździły. Mogę przyjąć za dobrą monetę, że tak było. Wiem, że zdarzają się sytuacje opóźnień przyjazdów czy odjazdów. Ale żeby pociągi nie odjeżdżały w ogóle, bez najmniejszej o tym informacji – to pewnie się w głowie nie mieściło. Natomiast… aby sprzedawano wtedy bilety na przewóz roweru, którego nie można dowieźć tam, dokąd wykupiono i wysadzają takiego rowerzystę w połowie drogi, zostawiając go dosłownie na lodzie/trawie, w zależności od pory roku… to byłaby czysta fantasmagoria. A jednak real udowodnił mi, że w życiu zdarzają się rzeczy, które największemu fantaście nie powstałyby w głowie. Widocznie nie jeździł naszymi kolejami…
WIECZÓR 16 IX 2023, SOBOTA
22/ Chwytam pod ramię rower i staram się zbiegać po kilkunastu, a może i ponad dwudziestu stopniach do przejścia podziemnego. Właściwie przypomina to ledwie szybsze zejście niż zbieganie – mój nieodłączny przyjaciel wypraw swoje waży, cholera! Nie raz, nie dwa się o tym przekonałem. Dobrze, że nie obciążyłem dzisiaj sakw czymś ciężkim, ale narzędzia i inne niezbędniki w dodatkowych torbach pod ramą dokładają wagę.
.
Wreszcie jestem na dole, biegnę przejściem do wejścia na pierwszy peron i powtórka, tylko trudniejsza – do góry po schodach. Zaciskam zęby i staram się wchodzić na tyle szybko, na ile Matka Natura wyposażyła w mięśnie wszystkie cztery członki mojego ciała. Już widzę ponad najwyższym stopniem peron… pociąg stoi! Jeszcze jest! Może zdążę!
.
Już u góry z ulgą stawiam rower i dalej biegnę do najbliższego wagonu. Przed nim stoi grupa kilkunastu ludzi.
.
– Czy to ten do Grudziądza?! – krzyczę dobiegając. – Czy już odjechał?!
.
– Chyba ten – odpowiada mi postawny, krępy mężczyzna.
.
Nie pytam dalej, tylko biegnę w stronę przodu zespołu, szukając wagonu z miejscem do przewozu roweru. Jest! Już spokojniej naciskam przycisk otwierający drzwi. „Zdążyłem… zdążyłem! W ostatniej chwili… dobrze, że wtedy nie stanąłem przy tym wiejskim sklepiku, aby kupić jakiś nektar. Ale teraz bym sobie pluł w brodę”.
.
Co jest? Drzwi się nie otwierają. Naciskam drugi raz, ponownie bez efektu. Dopiero teraz zwracam uwagę, że wagon nie jest w środku oświetlony, chociaż zaczyna zapadać zmierzch
.
– Zostaw pan te drzwi. Nie otwierają się – słyszę głos tego samego mężczyzny. – To chyba ten pociąg, ale pusto wszędzie, głucho wszędzie. Byłem dziesięć minut przed odjazdem i nic się nie dzieje.
.
– Jak to, nic… – zatkało mnie odrobinę.
.
– Nic – wzruszył ramionami. – My też do Grudziądza. Nikt nic nie wie. Nie ma nikogo z obsługi pociągu.
.
„Sacrebleu! To ja po to wypruwałem sobie żyły w nogach, aby zdążyć w ostatnim dosłownie momencie, jeszcze ten bieg po schodach w dół i w górę z obawą, aby nie odjechał sekundę wcześniej… i nic?! Po to gnałem, aby usłyszeć nikt nic nie wie?! Co to za komedia?! A może…”.
.
– …a może tylko ma odjechać z opóźnieniem? – dokończyłem swoją myśl, już na głos. To mnie podbudowało. Jednak nie na próżno gnałem. Przecież nie wiedziałem, że będzie opóźniony. Zresztą zmęczenie szybko ustępowało. Podszedłem z powrotem do moich przyszłych współpasażerów.
.
– No, chyba tak. – Przesunął czapkę na tył głowy i podrapał się po przerzedzonych włosach. – Przecież by była jakaś informacja, gdyby nie miał jechać.
.
– Oby… no tak, oczywiście. – Przemknęła mi nagle myśl, że… że dokładnie dobę wcześniej kupowałem w internecie bilet na pociąg z Grudziądza do Malborka i też mi przez głowę nie przeszło, iż mogą sprzedać również na rower. Bez informacji, że od Kwidzyna będzie komunikacja zastępcza, znaczy autobus. Tam zaś z rowerem nie wezmą, zwłaszcza że jechaliśmy w sześć welocypedów. „Niee… głupio myślę. Nic dwa razy się nie zdarza. Raz wystarczy, co było w tamtą stronę”. – Dobrze, że zdążyłem. Kilka minut opóźnienia to dla mnie nie problem.
.
23/ Już uspokojony, podłączyłem do powerbanka telefon i zegarek i… no proszę, teraz ładuje! Kiedy już nie są mi tak bezwzględnie potrzebne. Teraz dopiero. A kiedy najbardziej potrzebowałem, to nie zdążyło ładować… Fakt, wyłączyły się wtedy jednocześnie aktywne aplikacje… Ot, złośliwość przedmiotów martwych. No nic, dobre i to. Najważniejsze, że zdążyłem na pociąg. A ta chwila opóźnienia w odjeździe może była zbawienna dla mnie. Przecież mógł mi zwiać sprzed samego nosa… No dobra, poczekamy.
.
Znalazłem miejsce na ławce, obok młodej dziewczyny, przy niej leżał pies, z głowa położoną na przednich łapach. „Pies” to mało powiedziane. To był PIES albo lepiej bydlę. Nie, bydlę to brzmi nieładnie. Po prostu duży, czarny pies. Bardzo duży, z daleka można by go pomylić z kucykiem. Lubię psy. Zagwizdałem na niego cicho. Podniósł na mnie lewe oko, spojrzał, ziewnął i ponownie zapatrzył się przed siebie. Zna swoją siłę, nie to co jakieś pieski pokojowe czy sarenki; te to jak się rozszczekają, to potrafią przez pół godziny swojego malutkiego pyszczunia nie zamknąć.
.
Zacmokałem na niego i uśmiechnąłem się. Tym razem podniósł pysk i spojrzał na mnie uważniej. Opuścił łeb, ale lewe oko utkwił we mnie. No dobra, pierwsze lody przełamane. Zaprzyjaźniliśmy się.
.
– Pan do Grudziądza, jak słyszę – odezwała się właścicielka. – A ja tylko do Gardei. Potem jeszcze kilka kilometrów, ale tam już ktoś po mnie przyjedzie.
.
– To kawałek. Dziesięć, piętnaście kilometrów? – odpowiedziałem z lekką zazdrością w głosie. Tyle to już bym dopedałował.
.
Wyczuła to i uśmiechnęła się:
.
– Chyba z piętnaście. Niestety, nie mam roweru. Tak bym pojechała do domu z moim psem. Nauczony biec obok.
.
– No nic, pociąg stoi, tylko obsługa się spóźnia. Poczekamy.
.
– Pędził pan po peronie, jakby się paliło – roześmiała się. – Nawet mój piesek – pogładziła go po grzbiecie – się za panem oglądał.
.
– Taa – również się zaśmiałem – teraz to się śmieję, ale pędziłem jak szalony, aby zdążyć na pociąg. To teraz sobie poczekamy; pani z psem, ja z rowerem. Ważne, że nam nie odjedzie.
.
24/ Pogawędziliśmy jeszcze chwilę. Musiałem jednak rozchodzić nogi; podszedłem do ładującego się smartbanda. „Kurczę, już kwadrans opóźnienia. Coś długo się spóźniają”. Dalej chodziłem po peronie. Czekający ludzie wyraźnie zaczęli się niecierpliwić, rozmawiać głośno między sobą. Niektórzy opuszczali już peron. „No fajnie, widocznie mają inny transport albo mogą na razie zrezygnować. Ja zaś jestem uwiązany”.
.
Przykład pierwszych podróżnych zadziałał jak kamyk poruszający lawinę. W ciągu kilku minut peron opustoszał; zostałem sam, samiuteńki jak palec. Noo… nie całkiem sam; mój wierny, żelazny rumak dalej mi towarzyszył. Nie chciało mi się ponownie tachać go po schodach w dół i w górę. „Pójdę też a potem znowu do pociągu? Wolę tu poczekać”.
.
Zauważyłem jednak, że z boku budynku dworca, obok przystanku skąd odjeżdżała autobusowa komunikacja zastępcza, większość podróżnych się zatrzymała; zaczęły stamtąd dochodzić podniesione głosy. „Kurde, też tam idę, może coś tam wyjaśniają”. Znowu pomęczyłem się z rowerem na schodach; podszedłem do przystanku.
.
W środku siedziała młodziutka konduktorka w mundurze. Wianuszek naokoło stojących, różnie się zachowywał; jedni się śmiali, inni kręcili głowami, kilka osób, wyraźnie zdenerwowanych, krzyczało na tę „przedstawicielkę usług kolejowych, która jest zwrócona frontem do pasażerów i nieba chce im uchylić”.
.
Zauważyłem przysadzistego mężczyznę, z którym poprzednio rozmawiałem. Stał milcząc i tylko kręcił głową z ironicznym uśmieszkiem, przyklejonym do ust.
.
– No, co jest? Co mówi? – Wskazałem głową konduktorkę. – Ile będzie spóźnienia?
.
– Sama nic nie wie – odparsknął. – Ona dopiero przyszła do pracy, ma autobusem pojechać do Malborka. Tym, co przywiezie następnych pasażerów z Brachlewa.
.
– Ale to dopiero za trzy kwadranse, na ostatni pociąg. Niech dzwoni do swojej firmy, kiedy nasz ruszy.
.
Nie byłem widocznie pierwszy, który o tym pomyślał. Młodziutka konduktorka wyciągnęła telefon i zaczęła przez niego rozmawiać. Po chwili wyłączyła go i pokręciła niepewnie głową.
.
– Nie mogą mi jeszcze odpowiedzieć. Mówią, żeby czekać.
.
– Co jest?! Co to za jaja?! Nikt nic nie wie?! Ale firma! To nadaje się do telewizji! – Natychmiast podniosły się oburzone krzyki pasażerów. – Wziąć pieniądze za bilet to potrafią! To skandal!
.
25/ Lekko mnie zamroczyło, aż potrząsnąłem głową, aby zacząć myśleć. „Kurde, to po to tak pędziłem, aby teraz, jak bezdurny, stać na dworze i czekać. W tamtą stronę, kiedy w internecie kupowałem bilet, nie było zastrzeżone, że jest komunikacja zastępcza, sprzedali bilet i na rower. Teraz nie wiadomo, kiedy pociąg ruszy. Nie wiadomo jak długo czekać! Jednak takie coś potrafi się dwa razy zdarzyć nawet jednego dnia. Kurde!”. Spojrzałem, również wkurzony, na młodziutką konduktorkę, już z odpowiednią tyradą na języku. Wstrzymałem się jednak; aż trochę żal mi się jej zrobiło – siedziała milcząc i tylko lekko potrząsała głową, wysłuchując krzyków ludzi. „Właściwie, co ona winna? To jej szefostwo nawaliło; ona dopiero jedzie do pracy, ma kolejowy mundur, to i na nią się ludzie zwalili. A kierownictwo gdzieś sobie siedzi w fotelu w domu, albo śpi na dyżurze, zamiast już dawno rozwiązać sytuację. Za to im przecież płacą! Tylko ich tu nie ma, a ta dziewczyna zbiera za nich gromy”.
.
– Ludzie, dodzwoniłem się na ich infolinię. – Jeden z mężczyzn wyłonił się zza budynku, machając ręką, aby uciszyć hałaśliwą gromadę podróżnych . – Ni cholery mi powiedzieli. Nie wiedzą. Podobno może być zamiast pociągu autobus aż do Grudziądza.
.
– Za ile podjedzie autobus? Ile mamy czekać?! Co to jest?! – Po chwili ciszy rozległy się jeszcze bardziej podniesione głosy.
.
Podróżni krzyczeli, a mnie zmroziło. „Jeżeli to prawda, to… przecież mogą mnie nie wziąć z rowerem do autobusu. Będę musiał poczekać na ten ostatni pociąg o dwudziestej pierwszej dwadzieścia dziewięć”. Spojrzałem na zegarek – było kilka minut po dwudziestej. Sacrebleu!
.
– Do autobusu podobno nie wpuszczają z psem – usłyszałem głos mojej młodej rozmówczyni z peronu. – I pana też z rowerem.
.
– A niech to… – odrzekłem smętnie, już w miarę pogodzony z losem. – Pewnie tak. Będę musiał poczekać na ten ostatni pociąg. Jeszcze ponad godzinę. Chyba że wyjątkowo wpuszczą nas do autobusu. Chyba… zobaczymy, jak przyjedzie i ilu będzie pasażerów.
.
26/ Przez następne pół godziny dużo się nie zmieniło, tylko grupa oczekujących zmniejszyła się o kilka osób. Widocznie byli miejscowymi. „Ci mają dobrze, wyśpią się w domowych pieleszach i rano, wyspani i najedzeni, pojadą sobie”. Dopiero teraz poczułem, że muszę znaleźć coś do zwilżenia suchego gardła. Jeść mi się nie chciało, ale napić już tak. Przez te perturbacje od początku wbiegnięcia na dworzec wyłączył mi się zmysł pragnienia, ale teraz, kiedy zostało tylko nużące oczekiwanie, ponownie przypomniał o wysuszonym od kilku godzin organizmie. „Przecież ja od południa nie wypiłem nawet kropli płynu! Coś musi być w pobliżu, przecież to dworzec”. Rozglądnąłem się i faktycznie – po drugiej stronie szerokiej ulicy, z dwoma oddzielnymi kierunkami ruchu, dojrzałem sklep „Żabki”. Świeciło się w nim światło, a więc… Szybko przeszedłem i kupiłem dwulitrową wodę. Na miejscu wypiłem dobre pół litra, po powrocie na przystanek kolejne pół, już na spokojnie. „Noo… to naprawdę wyschnąłem w środku. Kiedy ja ostatnio tyle wody na raz wchłonąłem? Lata temu…”.
.
27/ Kolejne pół godziny nic nie zmieniło w naszej sytuacji, oprócz co chwila nowych „wieści” od próbujących się czegoś telefonicznie dowiedzieć z infolinii kilkoro z naszej grupy oczekujących. „Ot, niecierpliwi. Dawniej by siedzieli i narzekali między sobą, teraz narzekają przez telefon. Ten sam efekt”. Siedzieliśmy, rozmawiając między sobą o zaistniałej sytuacji i „jak to fajnie jest jeździć masową komunikacją publiczną zamiast rozbijać się prywatnymi samochodami, zasmradzającymi nasz piękny glob spalinami. Szybko, czysto, taniej… a zwłaszcza punktualnie”.
.
W tym czasie podjechały dwa-trzy samochody osobowe z grudziądzką rejestracją i nasza gromada zmniejszyła się o następnych kilka osób. Pozostali wyraźnie im zazdrościli. Ja już nie. Zrezygnowany, czekałem już na odjazd ostatniego pociągu. Nawet po dziewczynę z psem przyjechał samochód. Pomachała mi na pożegnanie: „Jak nie weźmie pana autobus, to pojedzie pan następnym pociągiem. Już niedługo”. Taa… „Chyba już ten autobus nie przyjedzie”.
.
„A jak i ostatni pociąg nie ruszy, tylko podstawią autobus?! Coś u nich się widocznie stało z załogą…” – ta hiobowa myśl nagle zakiełkowała mi w głowie. Jakby na potwierdzenie jeden z mężczyzn krzyknął: „Podobno i ten ostatni pociąg nie ma jechać, tylko autobus do Grudziądza. Ma zabrać nas i tych, co przywiezie z Malborka”.
.
„Jasny gwint! Jeżeli to okaże się prawdą… na chama wlezę do autobusu z rowerem, niech spróbują mnie nie wpuścić! Na chama! Co za gnojowate Polregio! Tylko ich opisać! – jednocześnie wkurzyłem się i zaniepokoiłem. – Przecież nie będę się w nocy tłukł do domu następne czterdzieści kilosów! Do tego mam tylko lampkę z prądniczki rowerowej, nie przewidywałem dzisiaj jazdy po ciemku… – myśli kotłowały mi się pod kopułką. – Niech spróbują mnie nie wpuścić. Nawet jak będzie pełen autobus… ilu ludzi jeszcze przywiezie z Brachlewa? Zostało nas tu ledwie kilkunastu, ale ilu jeszcze przyjedzie?”.
.
Podobne ni to plotki, ni prawdy objawione, krążyły przez następne minuty oczekiwania między nami. „Czeski film, nikt nic nie wie”. Młodziutka konduktorka też dalej nic konkretnego nie mogła się dowiedzieć przez swój telefon. „Ale kirk”!
.
„Jeżeli nie możesz nic zmienić w swojej sytuacji, to przynajmniej nie trać nerwów, nie wkurzaj się. Co ci to da?” – tę moją maksymę wprowadziłem w czyn. Czekałem już spokojnie na rozstrzygnięcie dylematu „Czym dojadę dzisiaj do domu, kiedy dojadę i czy…dojadę? A jak, mimo mojego planowanego chamstwa, nie wpuszczą mnie do autobusu? A tam, zobaczymy…” – wziąłem na wstrzymanie. Dobrze, że miałem jeszcze wodę do popicia.
.
28/ Zrobiło się wyraźniej zimno. Wyciągnąłem z sakwy cienką kurtkę przeciwdeszczową i włożyłem na siebie. Od razu lepiej. Byłem jedną z ostatnich osób, które to zrobiły. Jedna ż ostatnich, gdyż…
.
Na ławce obok konduktorki siedziała dziewczyna, ubrana ledwie w bluzeczkę z krótkimi rękawkami. Wyraźnie drżała, obejmując skrzyżowanymi dłońmi swoje barki. Zlitowałem się…
.
– Mam w sakwie bawełnianą bluzkę z rękawami. Świeżo prana, dzisiaj jej nie nosiłem. Jeżeli…
.
– Tak, dziękuję, z wielką chęcią – weszła mi w słowo, potrząsając potwierdzająco głową. – Zmarzłam.
.
No proszę – kiedy człowiek trochę poczuje niską temperaturę, to i od całkiem obcego faceta używaną bluzkę bez niechęci weźmie. Pewnie i niewypraną by nie wzgardziła.
.
Podałem ją. Szybko wciągnęła na siebie i kiwnęła głową.
.
– Już mi lepiej., Jeszcze raz dziękuję.
.
29/ Tak nam mile upływał czas, a autobusu ani widu ani słychu. Zerknąłem na zegarek. „Kurczę, już dużo po dziewiątej. Znaczy, że ten opóźniony pociąg już nie pojedzie. A jeśli i ten ostatni nie i dadzą autobus… Wrr!” – odrzuciłem tę wstrętną myśl.
.
Nie mieliśmy żadnych nowych wiadomości. Nawet nie było wiadome, czy ostatnia komunikacja zastępcza przyjedzie. Po dłuższej chwili znowu spojrzałem na zegarek – była już godzina 21:34. „Kurde, pięć minut temu miało być ostatnie połączenie. Albo ruszę jednak tyłek i będę telepać się w nocy rowerem do Grudziądza, albo poczekam tu poczekam do brzasku. Nie, nie będę siedział…”.
.
Siedziała nasza, pozostała na dworcu, gromadka zrezygnowana; nawet rozmowy już się nie kleiły, oprócz niezmiennego „Co robić? Czekać? Przyjadą czy nie?”. Zerknąłem ponownie, która była godzina. „Już za dziesięć dziesiąta. Nie ma co siedzieć bezdurnie. Chyba się jednak ruszę na kołach do domu”.
.
– Jedzie, chyba jedzie! – W tym momencie rozległy się podniecone głosy.
.
– O ile to nie znów miejscowa komunikacja – skomentowałem. Przez czas naszego oczekiwania już kilka razy podjeżdżały na przystanek takie autobusy, za każdym razem wywołując ożywienie, a później jeszcze bardziej smętne miny.
.
O nieba, wielkie szczęście – to jednak był TEN autokar. Tylko czy przywiózł ludzi do pociągu, czy tylko zabierze stąd oczekujących i pojedzie do Grudziądza? – ta myśl pewnie tylko mnie nurtowała. Pozostali mieli tylko walizki podróżne. Ja nie miałem, w zamian stał obok mój rower…
.
30/ Kiedy tylko autokar się zatrzymał i otworzyły w nim drzwi, wypadł z niego człowiek w białej koszuli i rzucił się biegiem w stronę przejścia pod peronami.
.
– Gdzie pan pędzi?! Tam nie ma nikogo! Nie ma do czego! Pociąg nie jedzie, od kilku godzin stoi! Pewnie zepsuty! – rozległy się okrzyki z naszej grupy.
.
– Ja jestem maszynistą tego pociągu! – Już dobiegając do schodów odwrócił się i odkrzyknął. – Ruszamy za pięć minut!
.
To się działo, zwłaszcza w naszej oczekującej od dwóch godzin grupie! Wszyscy hurmem ruszyli do schodów, odruchowo wrzucając trzeci bieg lub przynajmniej, w przypadku ludzi już w bardziej zaawansowanym wieku, próbując truchtać. Jakby batem dostali po pęcinach! „Jak w latach osiemdziesiątych, kiedy nagle coś rzucili do sklepów” – przebiegło mi przez głowę. Nie byłem gorszy od innych. Nawet rower na schodach jakby mniej ważył… Dopiero za mną szli pasażerowie przywiezieni autokarem.
.
W pociągu zapaliło się światło, drzwi do wagonów pootwierane. Dobiegłem do przedziału z przewozem rowerów, wstawiłem do środka, usiadłem i… głęboko, z wielką ulgą odetchnąłem. „Jednak jadę!”. Byłem jedyny z takim sprzętem. Za mną weszła tylko dziewczyna w mojej wypożyczonej bluzce. „Przynajmniej pamięta, aby ją oddać”.
.
– Ja też jadę do Grudziądza. Mogę dopiero tam oddać? – wskazała na nią.
.
– Oczywiście, nie ma problemu – uśmiechnąłem się. – Ważne, że jednak pojedziemy. Muszę iść kupić bilet, widziałem że wsiadał i konduktor.
.
Przeszedłem przez wagony, znajdując szukanego. Pociąg już ruszył. Ruszył, jedziemy! Jak mało czasem trzeba człowiekowi do radości.
.
– Do Grudziądza jeden, z ulgą powyżej sześćdziesięciu lat. Plus na rower. Ale… – nagle przemknęła mi myśl i wypowiedziałem ją na głos – właściwie to nie powinienem już kupować biletu. Rano miałem kupiony do Malborka, a musiałem wysiąść w Kwidzynie i resztę drogi do Malborka już na rowerze, To połowa drogi…Tyle co teraz do Grudziądza.
.
Spojrzał na mnie, chwilkę się zastanawiał, potrząsnął głową i machnął ręką, lekko uśmiechając się. Nawet słowa nie powiedział. „No proszę, jacy teraz łaskawcy są w tym Polregio. Darmowo jadę z powrotem! Nawet nie chciał zobaczyć mojego porannego biletu”.
.
31/ Wróciłem do przedziału, usiadłem. Po chwili poczułem dziwny, niezbyt przyjemny zapach. Czyżby… Podniosłem się i… no tak. Drzwi do toalety były zaklejone papierem ze znanym mi z ranka napisem „Awaria WC”. Znaczy wracam tym samym pociągiem i w tym samym miejscu siedzę. Tylko że wtedy jeszcze nie waniało… widocznie w międzyczasie jacyś nieumiejący czytać albo… wstrzymać, jakoś się do środka dostawali. Cóż za przeszkoda dla będącego w potrzebie taka karteczka, którą można pewnie odkleić i ponownie przykleić.
.
Ten zapach nie zmącił jednak błogiego nastroju, który teraz odczuwałem. Trochę porozmawiałem z dziewczyną siedzącą obok, trochę podrzemałem. Krótko po godzinie dwudziestej trzeciej dojechaliśmy do Grudziądza.
.
Dziewczyna oddała moją bluzkę, jeszcze raz podziękowała.
. * * *
Na tym zakończyła się moja wycieczka rowerowo-kolejowa. Podobnej wcześniej nigdy nie przeżyłem, a przecież jestem prawie matuzalemem; urodziłem się jeszcze w ubiegłym millennium.
.
Po dwudziestu minutach spokojnego już pedałowania dojechałem do domu. Po rozpakowaniu rzeczy i szybkim prysznicu siadłem z kubkiem gorącej kawy; wyjątkowo mi smakowała. O bardziej posilny posiłek mój żołądek nie wołał, więc „czas spać, jutro obejrzę w tivi nagrany mecz o złoto Polaków. Dobrze, że nie znam wyniku końcowego, będą przynajmniej emocje” – w pierwszej chwili zdecydowałem. Podkusiło mnie jednak „oglądnę chociaż trochę, ot, kawałeczek, tak do dopicia kawy…”.
.
Taa… tak mnie wciągnęły te emocje, że… skończyłem oglądać mecz, a potem wywiady z zawodnikami i opinie komentatorów przed godziną trzecią w nocy. Nawet na chwilę nie opadły mi powieki; jakbym był wypoczęty po świeżutko przespanej nocy. Warto było. Wreszcie złoty medal siatkarzy w Mistrzostwach Europy, po 14 latach od poprzednio zdobytego!
.
…i to by było na tyle, jak mawiał satyryk, profesor katedry mniemanologii stosowanej, Jan Tadeusz Stanisławski. Dobranoc.
.
PS. Aha, jeszcze jedno – w dzieciństwie słyszałem od starszawych ludzi, którzy pamiętali jeszcze czasy przedwojenne, że według odjazdów pociągów PKP można było nastawiać zegarki. Podobno tak punktualnie jeździły. Mogę przyjąć za dobrą monetę, że tak było. Wiem, że zdarzają się sytuacje opóźnień przyjazdów czy odjazdów. Ale żeby pociągi nie odjeżdżały w ogóle, bez najmniejszej o tym informacji – to pewnie się w głowie nie mieściło. Natomiast… aby sprzedawano wtedy bilety na przewóz roweru, którego nie można dowieźć tam, dokąd wykupiono i wysadzają takiego rowerzystę w połowie drogi, zostawiając go dosłownie na lodzie/trawie, w zależności od pory roku… to byłaby czysta fantasmagoria. A jednak real udowodnił mi, że w życiu zdarzają się rzeczy, które największemu fantaście nie powstałyby w głowie. Widocznie nie jeździł naszymi kolejami…
Ilość odsłon: 219
Komentarze
Zdzisław Brałkowski
wrzesień 26, 2023 16:10
Możesz stopnio zacząć się ruszać. Powolutku... ja też nie od razu jechałem dłuższe dystanse na rowerze.
Taa... takiej przygody z pociągami nie przeżyłem jeszcze w swoim życiu. Do tego aż dwa razy w jednym dniu!
Również pozdrówka.
Leszek.J
wrzesień 25, 2023 19:10
Fajna przygoda, ważne że zdrowie dopisuje, mnie by już pogięło.
Pozdrawiam
PS. Przeczytałem całość