grzegorzgrześ
ocalony cz1
na stację wjechał pociąg.
- Warszawa wschodnia! wysiadać!
drzwi pociągu otworzyły się
automatycznie, a przez nie wypadli ludzie, na twarz, a na nich kolejni, jakby
ktoś ich wypychał, aż usypała się jęcząca górka pod każdymi drzwiami, a
wewnątrz pozostały tylko metalowe ściany z żółtym pasem, jak rampa dla
inwalidów. drzwi się zamknęły, pociąg ruszył.
pojedynczy ludzie zaczęli
wypełzać ze zbitej masy, z megafonów odezwał się głos w trzech językach.
-uwaga! uwaga! pasażerowie na
peronie drugim proszeni są o zachowanie spokoju, jesteście tu, żeby wam pomóc.
sanitariusze i wolontariusze niezwłocznie się państwem zajmą. uwaga! uwaga! –
zanim komunikat wybrzmiał z podziemi peronu wybiegli ludzie w białych
lateksowych rękawiczkach, maseczkach na twarzach. każdy z wolontariuszy miał
plecak, a w plecaku zestaw podstawowej pomocy i miksturę stawiającą na nogi w
termosie. po kilku minutach ludzie wyrzuceni z pociągu zaczęli się ruszać.
nagle mężczyzna w głębi, gdzie
nie dotarli jeszcze sanitariusze, wstał. dworzec tego dnia pogrążony był w
chmurach, zresztą jak całe miasto, do dna.
- proszę zachować spokój! zaraz
do pana podejdziemy!
mężczyzna wyłonił się z konturów.
wysoki i szczupły, z łagodną twarzą budzącą grozę.
- proszę zachowa…
- nic mi nie jest, wiem co robić,
tylko powiedz mi czy w lewo czy w prawo.
- a co dalej?
- muszę tu chwilę zostać
- to w prawo, na kijowską
- kijowską? – głęboko odetchnął –
kijów – zamarł, a później pewnym krokiem, tak niepasującym do sytuacji z której
się właśnie wydostawał, zbiegł do podziemi.
wolontariusz wrócił do swojej
pracy i po chwili uformowała się kolejka powoli kuśtykających na dół. właściwie
bez słowa, tylko jęki i szuranie. po ocuceniu i wyprowadzeniu wszystkich predysponowanych
ku temu pasażerów na peronie zostały porozwlekane ciała. z innego wyjścia
podziemnego wybiegli czarni, z czarnymi workami. wjechała lokomotywa z jednym
towarowym wagonem na węgiel. higiena jest ważna dla miasta. pełny wagon jedzie
prosto do spalarni.
w tunelu ścieżka z metalowych
przęseł. lewo, prawo – azyl, miasto. miasto. przed wejściem na halę dworca
bramka. dwóch mężczyzn, jeden siedzi przy stoliku, drugi zastępuje przejście.
- papiery, biżuteria,
elektronika, inne – mówi mężczyzna stojący w przejściu, mężczyzna przy stole ma
nogę założoną na nogę i dłonią w rękawiczce wskazuje po kolei puste metalowe
tace, obydwaj mają na sobie wojskowe mundury, a na nie zarzucone białe
jednorazowe fartuchy.
- nie tak mówią procedury –
powoli powiedział mężczyzna z peronu lustrując wnikliwie wzrokiem otoczenie. w
końcu skończył mówić, a jego wzrok skrzyżował się ze wzrokiem stojącego
naprzeciw.
- procedury się zmieniają –
mówiąc to uderzał wykrywaczem metali o dłoń. przybysz z peronu patrzył jeszcze
chwilę w oczy po czym wyjął rękę z kieszeni i położył na pierwszej z brzegu
tacy granat z palcem w zawleczce.
- mam jeszcze drugi w drugiej
ręce, procedury się zmieniają. albo stąd wyjdę albo żaden z nas. – tym razem
popatrzył w oczy siedzącemu, który zbladł potwornie, a kilka kropli potu
spłynęło mu po twarzy jakby płakał – procedura mówi, że ja nie mam nic do
stracenia, a wy wszystko.
powoli schował rękę z granatem do
kieszeni płaszcza i ruszył. nic nie zrobili, przecież to co robili było równie
nielegalne w normalnym świecie jak jego granaty. przeszedł przez pustą halę.
nikt poza nim z tamtego peronu nie wyjdzie tymi drzwiami. wszyscy wybiorą azyl,
choć ten świat już dawno poprzewracał wszystkie nazwy.
Komentarze
Nie znaleziono żadnych komentarzy.