Zdzisław Brałkowski
Na Walentynki
Szedł święty Walenty,
nagle dojrzał zboże,
w nim sterczące pięty…
W lutym żyto? Boże!
Coś tu nie w porządku,
wbrew naturze przecież!
Od świata początku
zboże rośnie w lecie!
– Zimą już grzeszycie?!
Czas jest na to w lato,
by figlować w życie.
Sto rózg dam wam za to!
– Chociaż jesteś święty –
odciął mu się młody –
mylisz kontynenty.
Tu są antypody.
...
Poszedł precz Walenty,
rozpustą zgniewany,
dojrzał za zakrętem
domek odnawiany.
– Pracą świętujecie –
zagadnął murarza –
w tym zepsutym świecie
rzadko już się zdarza.
– Wszystko ma swą porę. –
Murarz zszedł z drabinki.
– Poigram wieczorem,
w pracy walę tynki.
nagle dojrzał zboże,
w nim sterczące pięty…
W lutym żyto? Boże!
Coś tu nie w porządku,
wbrew naturze przecież!
Od świata początku
zboże rośnie w lecie!
– Zimą już grzeszycie?!
Czas jest na to w lato,
by figlować w życie.
Sto rózg dam wam za to!
– Chociaż jesteś święty –
odciął mu się młody –
mylisz kontynenty.
Tu są antypody.
...
Poszedł precz Walenty,
rozpustą zgniewany,
dojrzał za zakrętem
domek odnawiany.
– Pracą świętujecie –
zagadnął murarza –
w tym zepsutym świecie
rzadko już się zdarza.
– Wszystko ma swą porę. –
Murarz zszedł z drabinki.
– Poigram wieczorem,
w pracy walę tynki.
Ilość odsłon: 182
Komentarze
Nie znaleziono żadnych komentarzy.