Zdzisław Brałkowski
O przedświątecznym myciu okien
Za pasem święta. Żona marudzi,
bym się przy oknach trochę natrudził.
Taka tradycja – mieć szyby czyste
na czas świąteczny, to oczywiste.
„Dzisiaj nie pada, zawiń rękawy
i do roboty! Nie wyjdziesz z wprawy”.
Chęci nie miałem. „Jak dać drapaka?”,
lecz gdy wspomniałem, że „za dzieciaka”
na święta parkiet się wiórkowało…
„Wtedy to trudu było niemało!”,
więc dla świętego w domu spokoju…
„Uszy po sobie. Ruszam do boju!”.
…
Już okna czyste. Zmyte porządnie,
choć straty były – schlapałem spodnie.
Szyby lśnią pięknie, słońce w zenicie
aż mnie oślepia. Zwężam źrenice…
lecz Sol to zdrajca! – Kurz na podłodze
ujawnił oczom. Zmartwił mnie srodze,
gdyż, aby spokój wciąż w domu gościł,
znów słucham żony: „Umyj w całości”.
Łapię odkurzacz. Mopem poprawiam,
by żaden pyłek kurzu nie nawiał.
W myśli się cieszę: „Wreszcie! Skończone!”.
W dzień zadowolić też można żonę.
Nagle… zagrzmiało, aż przeszły dreszcze –
wichura z piachem, lunęło deszczem.
Pośpiech przy oknach się nie opłacał,
na marne poszła cała ma praca.
…aż mnie zdradliwa myśl umęczyła:
„A mogłem palcem w bucie pokiwać.
Szyby na święta i tak znów brudne.
W nocy nie widać, tylko w południe.
Zresztą… przy stole będziemy siedzieć,
nie zaś przez okno pogodę śledzić.
By się wymigać, mogłem pokwękać,
a tak spamiętam – święta to męka”.
bym się przy oknach trochę natrudził.
Taka tradycja – mieć szyby czyste
na czas świąteczny, to oczywiste.
„Dzisiaj nie pada, zawiń rękawy
i do roboty! Nie wyjdziesz z wprawy”.
Chęci nie miałem. „Jak dać drapaka?”,
lecz gdy wspomniałem, że „za dzieciaka”
na święta parkiet się wiórkowało…
„Wtedy to trudu było niemało!”,
więc dla świętego w domu spokoju…
„Uszy po sobie. Ruszam do boju!”.
…
Już okna czyste. Zmyte porządnie,
choć straty były – schlapałem spodnie.
Szyby lśnią pięknie, słońce w zenicie
aż mnie oślepia. Zwężam źrenice…
lecz Sol to zdrajca! – Kurz na podłodze
ujawnił oczom. Zmartwił mnie srodze,
gdyż, aby spokój wciąż w domu gościł,
znów słucham żony: „Umyj w całości”.
Łapię odkurzacz. Mopem poprawiam,
by żaden pyłek kurzu nie nawiał.
W myśli się cieszę: „Wreszcie! Skończone!”.
W dzień zadowolić też można żonę.
Nagle… zagrzmiało, aż przeszły dreszcze –
wichura z piachem, lunęło deszczem.
Pośpiech przy oknach się nie opłacał,
na marne poszła cała ma praca.
…aż mnie zdradliwa myśl umęczyła:
„A mogłem palcem w bucie pokiwać.
Szyby na święta i tak znów brudne.
W nocy nie widać, tylko w południe.
Zresztą… przy stole będziemy siedzieć,
nie zaś przez okno pogodę śledzić.
By się wymigać, mogłem pokwękać,
a tak spamiętam – święta to męka”.
Ilość odsłon: 150
Komentarze
Nie znaleziono żadnych komentarzy.