Zdzisław Brałkowski
Strachulce
–
Dobrze, żeś mnie rano upomniała ło tym, no wiesz. No ło tej nowomodzie. –
Klementyna weszła rozbawiona do mieszkania. – Dałam ja tym czartom!
–
A co się stało, babciu?
–
A widzisz, Rozalko. Wracam ja bez cmentarz, a już ciemnica przecie. No i
powtarzam, coś mówiła, co bym nie zabyła, co by nie było jak łońskiego roku, że
dziś halo, halo…
–
Halloween, babciu. – Rozalka uśmiechnęła się, podsuwając jej krzesło. –
Przypomniałam, abyś wiedziała, a nie jak w ubiegłym roku cię przestraszyli.
Babcia da tę chustkę
–
Łoj, śmiertelnie, mało tedy ducha nie łyzionełam. – Klementyna aż się
zapowietrzyła na samo wspomnienie i odruchowo przeżegnała. – No tom
spamientała. No to ide bez cmentarz, a ciemno już przecie i znowu takie czarne dziouchy,
diabelce wredne, na mie wyskoczyły, drapiom się rencyma pode pachamy i pytajom,
czy mam coś na robaki. No to ja im gado, że juże nie biore, bo gryzły mie tylko
za życia. To jak je pognało z wrzaskiem, to pewnikiem pantofle pogubiły, a i co
która w majty popuściła. No, dałam ja im bobu! Łodechce sie im!
–
Ha, ha! Dobrze, że babcię uprzedziłam.
–
A nalej mi, Rozalko, mojej aroniówki, bo siem zastała. Myślom, że jak stara to
gupia i sie nie zna!
Komentarze
Nie znaleziono żadnych komentarzy.