Zdzisław Brałkowski
Bajka o strasznym Duchu Piwnicy
…a
działo się to bardzo, bardzo dawno temu, jeszcze w starym tysiącleciu, które to
czasy pamiętają tylko najstarsi ludzie.
Rodzice
małego Zdzisia przeprowadzili się do innego miasta. Nie był on tak bardzo mały,
gdyż chodził już do szkoły i uważał się za prawie dużego. Dorośli ludzie
uważali inaczej, traktując go dalej jak małego brzdąca, ale on sam przestał już
wierzyć w czarowników, anioły i diabły. Śmiał się, kiedy próbowano go nastraszyć
strasznymi smokami, latającymi bezszelestnie i ziejącymi ogniem, przed którymi żaden
człowiek nie mógł uciec. Miał więc prawo mówić, że wyrósł już z krótkich
spodenek z szelkami, których tak nie cierpiał nosić, a którymi mamusia
prześladowała go odkąd jego pamięć wstecz sięgała. Prawo to nabrało mocy, kiedy
wreszcie spodenki naprawdę stały się przyciasne i spoczęły tam, gdzie powinny
być od początku – w przydomowym śmietniku.
Ponieważ
słowa „ja sam” oraz „nie boję się” stały się jego ulubionymi zwrotami, ukochana
mamusia pozwalała mu na pewną samodzielność. Potrafił pójść z karteczką do
sklepu i kupić dokładnie to, co miał przynieść do domu, a w kiosku nie pomylić
tytułów gazet dla tatusia. Pieniążki też dobrze liczył i nigdy się nie pomylił.
Wszystko
to świadczyło, że mały Zdziś naprawdę już nie był taki mały.
Pewnego
razu, a było to zimą, kiedy wcześnie zapadł zmierzch i na dworze panował, brr…
siarczysty mróz, mamusia zrobiła wielkie pranie w piwnicznej pralni. Była ona
duża, a dalej znajdowały się jeszcze, oddzielone drzwiami, dwa takie same
pomieszczenia. Pełniły rolę suszarni, dlatego miały w ścianach, pod sufitem,
powkręcane haki, na których rozciągnięto sznurki. Wielkie prześcieradła i
poszwy suszyły się na nich i nie potrzebowały stałego nadzoru. Wystarczyło je
tylko ściągnąć po wyschnięciu i przynieść do mieszkania.
Ponieważ
zbliżały się święta, po praniu starsze rodzeństwo pomagało mamusi w kuchni przy
przygotowywaniu wspaniałego jedzenia; młodsza siostrzyczka miała ledwie dwa latka
i była jeszcze zwolniona z domowych obowiązków. Natomiast mały Zdziś był już
prawie duży i do tego czuł się samodzielny; mamusia poprosiła więc synka, aby
przyniósł pranie z piwnicy. Przynajmniej przez tę chwilę nie musiała go
pilnować w kuchni, gdyż uwielbiał ukradkiem wsadzać palec do wielkiej,
glinianej misy, zwanej makutrą, w której była utarta surowa masa do
świątecznego sernika. Ciągle przestrzegała, że od tego może rozboleć brzuch,
ale nigdy wcześniej go nie rozbolał i ciągle przed kolejnymi świętymi próbował
podjadać; dlatego nie mogła spuszczać synka z oka.
Zdziś
wziął klucze od drzwi do korytarza
piwnicy oraz wejścia do pralni i dzielnie pomaszerował po schodach domu w dół,
na parter. Tam otworzył pierwsze drzwi i ledwie sięgnął do wyłącznika światła.
Przekręcił go i jasne, żółte światło rozświetliło cały korytarz. Zszedł po
następnych schodach, skręcił w lewo i otworzył kluczem kolejne drzwi, włączając
po kolei żarówki w pomieszczeniach pralni. Doszedł wreszcie do ostatniego,
gdzie na sznurkach wisiała wysuszona już pościel. Było w nim bardzo ciepło i
jasno, do tego cichutko, gdyż znikąd nie dochodził nawet najmniejszy szmer.
Zdzisio,
chociaż uważał się już za dużego, nie sięgał jeszcze małą rączką do wysoko przyczepionych
klamerek do bielizny na sznurkach. Był jednak naprawdę samodzielny – wziął z
pralni taboret i wspiął się na niego. Był też mądry – odpinał klamerki, ale
prześcieradła przewieszał wpół, aby nie zwisały brudząc się o podłogę. Kiedy
już odpiął wszystkie klamerki, zeskoczył z taboretu i pociągnął za rogi
pościeli. Podobnie postąpił z drugim i trzecim prześcieradłem. To było już dużo
pościeli, jak dla niego i chciał je zanieść do domu, kiedy wtem…
…usłyszał
dziwny dźwięk. Bardzo dziwny. Ni to pukanie, ni krótkie dzwonienie, ni
pluskanie. Takie skądś ledwie dochodzące, rytmiczne „pum, pum”. Gdyby nie
panująca całkowita cisza, nic by nie usłyszał. Nie było podobne do żadnego ze
znanych mu dźwięków. Chociaż w żadne czary i duchy już nie wierzył, od razu
przypomniał sobie opowieści o strasznym Duchu Piwnicy, którymi na podwórku
starsze dzieci straszyły małych brzdąców. Mówiły, że ten duch wydaje dziwne
odgłosy, kiedy błąka się po korytarzach piwnic i słychać go właśnie tylko
wtedy, kiedy jest bardzo cicho. W ten sposób ostrzega, żeby mu teraz nie
wchodzić w drogę, gdyż właśnie coś go bardzo rozzłościło.
Zdziś
był rozważny. Kiedy nie było potrzeby, to nie ryzykował. „A jeśli jest coś z
prawdy w tym, co opowiadali ci starsi? – przemknęło mu przez głowę. – Jeśli
jednak…”. Zdrętwiał na samą myśl, że przecież nie wie jeszcze wielu rzeczy o
świecie. Podstępny strach zjeżył mu włosy na głowie i spowodował, że przez
długą chwilę nawet nie drgnął. Zamarł, a w całkowitej ciszy dalej rozlegało się
tylko ledwie słyszalne „pum, pum”.
Był
jednak też w miarę odważny. Po długich kilku minutach bezruchu zdecydował się
zajrzeć do pierwszej suszarni. Dłoń oparł na klamce drzwi, aby w razie
niebezpieczeństwa natychmiast je zamknąć. Wyglądnął ostrożnie, ale w środku nic
się ruszało, a wyprana bielizna zwisała w bezruchu ze sznurków. Wstrzymał
oddech i, starając się iść bezszelestnie, doszedł do drugich drzwi. Tu już
wyraźniej dochodził odgłos „pum, pum, pum”. Głęboko wciągnął powietrze do płuc
i… szybko zajrzał do pralni, ale natychmiast się cofnął, zamykając gwałtownie
drzwi. Dopiero teraz, bezpieczny, odtworzył w pamięci obraz tego, co zdążył zobaczyć.
Nic
strasznego nie zapamiętał. Jeszcze raz głęboko odetchnął i uchylił drzwi, gotów
w każdej chwili się cofnąć. Wszedł po cichutku. „Nic, tu też nie ma tego
strasznego ducha”! Jednak dziwny odgłos był już głośniejszy, jakby ostrzegał.
Zdziś odczekał znów chwilkę i podkradł się do drzwi wyjściowych z pralni.
Otworzył je ledwie, ledwie i… również natychmiast zamknął, opierając się o nie
całym ciałem. Całkowita ciemność panująca w korytarzu piwnicznym i wyraźne
dźwięki zatrwożyłyby nawet największego zucha, nie tylko odważnego Zdzisia.
„Jest!
Musi być! To on zgasił światło! Widocznie lubi ciemność! On dalej widzi, a
ludzie wtedy nie widzą!” – trwożne myśli przelatywały, jak błyskawice, przez
głowę Zdzisia. Całym ciałkiem naparł, jeszcze mocniej, na zamknięte drzwi. „Aby
się tylko nie dostał”!
Przetrwał
tak dość długo. Jednak nic się nie stało, tylko dalej wyraźnie było słychać
„pum, pum, pum”. Tak, to on tak posapuje! To ten Duch!”.
Wreszcie się zdecydował jeszcze raz zaryzykować. Do tego pościel, trzymana na
ręku, zaczęła mu już ciążyć. Zamknął na chwilę oczy, aby przyzwyczaić je do
ciemności i ponownie wyjrzał na mroczny korytarz. Poświata z pralni dochodziła
do schodów w górę, na parter. Nic się nie poruszyło.
Wyszedł
z pralni po cichutku, ponownie wstrzymując oddech. Sapanie Ducha Piwnicy teraz
było już głośne. Zrobił trzy kroki, wstąpił na pierwszy stopień i…!
…w
tym momencie spadło mu coś na głowę. „Biegiem, do drzwi piwnicznych”! Dopadł
je, otworzył i gwałtownie zamknął. Na szczęście na klatce schodowej światło się
paliło. Tu już był bezpieczny. Pomacał ręką włosy. Wyczuł wilgoć. „Wilgoć”?
Powąchał, ale nie miała stęchłego, śmierdzącego zapachu wilgotnych oparów ducha.
Już uspokojony, zaniósł prześcieradła do mieszkania i ponownie zszedł, aby
przynieść resztę pościeli z suszarni. Był pełen dumy z siebie, że nie dał się pokonać
strasznemu Duchowi Piwnicy!
Otworzył
piwniczne drzwi i zapalił światło na korytarzu. Powoli zszedł po schodach i na
najniższym spojrzał do góry. Prosto w oko trafiło go znowu coś wilgotnego…
Odruchowo zamrugał, cofnął się i jeszcze raz popatrzył. Pod sufitem przebiegała
pozioma rura, a z niej kapała rytmicznie woda…
Od
tej pory Zdziś potrafił już panować nad swoją bujną wyobraźnią. Teraz on nią
rządził, a nie ona nim.
* *
*
Jednak
złośliwy Duch Piwnicy nie zapomniał o małym Zdzisiu. Zapamiętał tę zniewagę, że
wtedy Zdziś prawie się go nie przestraszył, a nawet wykazał odwagą i pokonał.
Kilka lat później, kiedy Zdziś nie był już mały, a naprawdę duży i wyrósł
bardzo, bardzo wysoko, parę razy uderzył go tą rurą w czoło, nabijając mu za
każdym razem potężnego guza. Co prawda, więcej było w tym winy dużego Zdzisia,
że zapominał ukłonić się Duchowi Piwnicy, kiedy schodził po schodach do jego
siedziby…
Komentarze
Nie znaleziono żadnych komentarzy.