Zdzisław Brałkowski
Nowa wychowawczyni
(...)
Odszedł nagle, w ciągu roku szkolnego, jeden z wychowawców. Musiałem szybko znaleźć nową osobę na jego miejsce. Zgłosiła się młodziutka dziewczyna, Asia.
Kiedy weszła do mojego pokoiku na pierwszym piętrze, szumnie zwanym gabinetem, pierwszym moim odruchem było namówienie jej od razu do rezygnacji. Mało-średniego wzrostu, drobniutka, pewnie na jednym ręku bym mógł ją nosić. „Kurde, ta panienka na wychowawczynię? – od razu wyobraźnia podsunęła mi dramatyczne obrazy tego, co może się dziać na jej popołudniowym, a zwłaszcza nocnym dyżurze, kiedy w internacie zostawał tylko jeden wychowawca. – Do chłopaków?! To już lepiej będę sam siedział dodatkowo na wakujących dyżurach, a w międzyczasie kogoś znajdę na etat…” – kotłowały mi się myśli w głowie.
– Proszę usiąść – wskazałem jej krzesło naprzeciwko biurka. – Tak, mam wolny etat, ale… – spróbowałem jej delikatnie wyperswadować chęć pracy u nas – tu są dziewczęta i chłopcy, różni, nie zawsze spokojni. Wie pani, powtarzający klasy, z rodzin nie zawsze dobrych, niektórzy mają już nawet sprawy za uszami. To znaczy… popełniali różne wykroczenia, stawali przed sądem dla nieletnich. Dyżur przed południem w internacie to nie problem, po południu jest dwóch wychowawców, ale w nocy tylko jeden…
Zawiesiłem głos i spojrzałem na nią wymownie. "Może zrozumie i sama zrezygnuje"? Przez chwilę panowała cisza. Wreszcie zamrugała oczami i lekko potrząsnęła główką.
– Panie kierowniku – odezwała się niepewnie, ale powtórzyła już pewniejszym głosem – panie kierowniku. Wiem, jaka tu praca. Chciałabym ją dostać, potrzebuję.
"Noo tak, potrzebuje. To cholerne, wysokie bezrobocie u nas". Przypatrzyłem się jej uważnie. Wyglądała na zdecydowaną.
– Noo, dobrze – wypuściłem powietrze z płuc. – Przyjmę panią na okres próbny. Zobaczymy. Przez dwa dni zapoznam panią z ośrodkiem i pracownikami, poczyta pani przepisy i regulaminy. Na początku wejdzie pani tylko w dyżury ranne i popołudniowe. Później, jak się ułoży, już na trzy zmiany, tak jak wszyscy wychowawcy.
Chciałem dopowiedzieć „o ile wcześniej sama pani nie zrezygnuje”, ale, na szczęście, powstrzymałem się w ostatnim momencie. To już byłoby z mojej strony zbytnie straszenie i wyraźne powątpiewanie. Musiała to jednak odczuć, gdyż odruchowo zacisnęła usta. Spróbowałem lekko rozluźnić atmosferę rozmowy:
– Nie będzie pani sama. Pomogą inni i ja. Jakby co… wie pani. Niektórzy chłopcy będą może, a i dziewczęta są takie, noo… będą na pierwszym czy drugim pani dyżurze, po południu czy w nocy w internacie, próbowali, na ile sobie mogą pozwolić. Jakby co –przymrużyłem znacząco oko i zażartowałem – jakby za mocno, to proszę się nie certolić i walić takiego osiłka na odlew. Raz a dobrze. To nie będzie od pani, tylko ode mnie. Rozumiemy się? – Ponownie przymrużyłem oko i uśmiechnąłem się, aby całkiem rozładować zbyt poważną atmosferę.
.
Dużo nie pomogło, gdyż dalej siedziała zesztywniała. Chyba nie zrozumiała mojego żartu. Pokiwała tylko szybko, kilkakrotnie głową. „Ależ jest spięta, wyraźnie zależy jej na pracy – przemknęło mi przez głowę. – No nic, zobaczymy w praniu”.
W tym momencie doszedł nas harmider na korytarzu. Podniosłem się i wskazałem ręką w stronę drzwi.
– To pewnie jakaś klasa wróciła ze szkoły. Proszę przyjechać dzisiaj wieczorem na apel, jeśli pani może, przedstawię panią młodzieży. Ale teraz przynajmniej część już panią pozna. Proszę.
Wyszliśmy na korytarz. To byli starszacy, za kilka miesięcy kończący już pobyt u nas.
– Chłopcy, jak już jesteście, przedstawiam wam nową wychowawczynię, panią Asię. Jak który będzie rozrabiał na pani dyżurze, to… lepiej niech się dwa razy zastanowi, czy warto. Rozumiemy się? No. – Dokończyłem srogim głosem, ostrzegawczo podnosząc palec do góry.
– Panie kierowniku, myy?! – odezwał się jeden z gromadki. – My najspokojniejsi.
– Tak, jak was nie ma. Same aniołki. Pani Asiu – zwróciłem się do nowej wychowawczyni – to na teraz wszystko. Do wieczora.
Wróciłem do swojego pokoju i zacząłem przeglądać papiery. Nie zdążyłem się wczytać w pierwszy dokument, kiedy zza drzwi doszedł mnie dziwny odgłos, jakby plaśnięcia. "Kurde"! Wyskoczyłem na korytarz – nowa wychowawczyni stała na środku, roztrzęsiona, otoczona wianuszkiem młodzieży. Obok niej wyrośnięty dryblas trzymał się za twarz; jego rozszerzone oczy i opuszczona szczęka wyrażały ogromne zaskoczenie. "Zrobiła to?! Odebrała mój żart dosłownie?!".
– Co jest?! O, Krzychu, coś ci się stało?
– N… nic, panie kierowniku – wykrztusił – tak jakoś...
– …ząb cię nagle rozbolał? Rozumiem, zdarza się. Idź po tabletkę na dyżurkę.
– Nie, nie, już przechodzi. To chwilowe. – Jego twarz i oczy dalej wyrażały zdumienie.
– To i dobrze. No, co chłopacy? Zapoznaliście się, to do pokojów. Za chwilę obiad. Pani Asiu, zapomniałem o czymś, proszę jeszcze wejść. Proszę usiąść. – Zamknąłem drzwi i usiadłem naprzeciwko. – Co się stało?
– Bbo, bo, bo ten duży… – buzia jej drgała, cała się trzęsła.
– Spokojnie… Proszę się uspokoić. Proszę. – Nalałem wody do szklanki i podałem. Wypiła duszkiem, trzymając naczynie obiema rękami. Jeszcze dygotała, więc sam odebrałem szklankę. Dałem jej jeszcze chwilę. Wreszcie powtórzyłem:
– Co się stało? Proszę opowiedzieć.
– Bo ten duży – zaczęła mówić już spokojniejszym tonem – jak tylko pan kierownik wszedł do pokoju, to mnie… nachylił się i mnie objął. I mówi, czy może pójdziemy na piwo, że on stawia. No to, jak pan kierownik powiedział, podskoczyłam i go… uderzyłam! Ale nie chciałam! To odruchowo…
"A jednak! Ja wtrąciłem żartem, a ona odebrała dosłownie – zakrztusiłem się i odkaszlnąłem, zakrywając usta pięścią. – A niech to!". – Odchyliłem się i wciągnąłem powietrze w płuca, ale zaraz oparłem dłonie ponownie o blat biurka, zbliżając twarz do nowej wychowawczyni.
– Pani Asiu – starałem się mówić cicho, mitygującym tonem – zrobiła pani tak, jak należało. Odechce mu się na przyszłość. Jak zresztą mówiłem, to nie pani uderzyła, tylko ja. Pani tylko pośredniczyła. Jakby co, to ja będę odpowiadał. Proszę teraz już iść do domu i przyjechać wieczorem na apel.
Wreszcie trochę się upokoiła; kiwnęła potwierdzająco głową i wyszła. Wezwałem natychmiast Krzycha.
– Co było?!
Dryblas stanął, wyprostowany, przede mną. Zacisnął usta, ale po chwili wykrztusił:
– Nic, panie kierowniku. Tak, jak pan powiedział, nagle ząb mnie rozbolał.
– Boli jeszcze? Może chcesz pomocy?
– Nie, już minęło.
– Aha, minęło. W porządku. To idź już na obiad.
…Fama o zdarzeniu błyskawicznie się rozniosła wśród młodzieży. Przyniosła efekt – nikt z uczestników nie próbował już „sprawdzać, na ile można sobie pozwolić”.
Pani Asia okazała się dobrą wychowawczynią. Mimo drobnej postury radziła sobie świetnie, tak z chłopcami, jak i dziewczętami. Nie musiałem jej prowadzić za rękę; przychodziła do mnie tylko z poważnymi sprawami.
---------------
*fragment z nowo pisanych wspomnień. Czas - 30 lat temu. Miejsce - internat OHP
Odszedł nagle, w ciągu roku szkolnego, jeden z wychowawców. Musiałem szybko znaleźć nową osobę na jego miejsce. Zgłosiła się młodziutka dziewczyna, Asia.
Kiedy weszła do mojego pokoiku na pierwszym piętrze, szumnie zwanym gabinetem, pierwszym moim odruchem było namówienie jej od razu do rezygnacji. Mało-średniego wzrostu, drobniutka, pewnie na jednym ręku bym mógł ją nosić. „Kurde, ta panienka na wychowawczynię? – od razu wyobraźnia podsunęła mi dramatyczne obrazy tego, co może się dziać na jej popołudniowym, a zwłaszcza nocnym dyżurze, kiedy w internacie zostawał tylko jeden wychowawca. – Do chłopaków?! To już lepiej będę sam siedział dodatkowo na wakujących dyżurach, a w międzyczasie kogoś znajdę na etat…” – kotłowały mi się myśli w głowie.
– Proszę usiąść – wskazałem jej krzesło naprzeciwko biurka. – Tak, mam wolny etat, ale… – spróbowałem jej delikatnie wyperswadować chęć pracy u nas – tu są dziewczęta i chłopcy, różni, nie zawsze spokojni. Wie pani, powtarzający klasy, z rodzin nie zawsze dobrych, niektórzy mają już nawet sprawy za uszami. To znaczy… popełniali różne wykroczenia, stawali przed sądem dla nieletnich. Dyżur przed południem w internacie to nie problem, po południu jest dwóch wychowawców, ale w nocy tylko jeden…
Zawiesiłem głos i spojrzałem na nią wymownie. "Może zrozumie i sama zrezygnuje"? Przez chwilę panowała cisza. Wreszcie zamrugała oczami i lekko potrząsnęła główką.
– Panie kierowniku – odezwała się niepewnie, ale powtórzyła już pewniejszym głosem – panie kierowniku. Wiem, jaka tu praca. Chciałabym ją dostać, potrzebuję.
"Noo tak, potrzebuje. To cholerne, wysokie bezrobocie u nas". Przypatrzyłem się jej uważnie. Wyglądała na zdecydowaną.
– Noo, dobrze – wypuściłem powietrze z płuc. – Przyjmę panią na okres próbny. Zobaczymy. Przez dwa dni zapoznam panią z ośrodkiem i pracownikami, poczyta pani przepisy i regulaminy. Na początku wejdzie pani tylko w dyżury ranne i popołudniowe. Później, jak się ułoży, już na trzy zmiany, tak jak wszyscy wychowawcy.
Chciałem dopowiedzieć „o ile wcześniej sama pani nie zrezygnuje”, ale, na szczęście, powstrzymałem się w ostatnim momencie. To już byłoby z mojej strony zbytnie straszenie i wyraźne powątpiewanie. Musiała to jednak odczuć, gdyż odruchowo zacisnęła usta. Spróbowałem lekko rozluźnić atmosferę rozmowy:
– Nie będzie pani sama. Pomogą inni i ja. Jakby co… wie pani. Niektórzy chłopcy będą może, a i dziewczęta są takie, noo… będą na pierwszym czy drugim pani dyżurze, po południu czy w nocy w internacie, próbowali, na ile sobie mogą pozwolić. Jakby co –przymrużyłem znacząco oko i zażartowałem – jakby za mocno, to proszę się nie certolić i walić takiego osiłka na odlew. Raz a dobrze. To nie będzie od pani, tylko ode mnie. Rozumiemy się? – Ponownie przymrużyłem oko i uśmiechnąłem się, aby całkiem rozładować zbyt poważną atmosferę.
.
Dużo nie pomogło, gdyż dalej siedziała zesztywniała. Chyba nie zrozumiała mojego żartu. Pokiwała tylko szybko, kilkakrotnie głową. „Ależ jest spięta, wyraźnie zależy jej na pracy – przemknęło mi przez głowę. – No nic, zobaczymy w praniu”.
W tym momencie doszedł nas harmider na korytarzu. Podniosłem się i wskazałem ręką w stronę drzwi.
– To pewnie jakaś klasa wróciła ze szkoły. Proszę przyjechać dzisiaj wieczorem na apel, jeśli pani może, przedstawię panią młodzieży. Ale teraz przynajmniej część już panią pozna. Proszę.
Wyszliśmy na korytarz. To byli starszacy, za kilka miesięcy kończący już pobyt u nas.
– Chłopcy, jak już jesteście, przedstawiam wam nową wychowawczynię, panią Asię. Jak który będzie rozrabiał na pani dyżurze, to… lepiej niech się dwa razy zastanowi, czy warto. Rozumiemy się? No. – Dokończyłem srogim głosem, ostrzegawczo podnosząc palec do góry.
– Panie kierowniku, myy?! – odezwał się jeden z gromadki. – My najspokojniejsi.
– Tak, jak was nie ma. Same aniołki. Pani Asiu – zwróciłem się do nowej wychowawczyni – to na teraz wszystko. Do wieczora.
Wróciłem do swojego pokoju i zacząłem przeglądać papiery. Nie zdążyłem się wczytać w pierwszy dokument, kiedy zza drzwi doszedł mnie dziwny odgłos, jakby plaśnięcia. "Kurde"! Wyskoczyłem na korytarz – nowa wychowawczyni stała na środku, roztrzęsiona, otoczona wianuszkiem młodzieży. Obok niej wyrośnięty dryblas trzymał się za twarz; jego rozszerzone oczy i opuszczona szczęka wyrażały ogromne zaskoczenie. "Zrobiła to?! Odebrała mój żart dosłownie?!".
– Co jest?! O, Krzychu, coś ci się stało?
– N… nic, panie kierowniku – wykrztusił – tak jakoś...
– …ząb cię nagle rozbolał? Rozumiem, zdarza się. Idź po tabletkę na dyżurkę.
– Nie, nie, już przechodzi. To chwilowe. – Jego twarz i oczy dalej wyrażały zdumienie.
– To i dobrze. No, co chłopacy? Zapoznaliście się, to do pokojów. Za chwilę obiad. Pani Asiu, zapomniałem o czymś, proszę jeszcze wejść. Proszę usiąść. – Zamknąłem drzwi i usiadłem naprzeciwko. – Co się stało?
– Bbo, bo, bo ten duży… – buzia jej drgała, cała się trzęsła.
– Spokojnie… Proszę się uspokoić. Proszę. – Nalałem wody do szklanki i podałem. Wypiła duszkiem, trzymając naczynie obiema rękami. Jeszcze dygotała, więc sam odebrałem szklankę. Dałem jej jeszcze chwilę. Wreszcie powtórzyłem:
– Co się stało? Proszę opowiedzieć.
– Bo ten duży – zaczęła mówić już spokojniejszym tonem – jak tylko pan kierownik wszedł do pokoju, to mnie… nachylił się i mnie objął. I mówi, czy może pójdziemy na piwo, że on stawia. No to, jak pan kierownik powiedział, podskoczyłam i go… uderzyłam! Ale nie chciałam! To odruchowo…
"A jednak! Ja wtrąciłem żartem, a ona odebrała dosłownie – zakrztusiłem się i odkaszlnąłem, zakrywając usta pięścią. – A niech to!". – Odchyliłem się i wciągnąłem powietrze w płuca, ale zaraz oparłem dłonie ponownie o blat biurka, zbliżając twarz do nowej wychowawczyni.
– Pani Asiu – starałem się mówić cicho, mitygującym tonem – zrobiła pani tak, jak należało. Odechce mu się na przyszłość. Jak zresztą mówiłem, to nie pani uderzyła, tylko ja. Pani tylko pośredniczyła. Jakby co, to ja będę odpowiadał. Proszę teraz już iść do domu i przyjechać wieczorem na apel.
Wreszcie trochę się upokoiła; kiwnęła potwierdzająco głową i wyszła. Wezwałem natychmiast Krzycha.
– Co było?!
Dryblas stanął, wyprostowany, przede mną. Zacisnął usta, ale po chwili wykrztusił:
– Nic, panie kierowniku. Tak, jak pan powiedział, nagle ząb mnie rozbolał.
– Boli jeszcze? Może chcesz pomocy?
– Nie, już minęło.
– Aha, minęło. W porządku. To idź już na obiad.
…Fama o zdarzeniu błyskawicznie się rozniosła wśród młodzieży. Przyniosła efekt – nikt z uczestników nie próbował już „sprawdzać, na ile można sobie pozwolić”.
Pani Asia okazała się dobrą wychowawczynią. Mimo drobnej postury radziła sobie świetnie, tak z chłopcami, jak i dziewczętami. Nie musiałem jej prowadzić za rękę; przychodziła do mnie tylko z poważnymi sprawami.
---------------
*fragment z nowo pisanych wspomnień. Czas - 30 lat temu. Miejsce - internat OHP
Ilość odsłon: 30
Komentarze
Nie znaleziono żadnych komentarzy.