Sąsiadka Mościckiego
Dziewczyna bez fartuszka/ ksiądz
Gdy do naszej parafii zawitał młody ksiądz Józef ze swoją cudną puszystą panią gosposią Grażynką, miałam sześć lat. Podczas mszy, w trakcie wręczania mu kwiatów, siostra wzięła mnie na ręce i szepnęła:
- Jagusia, to jest nasz nowy ksiądz. On teraz będzie uczył cię religii.
Katechezy odbywały się raz w tygodniu w domku starszej pani, niedaleko szkoły.
Bałam się bardzo nowego księdza.
Na lekcje przychodził z czarną teczką. Wyjmował z niej długopis, dziennik z listą obecności, podręcznik, modlitewnik oraz cienką czarną gumę. Okładał nią ręce niezbyt grzecznych chłopców, a przeważnie dostawały te dzieci, które nie uważały albo nie były przygotowane.
Bałam się tej gumy panicznie.
Kiedyś zadał pytanie:
- Po co tu jesteśmy? Dlaczego znaleźliśmy się na ziemi?
Błądziłam oczami po ścianach, już widziałam na dłoniach czarną gumę, gdy nagle mój wzrok zastygł na plakacie z jakąś zakonnicą w białej sutannie i dwóch ciemnoskórych chłopcach. Był tam napis:" Ty też możesz zostać misjonarzem".
- Proszę, niech szanowna odpowie - zwrócił się do mnie. - Dlaczego tu jesteśmy? Na tym świecie? Jak myślisz?
- Dlatego, że...
- Tak?
- Każdy z nas może być misjonarzem - odparłam szybko.
Księdza chyba zamurowało, w każdym razie nie krył zaskoczenia. Zatrzymał wzrok na mojej twarzy. Wybałuszył oczy, poczerwieniał, po czym wyprostował się i z lekkim uśmiechem powiedział:
- Brawo! Piątka.
Ale nie zawsze był dla mnie taki łaskawy.
Czasem musiałam w kącie klęczeć, przeważnie z kolegami, za to, że rodzice do kościoła nie chodzili. Tylko jak mieli chodzić skoro pili? Całe katechezy spędzałam na kolanach z rękoma w górze.
Bardzo dużo się modliłam. Przed obrazem Matki Bożej z Lourdes klęczałam i modliłam się za rodziców, żeby nie pili. Kładłam często w takich chwilach cukierka na języku i mówiłam "Amen".
Znałam na pamięć "Litanię Loretańską" oraz do "Najświętszego Serca Pana Jezusa". Nic nie pomagało. Byłam bezbronna. Jak pili tak pili.
Pani Grażynka - gosposia księdza bardzo mi się podobała. Okrąglutka, zawsze uśmiechnięta blondynka z kręconymi, dłuższymi włosami. Twarz miała jasną, błyszczące niebieskie oczy i pięknie się ubierała. Wyglądała jak ptyś - ciastko z kremem, które bardzo lubiłam, albo dojrzała papierówka.
Założyła chór parafialny, skupiający niemal wszystkie dziewczęta z podstawówki.
W chłodniejsze dni, próby mieliśmy w piwnicy na plebanii. Przynosiła cukierki, ciastka i robiła nam ciepłą herbatę. Gdy robiło się cieplej przechodziłyśmy do kościoła.
Na taką próbę przyszedł ksiądz Józef.
Oparł się o jedną z ławek, uśmiechnął, przymknął oczy i unosząc lekko brodę, spytał:
- Wiecie dlaczego zostałem księdzem?
Jeszcze bardziej zadarł głowę, jakby sam anioł miał na niego zstąpić, ale bardziej diabła niż świętego się spodziewałam. Przeczuwałam, co powie.
- Dla władzy - usłyszałyśmy.
Później myślałam o tym zadzieraniu księżowskiej głowy i przymknięciu powiek. Mogły być trzy powody takiej postawy. Tak to mniej więcej widziałam:
Albo spoglądał pod słońce, które go raziło - stąd zamknięte oczy. Albo delektował się pierwszymi wiosennymi promieniami słonecznymi, na które wystawiał twarz. A być może kierowała nim pycha w zestawieniu z ostatnimi słowami - jeden z siedmiu grzechów głównych.
Ilość odsłon: 54
Komentarze
Nie znaleziono żadnych komentarzy.