prometeusz
patogen
przyswajałem do siebie wszystko co posiadałem
było moje i tylko moje wara od tego
tak rozumowałem lata ciężkiej pracy w obrębie swojej osoby
nadszedł moment w którym chłód i gorączka uświadomiły mi
że byłem zbyt pewny wytrzymałości która kiedyś się skończy
właściwie nie miałem wyjścia widząc moment nadchodzącej porażki
nie poddam się słabościom
rozważałem
odmówię pacierz i pójdę na pielgrzymkę
jednak nie musiałem bo ona przyszła do mnie
zaproponowała układ kończący nasz związek
było to bardzo proste bo okazało się
że szarym dniem rozproszyła moje wątpliwości
dorzucając od niechcenia
ja nie będę płakać za tobą
wcześniej pociągało mnie całe piękno
w szczególności właśnie te niedostrzegalne dla wzroku
przy tym przyjemność jaka z tego płynęła
teraz zauważam że nawet kiedy bym się sam postrzelił
byłaby to tylko pewnego rodzaju mistyfikacja
bo to co wytwarzałem podczas całego dotychczasowego istnienia
ona odbierała mi więcej i z podwojoną energią wyuzdanej nocy
czas przepłynął przez nas z mocą roztrojonego fortepianu
z dnia na dzień jakbym nie potrafił się dostroić do dnia
nie wspominając już o nocy która jest bardziej wymagająca
od innych
Komentarze
Lena Pelowska
czerwiec 20, 2025 12:38
Temat jest ok wg mnie, ale zapis zbyt prozaiczny.
Warto nadać temu choćby pozory pieśni, trenu, no... wrzucić trochę liryki.
Być może tak właśnie chciałeś to zapisać, zupełnie nielirycznie, mnie jednak czegoś brakuje.
Pozdrawiam serdecznie
Leszek.J
czerwiec 19, 2025 19:37
Dość smutnie to wybrzmiało, jak wszystkie rozstania