Brozic
Baśń tęczowa
Poświęcona F.V.Kvapilowi Od kolebki biegła za mną Czarodziejska baśń tęczowa I szeptała wciąż do ucha Melodyjne zaklęć słowa. Urodzona nad wieczorem Z cichych gawęd mych piastunek, Spala ze mną, na mych ustach Kładąc we śnie pocałunek. I budziła się wraz ze mną, I wraz ze mną ciągle rosła, I z kołyski na swych skrzydłach W jakiś dziwny świat mnie niosła... Ponad morza purpurowe, Ponad srebrne niosła rzeki, Po zwodzonym moście tęczy W cudowności świat daleki... Otworzyła mi zaklęciem Brylantowy w skałach parów I wkroczyłem raz na zawsze W kraj olbrzymów, widm i czarów. I zamknęły za mną wrota Jakieś wróżki czy boginie, Więc na całą życia kolej Szedłem błądzić w tej krainie. W tej krainie, w której wszystko Ożywioną bierze postać, W której każdy głaz ma duszę I człowiekiem pragnie zostać... Złotolistnym szedłem gajem, Gdzie się wszystko skrzy i złoci, Gdzie zakwita skryty w cieniu Tajemniczy kwiat paproci. Szedłem gajem, gdzie dokoła Śpiewające szumią drzewa, Gdzie młodości wiecznej źródło Czyste wody swe rozlewa. I witały mnie po drodze Rozmarzone oczy kwiatów, Co patrzyły tak wymownie W niezmierzoną przestrzeń światów. I witały ludzkim głosem Różnobarwnych ptasząt chóry, Ukazując dalszą drogę Nad przepaści brzeg ponury. Ja słuchałem śpiewnej wróżby I z ożywczej piłem fali, I w głąb dzikszej coraz puszczy Niestrwożony szedłem dalej. Próżno groźne widma straszą, Próżno kłęby gadzin syczą, Biegłem naprzód, zapatrzony W jakąś jasność tajemniczą. I przebyłem czarne puszcze, I spienionych wód odmęty I stanąłem u stóp góry Prostopadle na dół ściętej. Na jej szczycie błyszczał zamek, Kryształowy gmach olbrzyma, Co zaklęciem w swojej mocy Najpiękniejszą z dziewic trzyma. Przed zamczyskiem stoją smoki I te paszczą swą czerwoną Ogień złoty i różowy Pod obłoki w górę zioną; Swe spiżowe jeżąc łuski, Bronią skarbu zaklętego, Najpiękniejszej z wszystkich dziewic W kryształowym zamku strzegą. Jednak mimo czujnej straży Jam ją ujrzał na skał szczycie I odgadłem, żem tu przybył, Aby dla niej oddać życie. Miała gwiazdę na swym czole, Pod nogami sierp księżyca, Błękit niebios w swoich oczach I aniołów cudne lica; I od razu swym spojrzeniem Zaszczepiła miłość w duszę - I poznałem, że koniecznie Do niej w górę dążyć muszę. Więc po nagiej, gładkiej ścianie, Zapatrzony tylko na nią, Na powojów wiotkich splotach Zawisnąłem nad otchłanią. Coraz wyżej pnąc się hardo, Już widziałem ją przy sobie... I w zachwycie do królewny Wyciągnąłem ręce obie. Miałem schwycić ją w objęcia... Gdy powojów pękły sploty - I upadłem w głąb otchłani, Gdzie z ran ginę i tęsknoty. Lecz choć z serca krew upływa, Choć w przepaści ciemnej leżę, Jeszcze wołam: "Za nią! za nią! Idźcie gonić, o rycerze! Idźcie piąć się w górę, w górę, Ponad ciemnych skał krawędzie! Może przyjdzie kto szczęśliwy, Co ją weźmie i posiędzie. Choć nie dojdzie - chociaż padnie, Przecież życia nie roztrwoni, Bo najlepsza cząstka życia W takiej walce i pogoni. Warto choćby widzieć z dala Ów zaklęty gmach z kryształu, Warto, płacąc krwią i bólem, Wejść w krainę ideału. Gdyby przyszło mi na nowo Od początku zacząć życie, Biegłbym jeszcze po raz drugi Za tą piękną na błękicie!" 21 czerwiec 1879
Ilość odsłon: 1369
Komentarze
Nie znaleziono żadnych komentarzy.