Bruno Schwarz
Wszędzie dobrze
Pordzewiałe szyldy kolonialnych sklepów, których już nie ma, odciskają swoje piętno na tym smutnym miasteczku. Jakby nikt nie umiał zatrzymać karuzeli tragicznych zdarzeń.
- Kiedy dotykam drewnianej, wytartej poręczy, jest jak wyciągnięta dłoń przyjaciela. Zawsze gotowa, żeby pomóc wrócić do jedynego miejsca na świecie, w którym jestem u siebie. Z każdym rokiem te powroty są trudniejsze i przerywane przystankami na złapanie oddechu. Siatka z zakupami robi się coraz cięższa, jakby zamiast powszedniego chleba był w niej kamień, który zamiast pogryźć, trzeba długo przeżuwać, z trudem przełykając malutkie kęsy. - Powiedziała starsza pani, obserwując ptaki, wydziobujące okruszki wprost z jej pomarszczonej dłoni. - Aż kiedyś przyjdzie taki moment, że może już nie starczyć sił na powrót.
- I co wtedy? - zapytał kudłaty chłopak?
- Wtedy najlepiej zostać w domu i tylko patrzeć na ptaki niebieskie z nadzieją, że oddadzą, chociaż kilka okruszków wysypanych przez te wszystkie lata na kuchenny parapet. Zaczyna się walka o jeszcze jeden dzień, jeszcze chwilę, bo co będzie z tym miejscem, kiedy człowieka zabraknie, a które się zestarzało razem z nim? Kto będzie je kochał bezwarunkową miłością i pieścił pomarszczonymi opuszkami palców, aby poczuć, że jest się u siebie? - rzekła staruszka, krusząc w palcach kawałeczek chleba.
Komentarze
Nie znaleziono żadnych komentarzy.