Portal Poemax jest prowadzony we współpracy ze stowarzyszeniem Salon Literacki


Siedziałam na miejscu pasażera, obok kierowcy, z fotelem odsuniętym maksymalnie do tyłu, rozkoszując się ostatnimi wyziewami klimatyzatora. Emil na tyłach samochodu mocował się z moim tymczasowym ogranicznikiem. Wydobyć go z naszego bagażnika to nie lada wyczyn. Docierały do mnie odgłosy szamotaniny, przerywanej jakże wysublimowanymi epitetami.

Kiedy bitwa zakończyła się sukcesem, bynajmniej nie dla wózka, mój dzielny rycerz stanął u wrót zajmowanego przeze mnie miejsca. Czekała go kolejna batalia, tym razem musiał umiejscowić mój tyłek na okółkowanym krzesełku. Nie bardzo miałam jak ułatwić mu to zadanie, ze względu na unieruchomione kończyny.

 

Rodzinny obiadek, żałowałam, że w ogóle wpadłam na ten pomysł zważywszy na stan w jakim się znajdowałam, ale miałam już dość naszego mieszkania, które w ostatnich tygodniach przybrało więzienny charakter. Kiedy podzieliłam się planem z Emilem, ochoczo na niego przystał. Wtedy jeszcze nie wiedział z czym wiąże się moje wyjście na zewnątrz. Schody były pierwszą przeszkodą, jaka wyrosła na drodze realizacji wizyty rodzinnej. Patrząc na narzeczonego, który zachodził w głowę jakby tu przetransportować mnie i wózek z trzeciego piętra na parter, chciałam oszczędzić mu tych zmartwień i zaproponować romantyczny obiad we dwoje, pod warunkiem, że to on go ugotuje, uprzednio skoczywszy do sklepu. Kiedy miałam już wyłuszczyć plan B, szczęśliwie na naszej drodze stanął pomocny sąsiad. We dwóch bez trudu dźwignęli wózek i raz dwa pognali na dół. Ze mną, Emil poradził już sobie w pojedynkę.

Dotarliśmy do auta i dopiero teraz miały rozegrać się dantejskie sceny. Metodą prób i błędów, niekiedy bolesnych, zostałam umieszczona w samochodowym fotelu. Upchnięcie wózka w bagażniku, jak się okazało, było prostsze niż wydobycie go.

Jazda stanowiła najprzyjemniejszą część tej szalonej wyprawy.

 

    Usadowiona w wózku inwalidzkim dałam Emilowi chwilę, aby ochłonął, przed ostatnim odcinkiem trasy. Został nam już tylko podjazd pod, nie taką znowu stromą, górkę i cel zostanie osiągnięty. Poczułam się źle z powodu całego tego ambarasu, którego narobiłam swoim durnym widzimisię, jednak promienny uśmiech, jakim obdarzył mnie narzeczony, złagodził nieco poczucie winy.

     Zatrzymawszy się przed drzwiami Emil nie potrafił ukryć lekkiego poirytowania widokiem trzech bezsensownych stopni, które dzieliły nas od przyjemnego chłodu wnętrza pokaźnego domu moich rodziców.

- Szlag! – I kopnął w najniższy schodek, a jego podskakiwanie na jednej nodze we wściekłych sykach, wykazało, że gest ten wykonał niezbyt fortunnie.

 

    Kiedy Emil zdyszany i przepocony zacumował mną w salonie, wszyscy zebrani w nim goście zaniechali rozmów i skierowali głowy w naszą stronę. Większość zakryła usta dłonią ni to w geście współczucia, ni zdziwienia.

Pierwsza odezwała się moja matka, wszczynając lament skrojony na jej miarę.

- Bożesz ty mój! Dziecko drogie, jesteś pewna, żeś wypadła tylko spod prysznica?!

Od czasu nieszczęśliwego wypadku nie miałyśmy jeszcze okazji się zobaczyć. Co prawda wydzwaniała do mnie co drugi dzień i za każdym razem deklarowała gotowość szybkiej aklimatyzacji w naszym mieszkanku, aby troskliwie się mną zająć i przejąć domowe obowiązki na czas mojej rekonwalescencji. Skrupulatnie odmawiałam, zapewniając, że Emil należycie się mną opiekuje, wziął nawet urlop, aby być zawsze pod ręką.

   W rozmowach telefonicznych nie wdawałam się w szczegóły wypadku, od niechcenia tylko wspomniałam o dwóch złamaniach, ale poza tym wszystko było w porządku.

- Wyglądasz jakby cię kto pobił! – tu niepewnie zerknęła na stojącego za mną Emila.

- Można tak powiedzieć. To był pająk, dał mi niezły wycisk. – Skonsternowana mina matki wywołała dzikie parsknięcie narzeczonego, który przywołał w myślach - jak się spodziewałam – absurdalność całego zajścia.

- Nie rozumiem. – rozłożyła bezradnie ręce – jak możesz sobie kpić. Widziałaś się w lustrze? Czy z tego wózka doń nie sięgasz? – jak zwykle popadła w nutkę dramatyzmu.

    Ogarnęłam wzrokiem pozostałe twarze zastygłe w dziwnych grymasach i pomyślałam, że za chwilę, kiedy rozpocznę swoją opowieść, każde z nich za wszelką cenę będzie starało się zachować powagę, co okaże się nie lada sztuką.

    Sam lekarz, który mnie ogipsowywał, nie wytrzymał i co rusz się podśmiewywał. Naprawdę bardzo starał się zachować choć cień profesjonalizmu. Niestety nie mogłam mu nie zdradzić całej prawdy o moim spektakularnym wylocie z wanny. Złamana noga i ręka, a także porządne limo pod okiem nie wskazywały na łazienkową kolizję. Początkowa powaga lekarza i krzyżowy ogień pytań nie wróżyły niczego dobrego dla Emila, który w aluzjach stał się głównym podejrzanym w sprawie moich poturbowań.

      Nie pozostawało mi nic innego jak zrelacjonować dokładny przebieg zdarzeń feralnego popołudnia.

               

      Zdarzyło się tak, że dzień wszedł w swoją rolę z impetem, już od samego świtu niosąc nieopisaną duchotę. Powietrze wydawało się ciążące, tak jakby ułożyć na piersi woreczek z pokaźnymi kamieniami. Jak to z upałem bywa, wiąże się z nim wzmożona potliwość, a kiedy dołożyć do tego jeszcze domowe zajęcia – gotowanie, sprzątanie – to jedyną kulminacją staje się zimny prysznic.

Tak też uczyniłam, wskoczyłam do wanny i stanęłam w strumieniu kojąco chłodnej wody, która zdawała się być balsamem dla mojej uparowanej skóry. Chciałam się szybko uwinąć, aby zdążyć przed powrotem Emila i kiedy bosko orzeźwiona odwróciłam się, by sięgnąć po ręcznik, dyndający nad drugim końcem wanny, zobaczyłam go. Istna bestia! Niecałe dwa kroki ode mnie, niewzruszony moją kąpielą i wodą, która chcąc, nie chcąc sięgnęła także i jego, siedział pająk!

W salwach przerywanego pisku starałam się jak najszybciej opuścić wannę, aby nie zdążył mnie dopaść. Kiedy już jedną stopę usytuowałam na bezpiecznej podłodze, stopa ta postanowiła ze mnie zakpić. Mokra straciła przyczepność i niczym obuta w łyżwę, czy inną rolkę pomknęła hen daleko wymykając się spod kontroli spanikowanego umysłu. Na łapanie równowagi było już zdecydowanie za późno. Runęłam przed siebie jak jakiś pień drzewa brutalnie potraktowanego przez sfrustrowanego drwala. W trakcie niespodziewanego lotu, mój piszczel w drugiej nodze został narażony na bezpośredni kontakt z brzegiem wanny i gdzieś po drodze uległ złamaniu. Chyba momentalnie poczułam ból i odruchowo sięgając do jego źródła zabrakło mi rąk do amortyzacji upadku, co poskutkowało plackiem na posadzce pod nienaturalnym kątem, w następstwie czego gdzieś tam w ręce można by było usłyszeć – gdyby nie moje przeraźliwe krzyki – chrupnięcie kolejnej kości. Tragedia, prawda? Co to, to nie! Na dokładkę kość policzkowa uświadczyła twardości perłowego sedesu. Jednak tego bólu, w obliczu dwóch złamań, nawet nie poczułam.

 

- Wszedłem do domu i słyszę przeraźliwe krzyki z łazienki, no to pobiegłem w tamtą stronę – Emil kończył opowieść, którą raczyłam wszystkich do obiadu. Przy stole panowała cisza przerywana tylko wstawkami oh, auć, matuchno kochana – to moja matka – w odpowiednich miejscach. Czasem skorzystano z mojej luźnej narracji, aby wybuchnąć gromkim śmiechem – przeważnie w okolicach pająka.

- Nie wiedziałem co się dzieje. Byłem totalnie skołowany. Nie mogłem uwierzyć, że to wszystko z powodu małego pajączka.

- Dla kogo mały, dla tego mały! Głupio mi było się przed nim przyznać. Dopiero w szpitalu wyszeptałam mu prawdziwą przyczynę, a ta świnia, mało nie zaszedł się ze śmiechu.

- Bo wydało mi się to wszystko tak absurdalne, że całe zdenerwowanie puściło, uwalniając atak histerycznego chichotu.

- Ty to nazywasz chichotem? Mało nie spadłeś z krzesła w tej poczekalni, jeszcze chwila, a wił byś się konwulsyjnie po podłodze i lekarze ruszyliby ci z pomocą, bo pomyśleliby, że masz jakiś atak padaczki.

Przy deserze zapanowała taka wesołość wśród stołowników, że brzuchy bolały podwójnie – z przepełnienia i ze śmiechu. W zasadzie nie wiadomo czy powodem ogólnego rozbawienia była moja historia, czy nalewka taty, która działa rozluźniająco już w połowie kieliszka.

    Jedno jest pewne, zostanę bohaterką rodzinnych anegdotek przez wiele pokoleń żądnych śmiesznych historyjek przy świątecznej zastawie.

I chyba przestanę uciekać przed pająkami. W obliczu skutków do jakich może doprowadzić ucieczka, wolę już atak krwiożerczego robala o jakże odstręczającym wyglądzie. Wystarczy go zdeptać i opłukać stopę, a ile bólu można sobie oszczędzić.

   


Ilość odsłon: 3655

Komentarze

Konto usunięte

2-3

lipiec 05, 2017 22:11

W moim korytarzyku, w szparze pod drzwiami, żyją sobie dwa pająki i zawsze uważam, aby ich nie wymieść. Pajęczyna może, jednak świadczyć o tym, że nie chce mi się sprzątać:)))
Podoba mi się twoje opowiadanie:)
Pozdrawiam:)

Konto usunięte

2-4

lipiec 05, 2017 22:03

przeczytałem do końca. moim zdanie miałaś lepsze opowiadania, to jest jakby "bez czucia". czysta wyobraźnia, albo takie moje wrażenie. co nie znaczy, że opowiadanie jest złe. ty dobrze piszesz. ale uważam, że bywa lepiej.
Pozdrawiam.

Konto usunięte

2-32-32-32-32-32-32-32-3

lipiec 05, 2017 22:02

przeczytałam i nie żałuję :) pozdrawiam

lipiec 05, 2017 21:53

Świetne opowiadanie!! :) Szkoda, że leniwym czytelnikom nie chce się przeczytać... A co do pajączków, to trzeba się z nimi zaprzyjaźnić, zintegrować... Jemu dać muszkę na obiadek, sobie tatusiową nalewkę i będzie spoko :) Pozdrawiam :)

Konto usunięte

2-32-32-32-32-32-32-3

lipiec 05, 2017 20:00

Wróciłam :-)

Konto usunięte

2-32-32-32-32-32-32-3

lipiec 05, 2017 13:49

Cudne to :-) poprawiłaś mi nastrój :-) Dziękuję :-)