ag01
Nie taka znowu śmieszna historia
Siedziałam na miejscu pasażera, obok kierowcy, z fotelem odsuniętym maksymalnie do tyłu, rozkoszując się ostatnimi wyziewami klimatyzatora. Emil na tyłach samochodu mocował się z moim tymczasowym ogranicznikiem. Wydobyć go z naszego bagażnika to nie lada wyczyn. Docierały do mnie odgłosy szamotaniny, przerywanej jakże wysublimowanymi epitetami.
Kiedy bitwa zakończyła się sukcesem, bynajmniej nie dla wózka, mój dzielny rycerz stanął u wrót zajmowanego przeze mnie miejsca. Czekała go kolejna batalia, tym razem musiał umiejscowić mój tyłek na okółkowanym krzesełku. Nie bardzo miałam jak ułatwić mu to zadanie, ze względu na unieruchomione kończyny.
Rodzinny obiadek, żałowałam, że w ogóle wpadłam na ten pomysł zważywszy na stan w jakim się znajdowałam, ale miałam już dość naszego mieszkania, które w ostatnich tygodniach przybrało więzienny charakter. Kiedy podzieliłam się planem z Emilem, ochoczo na niego przystał. Wtedy jeszcze nie wiedział z czym wiąże się moje wyjście na zewnątrz. Schody były pierwszą przeszkodą, jaka wyrosła na drodze realizacji wizyty rodzinnej. Patrząc na narzeczonego, który zachodził w głowę jakby tu przetransportować mnie i wózek z trzeciego piętra na parter, chciałam oszczędzić mu tych zmartwień i zaproponować romantyczny obiad we dwoje, pod warunkiem, że to on go ugotuje, uprzednio skoczywszy do sklepu. Kiedy miałam już wyłuszczyć plan B, szczęśliwie na naszej drodze stanął pomocny sąsiad. We dwóch bez trudu dźwignęli wózek i raz dwa pognali na dół. Ze mną, Emil poradził już sobie w pojedynkę.
Dotarliśmy do auta i dopiero teraz miały rozegrać się dantejskie sceny. Metodą prób i błędów, niekiedy bolesnych, zostałam umieszczona w samochodowym fotelu. Upchnięcie wózka w bagażniku, jak się okazało, było prostsze niż wydobycie go.
Jazda stanowiła najprzyjemniejszą część tej szalonej wyprawy.
Usadowiona w wózku inwalidzkim dałam Emilowi chwilę, aby ochłonął, przed ostatnim odcinkiem trasy. Został nam już tylko podjazd pod, nie taką znowu stromą, górkę i cel zostanie osiągnięty. Poczułam się źle z powodu całego tego ambarasu, którego narobiłam swoim durnym widzimisię, jednak promienny uśmiech, jakim obdarzył mnie narzeczony, złagodził nieco poczucie winy.
Zatrzymawszy się przed drzwiami Emil nie potrafił ukryć lekkiego poirytowania widokiem trzech bezsensownych stopni, które dzieliły nas od przyjemnego chłodu wnętrza pokaźnego domu moich rodziców.
- Szlag! – I kopnął w najniższy schodek, a jego podskakiwanie na jednej nodze we wściekłych sykach, wykazało, że gest ten wykonał niezbyt fortunnie.
Kiedy Emil zdyszany i przepocony zacumował mną w salonie, wszyscy zebrani w nim goście zaniechali rozmów i skierowali głowy w naszą stronę. Większość zakryła usta dłonią ni to w geście współczucia, ni zdziwienia.
Pierwsza odezwała się moja matka, wszczynając lament skrojony na jej miarę.
- Bożesz ty mój! Dziecko drogie, jesteś pewna, żeś wypadła tylko spod prysznica?!
Od czasu nieszczęśliwego wypadku nie miałyśmy jeszcze okazji się zobaczyć. Co prawda wydzwaniała do mnie co drugi dzień i za każdym razem deklarowała gotowość szybkiej aklimatyzacji w naszym mieszkanku, aby troskliwie się mną zająć i przejąć domowe obowiązki na czas mojej rekonwalescencji. Skrupulatnie odmawiałam, zapewniając, że Emil należycie się mną opiekuje, wziął nawet urlop, aby być zawsze pod ręką.
W rozmowach telefonicznych nie wdawałam się w szczegóły wypadku, od niechcenia tylko wspomniałam o dwóch złamaniach, ale poza tym wszystko było w porządku.
- Wyglądasz jakby cię kto pobił! – tu niepewnie zerknęła na stojącego za mną Emila.
- Można tak powiedzieć. To był pająk, dał mi niezły wycisk. – Skonsternowana mina matki wywołała dzikie parsknięcie narzeczonego, który przywołał w myślach - jak się spodziewałam – absurdalność całego zajścia.
- Nie rozumiem. – rozłożyła bezradnie ręce – jak możesz sobie kpić. Widziałaś się w lustrze? Czy z tego wózka doń nie sięgasz? – jak zwykle popadła w nutkę dramatyzmu.
Ogarnęłam wzrokiem pozostałe twarze zastygłe w dziwnych grymasach i pomyślałam, że za chwilę, kiedy rozpocznę swoją opowieść, każde z nich za wszelką cenę będzie starało się zachować powagę, co okaże się nie lada sztuką.
Sam lekarz, który mnie ogipsowywał, nie wytrzymał i co rusz się podśmiewywał. Naprawdę bardzo starał się zachować choć cień profesjonalizmu. Niestety nie mogłam mu nie zdradzić całej prawdy o moim spektakularnym wylocie z wanny. Złamana noga i ręka, a także porządne limo pod okiem nie wskazywały na łazienkową kolizję. Początkowa powaga lekarza i krzyżowy ogień pytań nie wróżyły niczego dobrego dla Emila, który w aluzjach stał się głównym podejrzanym w sprawie moich poturbowań.
Nie pozostawało mi nic innego jak zrelacjonować dokładny przebieg zdarzeń feralnego popołudnia.
Zdarzyło się tak, że dzień wszedł w swoją rolę z impetem, już od samego świtu niosąc nieopisaną duchotę. Powietrze wydawało się ciążące, tak jakby ułożyć na piersi woreczek z pokaźnymi kamieniami. Jak to z upałem bywa, wiąże się z nim wzmożona potliwość, a kiedy dołożyć do tego jeszcze domowe zajęcia – gotowanie, sprzątanie – to jedyną kulminacją staje się zimny prysznic.
Tak też uczyniłam, wskoczyłam do wanny i stanęłam w strumieniu kojąco chłodnej wody, która zdawała się być balsamem dla mojej uparowanej skóry. Chciałam się szybko uwinąć, aby zdążyć przed powrotem Emila i kiedy bosko orzeźwiona odwróciłam się, by sięgnąć po ręcznik, dyndający nad drugim końcem wanny, zobaczyłam go. Istna bestia! Niecałe dwa kroki ode mnie, niewzruszony moją kąpielą i wodą, która chcąc, nie chcąc sięgnęła także i jego, siedział pająk!
W salwach przerywanego pisku starałam się jak najszybciej opuścić wannę, aby nie zdążył mnie dopaść. Kiedy już jedną stopę usytuowałam na bezpiecznej podłodze, stopa ta postanowiła ze mnie zakpić. Mokra straciła przyczepność i niczym obuta w łyżwę, czy inną rolkę pomknęła hen daleko wymykając się spod kontroli spanikowanego umysłu. Na łapanie równowagi było już zdecydowanie za późno. Runęłam przed siebie jak jakiś pień drzewa brutalnie potraktowanego przez sfrustrowanego drwala. W trakcie niespodziewanego lotu, mój piszczel w drugiej nodze został narażony na bezpośredni kontakt z brzegiem wanny i gdzieś po drodze uległ złamaniu. Chyba momentalnie poczułam ból i odruchowo sięgając do jego źródła zabrakło mi rąk do amortyzacji upadku, co poskutkowało plackiem na posadzce pod nienaturalnym kątem, w następstwie czego gdzieś tam w ręce można by było usłyszeć – gdyby nie moje przeraźliwe krzyki – chrupnięcie kolejnej kości. Tragedia, prawda? Co to, to nie! Na dokładkę kość policzkowa uświadczyła twardości perłowego sedesu. Jednak tego bólu, w obliczu dwóch złamań, nawet nie poczułam.
- Wszedłem do domu i słyszę przeraźliwe krzyki z łazienki, no to pobiegłem w tamtą stronę – Emil kończył opowieść, którą raczyłam wszystkich do obiadu. Przy stole panowała cisza przerywana tylko wstawkami oh, auć, matuchno kochana – to moja matka – w odpowiednich miejscach. Czasem skorzystano z mojej luźnej narracji, aby wybuchnąć gromkim śmiechem – przeważnie w okolicach pająka.
- Nie wiedziałem co się dzieje. Byłem totalnie skołowany. Nie mogłem uwierzyć, że to wszystko z powodu małego pajączka.
- Dla kogo mały, dla tego mały! Głupio mi było się przed nim przyznać. Dopiero w szpitalu wyszeptałam mu prawdziwą przyczynę, a ta świnia, mało nie zaszedł się ze śmiechu.
- Bo wydało mi się to wszystko tak absurdalne, że całe zdenerwowanie puściło, uwalniając atak histerycznego chichotu.
- Ty to nazywasz chichotem? Mało nie spadłeś z krzesła w tej poczekalni, jeszcze chwila, a wił byś się konwulsyjnie po podłodze i lekarze ruszyliby ci z pomocą, bo pomyśleliby, że masz jakiś atak padaczki.
Przy deserze zapanowała taka wesołość wśród stołowników, że brzuchy bolały podwójnie – z przepełnienia i ze śmiechu. W zasadzie nie wiadomo czy powodem ogólnego rozbawienia była moja historia, czy nalewka taty, która działa rozluźniająco już w połowie kieliszka.
Jedno jest pewne, zostanę bohaterką rodzinnych anegdotek przez wiele pokoleń żądnych śmiesznych historyjek przy świątecznej zastawie.
I chyba przestanę uciekać przed pająkami. W obliczu skutków do jakich może doprowadzić ucieczka, wolę już atak krwiożerczego robala o jakże odstręczającym wyglądzie. Wystarczy go zdeptać i opłukać stopę, a ile bólu można sobie oszczędzić.
Komentarze
ag01
lipiec 07, 2017 23:05
I z Tobą :)
Justyna Babiarz
lipiec 07, 2017 23:03
Nie ma za co :) Niech moc będzie zawsze z Tobą! :))
ag01
lipiec 07, 2017 23:02
Dokładnie:) bardzo mądrze rzeczesz :)
I ja się bardzo cieszę, z tych wszystkich powodów, że zajrzałaś i do mojej prozy :) i dziękuję za te wszystkie mądre słowa i opinie :)
Justyna Babiarz
lipiec 07, 2017 22:42
Ag, dziękuję pięknie za Twoje słowa, bo są szczere,,, intuicja,,, to wiem na sto procent :) Krytyka powinna być lustrem, a lustro ciężko "stworzyć", jest to sztuka, która wymaga posiadania dużej empatii; autorzy, którzy chcą się doskonalić lub przekonać jaki jest "odbiór" potrzebują lustra, a nie wiru powietrznego, bo nawet naturalne w takiej sytuacji odwrócenie głowy, to wtedy obraza "dobrej rady".
ag01
lipiec 07, 2017 22:37
Właśnie - obiektywna i subtelna opinia, to cała Ty :) a to wręcz cnota na tym portalu :)
Nie krytykujesz wiadrem pomyj, a rzeczowymi spostrzeżeniami/sugestiami i taką właśnie krytykę autor z chęcią przyjmuje na klatę :)
Ja tam nigdy nie staram się nikogo do niczego przekonać (a już broń Boże narzucić) :) ja tylko tak skromnie coś wspomnę w związku z odczuciem po przeczytaniu :)
Justyna Babiarz
lipiec 07, 2017 22:25
Ag, wnikliwa jesteś i Ty, to, że najbardziej lubię plusować, a moja krytyka nacechowana jest dyskrecją, wydaje się niektórym prawdopodobnie banalizować jej znaczenie. Cieszę się, że Ciebie nie jest tak łatwo zwieść, ego też nie zakrywa Twojego pola widzenia. Czytam tu wiele i dlatego stwierdzam, że najlepiej pisanie wychodzi chyba Tobie, choć mylić się mogę, ale nawet jeśli, to niewiele :) To pewnie nie tylko kwestia genów, ale też pracy, jak w każdym zajęciu. Pomogłaś mi ulepszyć jeden wiersz, a mnie trudno przekonać do zmiany punktu widzenia, więc to wiele, wbrew pozorom :) Rozpisałam się i poszłam w prywatę, ale cóż, szczera jestem i tyle :)
ag01
lipiec 07, 2017 22:18
:) uśmiech szeroki :) głaszczesz za uchem to moje ego, aż mruczy ;)
I ja widzę, że widzisz wszystko :) jesteś tu świetną "opiniatorką", najobiektywniejszą chyba ze wszystkich dlatego bardzo cenię sobie Twoje jakże profesjonalne opinie :)
Justyna Babiarz
lipiec 07, 2017 22:02
Piszesz z głową i to widać, ja widzę niemal wszystko, więc jest ... bardzo dobrze :) Możliwe, że jesteś największą zdolniachą tutaj :)
ag01
lipiec 07, 2017 21:58
Dokładnie - jeśli chodzi o przecinki to jestem bezwzględna w samoocenie :)
Bo widzisz jak już napiszę, to czytam i przy każdym zdaniu kontempluję o przecinku i taka to moja batalia: tu usunę, tam dodam, to znów cofnę i znów dodam ;)
Staram się pilnować i zawsze pamiętać o rozwadze :)
Justyna Babiarz
lipiec 07, 2017 21:50
Masz stosunkowo mało wpadek przecinkowych Ag :) poza tym zawsze jeszcze jest korekta, choć lepiej jeśli autor panuje nad sytuacją, jest niezależny pod tym względem. Myślę, że pod tym względem surowo się oceniasz. Nie ma za co dziękować :) Pozdrawiam ciepło :)