Aleksander Marshow
Wysuszenie: I - Egzystencja w kraju Yort
Działy się na świecie rzeczy przedziwne - same konflikty dla mnie niezrozumiałe. Ludzie zaczęli poszukiwania „wolności”, a wolność upatrywano wówczas tylko w planetach spoza układu niezasiedlonych przez człowieka, a do życia się nadających.
Droga Mleczna istną mieszaniną polityczną kulturą doprawioną się stała, bowiem dziś rządzić próbuje naraz kilka frakcji, których nie łączą wspólne interesy - walczą wobec tego ze sobą. Nikt nie wie jednakże o co - zasoby potrzebne nie są, bo prężnie działa przemysł chemiczny i natura człowieczym wytworem jest w stanie być maskowana. Oni walczą o przestrzeń kosmiczną - łokciami się rozpychają... trwa nieustanne pogrążanie się ich w walce zawziętej o nicość, bo czym innym jest próżnia kosmiczna jak nie najosobliwszym stanem „nicości”. Doszło do tego, że ludzie na drugi plan zeszli na rzecz pustki - zaniedbani przez władzę, przez system i styl życia „nowoczesny” podupadli nieco - w niegdyś zadbanych apartamentach zaczął się pojawiać brud i ubóstwo. Niektórzy nie mogli pogodzić się ze swym nowym położeniem, bo jakże to tak tynki ich domów śnieżnobiałych nagle się zmieniają w tynki obdrapane, a ich twarz z gładkiej, kremem do pielęgnacji zaprawionej w powierzchnię pełną rozmaitych kotlin. Nędza, nędza, nędza - nędza ich dopadła! A oni bogactw spragnieni opuszczali Drogę Mleczną, wobec tego dzisiaj jej społeczeństwo to sam społeczny margines. Ludzie pozbawieni dopływu gotówki i zajęcia zaczynali wkrótce wstępować na drogę degeneracji. Ojcowie rodzin wychodzili co dzień, jak gdyby do biur, a tak naprawdę kraść szli. O ile z początku w garniturach owo wychodzenie było, czy koszuli, tak później wychodzili już w coraz to bardziej obskurnych strojach - szmatą przepasani, czy nawet bez owej szmaty pogrążeni w nieczystości. Tak właśnie wyglądało ich wstępowanie na drogę degeneracji. A jak chłopcy, tacy jak ja sobie radzili? Popyt się zwiększył na chłopaczków owych - bo ci starcy zdegenerowani odreagować musieli jakoś swoje czyny haniebne i w pewnym momencie odkrywali przy okazji „swoją naturę” i do wniosku dochodzili, że chłopaczki im w głowach młode! Wobec tego my - chłopcy przez ojców i matki opuszczeni, na byt samotny skazani, zaczęliśmy, by starym prykom się podobać, by ciałem pieniądz zdobyć, egoistycznie dbać o siebie, by starców fantazje rozbudzać. Pieniędzy pragnienie w nas drzemało - zarabiać tylko i coraz to bardziej pięknieć, coraz to fryzury rozmaitsze wymyślać, coraz to bardziej ciało dostosowywać... aż w końcu stało się tak, że dla całej Drogi Mlecznej piękna ideałem młodzieniec stał się, a kobieta... ach, kobieta podupadła! Kobieta męża swego zbrodniami przejęta wkrótce zmieniła się w twór zupełnie zobojętniały na życie, rozlazły, ogólnie zaniedbany, co tylko coś urodzi od czasu do czasu, a i po cóż ma rodzić, skoro w warunkach tak okrutnych życiu sensu nic nie nadaje. Kobieca skóra niegdyś delikatna zaczynała być sucha i szorstka, i pojawiało się na niej coraz to więcej zagłębień - wąwozów istnych. Uległa płeć żeńska procesowi plazmolizy - bo nagle się u niej wszystko stało naciągnięte nienaturalnie na żyły, na kości... W chłopaczkach życia odrobina jeszcze była - wigoru, czy kto tam wie, ale wiadomo, że gdy młodym jest się, to rzeczywistość w oczy nie kuje tak bardzo i młodzi nadal dostatecznie szczęśliwi byli.
Świat turgor stracił jednym słowem... Miejsce mego bytowania to dzielnica Gordon, w której szmaty na sznurach pomiędzy budynkami obwieszone wiaterek w ruch wprawia, tak iż ma się wrażenie, spacerując po owej dzielnicy, że świat wokół wibrować zaczyna - te ich baraki betonowe z oknami na oścież otwartymi, z ludźmi na parapetach przesiadującymi i tkwiącymi tam w nie zadumie, a pustce. Kroczysz pomiędzy barakami i od razu na tłum gapiów się wystawiasz - bo wzrok ich za tobą ślęczy i ślęczy, a następnie umyka... później na kolejnego idącego okiem rzucają i znowu im umyka wzrok - od tego patrzenia oczy im powykręcało, tak, że teraz jedno w lewo, a drugie jakby w prawo patrzeć pragnie. Nie tylko zezem się taka jałowość życia kończy, ale i otyłością, czy w ogóle zanikiem neuronów, przez co bełkoty u nich zamiast mowy, a i zębów brakiem, co tylko ów bełkot potęguje! Gdy ja mijam tych ludzi, łez kilka uronić potrafię, bo do dziś pamiętam dawny obraz tych miejsc wszystkich - tych mureczków, byłych sklepów, byłych parczków. Wraz z odejściem tamtego świata odeszła moja młodość mentalna, by przeistoczyć się w swego rodzaju nowy rodzaj odczuwania. Obserwatorem będąc bacznie patrzę, jak toczy się dzisiejsze życie.
W betonowych, szklanych miastach mieszkają dzisiaj roboty przesiadujące w boksach biurowych, obłożeni ze wszystkich stron stosami umów, faktur, zaświadczeń, których czytanie pochłania ich do tego stopnia, że wiadomo, iż brak im czasu na bzdury takie jak sztuka, literatura i filozofowanie. Jednakże zdają sobie oni wszyscy sprawę z tego, jak bardzo ułomni są w sferze mentalnej i jak bardzo spragnieni są piękna i inteligentnej rozrywki, bowiem dawniej w krajach afrykańskich umierało się z niedostatku wody, zaś w Drodze Mlecznej - dzisiejszej stolicy technologii i elektroniki umiera się z powodu zaniedbywania duszy przeżartej biurokracją i umysłem przeżartym psychotropami, alkoholem, dymem papierosowym. Pamiętajmy jednakże, że nadgodziny muszą być wykorzystywane, bo pieniądz - nasz wytwór, a raczej jego napływ wiąże się z odpowiednim wykorzystaniem czasu, który tymczasem nasi komórkowi bracia i siostry przeznaczają na walkę o byt oraz rozmnażanie.
Jak bardzo ryzykowne jest korzystanie z daru myślenia? Czy aby nie jest tak, że kiedy zaczynasz myśleć o problemach świata, o głodzie, o biedzie, to zalewa cię kortyzol i stajesz się tępą kukiełką? Nasze skomplikowane mózgi i ich zdolność do empatii, tworzenia kultury i zatracania się w rzeczach przedziwnych są największą w historii zbrodnią dla świata przyrody. Im bardziej mózg skomplikowany, im bogatszy w połączenia neuronów tym zarazem mniej istotny dla ewolucji. Jednakże to właśnie ona obdarowała nas tak bardzo nieistotnymi zdolnościami do unikania rozrodu. Jesteśmy więc czystym błędem ewolucji, a raczej nasze mózgi są najmniej praktycznym organem wykształconym według praw uwzględnionych w teorii Darwina. Jednakże bywają i ludzie, których nie interesują te wszystkie okropne rzeczy wymienione powyżej, a my śmiejemy się z nich, nazywając ich prostakami, tzw. patologią społeczną, bo mają po ośmioro dzieci na karku, a nie mają wytworu naszych oświeconych mózgów - pieniądza, białego kołnierzyka i miejsca w boksie biurowym. Bo są brudni i mają niepohamowane pragnienia rodzaju wszelkiego. Jest to typowa cecha zwierzęca, gdyż instynkty nimi rządzą. My zaś jesteśmy sztuczni i zalani betonem, bo chcemy uciec od prawdy, że tak naprawdę zwierzętami jesteśmy.
Prości ludzie znają radość życia i żyją wesoło, bo znają słowo wolność. Nasza ludzka świadomość, wykreowana osobowość i poglądy to efekt tego, że ewolucja nieco przedobrzyła sprawę. Jako zwierzęta-zakały, pozbawieni wielkich kłów, szponów i grubego futra pragnęliśmy zdolności łączenia patyków z kamyczkami za pomocą sznura lub jelit zwierzęcych, ale nie rozmyślania na temat fizyki kwantowej, bo teraz kiedy jesteśmy już bardzo mądrzy, wręcz przemądrzali, to mamy poważne problemy, m.in. w im bardziej sprzyjających warunkach bytujemy, tym bardziej ten cały byt nas przerasta.
Mieliśmy szansę pójść w inną stronę ewolucyjną niż rozwój mózgu, np. mogliśmy wskoczyć sobie do jeziorka i pływać w nim przez miliony lat, a następnie mieć zdolność posiadania wspaniałych syrenich ogonów z płetwami. Albo z powodu zbyt niskiej temperatury panującej w owych jeziorkach, morzach i oceanach, mogliśmy nabrać troszkę podściółki tłuszczowej, tak jak nasi przyjaciele - również ssaki - wieloryby, które przecież też swoją walkę o przetrwanie gatunku zaczynały na lądzie, który okazał się nieciekawym miejscem dla chudych i wysuszonych. Obecnie wieloryby wykształciły ciekawe organy, nabrały odrobinkę lipidów i prowadzą ciekawe, podwodne życie, a my walczymy z szarą codziennością będącą wytworem naszych równie szarych komórek.
Natura lubi ociekać - lubi być napęczniona - tugor zawsze utrzymywany jest u roślinek - wszystkie zawsze idealne, napęcznione. Wszyscy też z kałuży się wywodzimy - ze wspaniałego bulionu pierwotnego. Och, jakże to był smaczny bulionik, jakże bogaty w aminokwasy - och, rzuciliby się na niego dzisiaj wielbiciele wyżyn mięśniowych - miłośnicy białka. Chętnie by zajadali takiego bulionu pełnowartościowego, tłuściutkiego, naturalnego, bo nawet tym białkoholikom - nienaturalnym, podniszczonym tęskno do smaku natury, do wolności. Dzisiaj tylko rośliny turgor zachowują.
I nawet jak pędrak w cielsku człowieczym hodowany jest to zawsze mokro mu tam. Marszczy się i pływa - życie mokre, jednostajne, spokojne - jednym słowem z naturą tam sobie obcuje i tylko plusk-plusk ciałkiem gołym, pupką pędraczą w kierunkach wszystkich podrygi. To właśnie owodnie są po to, by ludzie mogli chociaż przez 9 miesięcy posmakować natury, a później nagle odchodzą te przewspaniałe wody, w których się pluskali, tracąc jednocześnie poczucie czasu i nagle - chlup - wrzuca się ich do wód skażonych - wód brudnych niczym wody Bałtyku i zaczyna się wówczas walka o byt.
Mózg jedynie z początku ludzie napęczniony mają, ażeby się wczuć w obcowanie ze środowiskiem i tak oto jesteśmy, jak sprinterzy - biegniemy przez życie spokojnie. Nagle nam ktoś podrzuca obiekty przeróżne pod nogi i grzęzną nam w owych obiektach stopy, a i parzy nas to często, a i szczypie - szczyp-szczyp. Grunt tracimy pod nogami - wykręca nam je i w mózgu wówczas też się wszytko plącze - orientacja jest zaburzona! Och, jakże to nieprzyjemne, och jakże się dużo wymiocin zbiera wówczas w naszym przełyku! Och, tylko łkać się chce, łkać i wyrzucić z siebie wszystko, to co zalega, co przeszkadza.
Od wyjścia z błon płodowych aż do wieku Wysuszenia suszą nas bodźce zewnętrzne, a kultura - suszara nasza największa - strumieniem gorąca jakby nas oblewa i od razu widać w nas suchość.
Egzystencja pierwotna:
Czas nadszedł opowiedzieć sceny mego dzieciństwa - gdy byłem nieświadomy tego, jaki wpływ otoczenie wywiera na mnie i jak bardzo tłamsi mnie od środka. Im starszy, tym bardziej stłamszony człek się staje i cóż innego mógłbym o tym powiedzieć, aniżeli to iż powoli owo tłamszenie potencjału staje się teorią potwierdzoną empirycznie. Sięgam pamięciom ku scenie pewnej me dzieciństwo w zdaniach kilku określające. Siedziałem wówczas jako pędrak w potrzasku - w kojcu kolorowym. Siedziałem i pasłem się. Nie byle czym się pasłem! Wkładała we mnie matka, babka, ojciec lipid mentalny łychą ogromną. Wówczas matka mówiła do mnie:
- Rośnij, rośnij mój malutki i bądź duuuży, okrąglutki! - śpiewała.
Bywało tak, że dodawała też:
- Mój pędraczku ukochany, jedzże myśl tę smaczną, podsmażoną, górnolotną, a wyrośniesz na mądrale!
Pochłaniałem myśl ową, a później się dziwiłem, że owe mentalne lipidy mi się po mózgu porozlewały. W wieku młodzieńczym poczułem się owym mądralą i sztuki pragnąłem, więc chadzałem po miasteczku i zawieszałem wzrok na „dziełkach”. Po duszy artystycznej to tylko dwubiegunówki się walają i po mnie też - raz, dwa, trzy - trzy miesiące zaledwie, a bieguny dwa! Trzy miesiące spoczynku błogiego, a później znów ciało podrygiwać zaczyna. Ach, ta moja regularna dwubiegunówka, co do dzisiaj trwa.
Owoc najsmaczniejszy, lecz dojrzewający:
Jako młody w fizyce się kochałem i wzdychałem do Newtona, bo mnie jego myśl górnolotna porywała, bo mnie jego loki intrygowały, bo jego wyraz twarzy - kamień tak jak i mój. Cóż to był za wspaniały człowiek - ten Isaac - niby człowiek, ale jednak nie - nadczłowiek - fizyk! Ja też fizykiem, władcą wszechświata być zapragnąłem i gnał, oj gnał mój mózg w tym kierunku, aż w końcu ukierunkowany się stałem i tylko nauka i formy obce biologicznie w głowie mi się przewijały, bo i moje mięśnia u dołu położonego wzdrygiwanie się ustabilizowało w pewnym momencie i tylko na widok Trąbek Eustachiusza form obcych wzdrygało. Jednym słowem młodzieńczy wylew lipidów mentalnych u mnie nastąpił i na familię owe lipidy wylewałem, i na belfrów moich - układ mój, endokrynologiczny wówczas zaczął dominować nad układem nerwowym. Ależ to były szalone czasy!
Pamiętam jak siedziałem w szkółce mojej - szkole małej, bo prywatnej, bo dla mądrali. Mądrzyliśmy się tam wszyscy, ale niektórzy wcale nie mądrale, a głupole byli, co i tak mędrkowały po kątach. Wzdychały do poezji, do artystów wielkich, a jak przyszło im uczyć się tajemnic wszechświata, to nagle zator w ich mózgu następował. Ryczałem na lekcjach fizyki, bo głupole mawiały: „w reakcje wchodzą ładunki dodatnie!” - ach, jak to bolało! Rozrywaczami jąder ich wówczas nazywałem, bo chyba tylko taka myśl w ich głowach pustych mogła zaświecić podczas gdy to powiadali!
Odkryłem jednakże później, że warto raz myślami w prawo dążyć, a raz w lewo. Prawostronnie dumać - górnolotnej myśli łyknąć od czasu do czasu i przy okazji etanolu łyknąć kieliszek i odtworzyć ową przyrodę - na papirusa ją przelać, a nie tylko opisywać i opisywać. Oj, nudne czasem się to robi jak się ciągle po lewej stronie stoi - czasem na prawą zejść trzeba - czasem warto zejść - do głupoli - zgłupieć odrobinę, poobcować z nimi. Jak na szczycie stoisz to zimno ci, oj zimno, bo przecież im wyżej tym zimniej jest. Zobacz no, jak marzną ci wielcy alpiniści - ci twórcy sztuki wyższej - marzną, marzną, aż kłopoty z krążeniem mieć zaczynają, ale nie jestem pewien czy aby na pewno przez wspinaczkę, czy może przez ową wódkę, która dodatkiem do tworzenia górnolotnej myśli jest niezbędnym.
Na moją planetkę patrzeć nie warto, ale gdzie indziej szukać piękna trzeba. Szukać planety wolnej, napęcznionej. Nie zawsze jest tak, że woda oznacza, iż organizmy suche nie są - wszechświat jest pełen sprzeczności! Przy bycie dostatnim najczęściej wysuszenie występuje! To część teorii - ważny element - życiowa sprawka! Ja się przynajmniej tym przejmowałem strasznie, żem się coraz bardziej suchy z wiekiem staje, ale po czasie nam ludziom mijają takie myśli głupiutkie. Na co się zamartwiać bezsensownie - działać trzeba! Potęgę budować, pracować, pracować, pracować. Ze mnie też pracuś. Pochwalić się mogę... dorobkiem naukowym - myślą górnolotną moją obecną we mnie w momencie każdym i tym skokami z prawo na lewo, z lewo na prawo. Ach, jak to przyjemnie jest tak skakać!
Zwariowałem w końcu - zwiększyły się moje mentalne lipidy i mózg boleć zaczął, i w szał wpadałem od czasu do czasu. Już nic nie wzdrygiwało i ja też przykuty do podłoża wzdrygnąć się nie mogłem i w bezwładności się pogrążyłem - totalnej. Mawiali wszyscy wokół: „Do specjalisty! Do specjalisty idź i niech wigor w ciebie włoży! Niech lipid mentalny pincetą ci wygrzebie, a i inne nowotwory wytnie z ciebie”. Bolały mnie te słowa, oj bolały, ale wybrałem się w końcu do owego specjalisty od myśli górnolotnej i w jego gabinecie zgrabnie sobie usiadłem i rozkoszowałem się zapachem jego - zapachem młodości, zapachem głupstwa! Świeży umysł - dopiero po kątach mędrkował, a tu już go na wyżyny wynieśli - już nade mną się unosi, już mnie poucza. Zmęczony byłem, słuchać mi się nie chciało młodzieńca owego i refleksji głębokiej uległem a tu nagle mi jakiegoś papirusa pod nosa podkłada i gada: „lej, lej! Pryśnij to górnolotną myślą!”, no i prysłem. Diagnoza doktora była krótka, powiedział: „Do mycia!” - bo się mentalnie skażonym okazałem. Na dezynfekcje mnie doktór wysłał - albo inaczej - na wstrząśnięcie, żeby w końcu lipidy wymieszały się dobrze, żeby mniej ich wylewów było.
Później kontynuowaliśmy rozmowę. Mój wzrok powędrował za plecy doktóra. Z ogromnego okna widziałem tętniące życiem miasto pełne mrygających świateł. Te światła oślepiały mnie tak, jak oślepia mnie optymizm niektórych ludzi. Zaś w oddali widziałem malutkie kropeczki. Kropeczki - mróweczki. Mrówy, ale nigdy pojedyncze! Widziałem tylko ich stada - przeciskały przez ulice, ryczały, wpadały do rozrywkowych lokalów - to była istna ekspansja miasta. Próbowałem też dostrzec jakieś pojedyncze okazy, ale bez skutku. Nie zobaczyłem żadnej samotnej mróweczki. Chowały się przede mną, czy jako jednostka były zbyt malutkie? Ach, no tak! To malcy. Nieistotna jest taka mrówka, jak nie jest w stadku - nie widać jej, więc nie istnieje - och, biedaczka! Najgorsze, że ja też taka sama mrówa nieistotna. Nie zauważają mnie te stada - te plagi przebrzydłe. Tylko od czasu do czasu spostrzegą mnie, kiedy we mnie wdepną, ale wtedy myślą sobie tylko: „och, toż to małe, nieistotne”. Niedostrzegalny jestem i ciągle deptany przez stada. Taki ze mnie cień - ciemność pośród mrugających światełek. W związku z tym, że nie bawiłem się w ekspansje miasta - lepsze zabawy w swoim życiu odkryłem po czasie, np. obserwacje astronomiczne - latami je prowadziłem! To tu patrzałem, to tam. Ciekawie było, oj ciekawie - wszechświata kawał spory odkryłem - spory kawał natury mnie otaczającej, a i tej wewnętrznej również. Drzemał we mnie pewien potencjał mentalnego chorowitka...
Komentarze
Konto usunięte
lipiec 12, 2017 08:03
Nie da się już z poziomu leadowania
Konto usunięte
lipiec 12, 2017 07:38
"proza" jako zbiór sentencji nieco przydługawa. bez sceny i akcji nie sądzę, żeby ktoś to przeczytał; ja nie przeczytałem w całości. nie da się.
pozdrawiam