Tomek
To nie tak miało być
Chorowałem już długo. Czułem, że nadchodzi koniec. Bardzo chciałem umrzeć w domu (to pewien luksus w tych czasach). Zażyłem garść tabletek, położyłem się do łóżka, puściłem cichutką muzykę. Był wieczór, nikt nie przeszkadzał.
Obudziłem się na Toksykologii. Nie wiem, ile dni, czy godzin, upłynęło. Aparat oddychał za mnie, niezbyt przyjemne odczucie. Zasnąłem. Kiedy ponownie otwarłem oczy, rury w krtani nie było. Chodzili wokół jacyś ludzie w białych i zielonych fartuchach.
- Nie udało się – pomyślałem z rozpaczą.
Nie udało się. Po kilku dniach przewieziono mnie do szpitala psychiatrycznego. Położono na sali obserwacyjnej. Tam było wielkie okno, przez które było widać gabinet pielęgniarek. Ja widziałem je, one – mnie.
Było duszno, puchły mi nogi, bolała głowa… Nie, nie było mi smutno. Bałem się. Leki niewiele pomagały. Po kilku dniach zebrało się konsylium. Mówili coś w niezrozumiałym języku. – Jakiś "SOR", "nie to miejsce", "chory somatycznie".
Niewiele rozumiałem, ale czułem, że chcą mnie wypisać. Chyba nie do domu.
Zostawiałem dom sądząc, że widzę go po raz ostatni… Tylko, że to nie tak. Wszystko nie tak…
Ubrali, wkłuli giętką igłę, podłączyli jakąś kroplówkę. Później pojechałem karetką do innego szpitala. Zwalili na łóżko, pojechali z powrotem. Czekanie na moją kolej…
W drugim szpitalu nie byłem długo. Człowiek w białym fartuchu oznajmił, że muszę jechać „na chirurgię”.
Znowu karetka, kroplówki, wycie syreny…
Czułem się coraz gorzej. Czułem, że nadchodzi śmierć. – To się czuje, nawet, gdy lekarze nic nie mówią. – Może wtedy najbardziej.
Nie mówili nic. Pisali coś, później – kolejny transport i kolejny… Kroplówkę zamieniono na wielką strzykawkę włożoną w taki śmieszny mechanizm. – Nazywano to "pompa". – Podłączono tę „pompę” giętką rurką do wkłucia w ręce…
Znów syrena, jazda przez miasto. Gdy zacząłem się dusić, podano mi maskę. – Trochę ulżyło, ale sama jazda sprawiała ból.
I strach, rosnący strach. Już nie starach przed śmiercią, ale przed ciągłą jazdą wyjącym autem, dusznością… Samotnością umierania w drodze… Słabłem coraz bardziej, dołączył się fizyczny ból…
Jeden, drugi, trzeci szpital… Wszędzie odsyłano. Leżałem na korytarzach, czekając na kolejną karetkę…
Straciłem rachubę. Chciałem, by zostawiono mnie w spokoju.
W końcu, po długim czekaniu, w tłumie ludzi na korytarzu, jakiś gość w fartuchu powiedział:
- Na górę!
Był nieprzyjemny, raczej nie mówił, tylko krzyczał. Jednak to on mnie przyjął.
Trafiłem do ponurego gmachu, na wielką salę. – Wszyscy leżeli popodpinani do rurek, kabelków, masek...
Położono mnie w kącie. Przyniesiono biały parawan. Położono na wznak, patrzyłem na biały sufit, z którego odpadała farba.
- Wreszcie spokój – pomyślałem. – Niewielka przestrzeń intymności za parawanem, z rurkami, kabelkami i maską na twarzy.
Czas mijał. Gdy szła wizyta lekarska, moje łóżko obchodzono szerokim łukiem. Słyszałem jakieś szepty po łacinie. Mówili mi, że „będzie dobrze”. – Nie wierzyłem. Nie powinno się okłamywać umierających.
Umarłem nocą, gdzieś koło piątej nad ranem. Ostatnie, co zapamiętałem, to ten sufit z łuszczącą się farbą.
Komentarze
Konto usunięte
październik 07, 2017 14:48
podpierasz się sytuacją zawodową.
Konto usunięte
październik 07, 2017 14:36
Tak jak nie umiemy rozmawiać z chorym o śmierci, tak naprawdę nie wiemy jak się zachować. Rodzina będzie ratowała do końca, nawet gdy skazuje chorego na straszne cierpienia, wiedząc że to nieuchronny koniec. Mojej koleżanki mąż miał raka płuc, lekarze nie rokowali wyzdrowienia. Ona załatwiała,/ kupowała/
dodatkowe naświetlania pomimo jego sprzeciwów. Przysparzała mu bólu tymi jazdami na drugi koniec miasta. Kiedy umarł, kiedy minęła żałoba, powiedziała mi, że bardzo żałuje, że go nie słuchała.
Podoba mi się ta proza, dotyka do żywego. Po przeczytaniu, długo nie można wyłączyć myśli.
Konto usunięte
październik 07, 2017 13:15
Bardzo śmieszne, :),-miłego, przepraszam Cię, po prostu dwa tygodnie moja córka mnie katowała takim kawałkiem w kółko: to nie tak miało być, ale dziś słyszę wiatr cos tam uff :)
Tomek
październik 07, 2017 13:03
Tak, jak Ty, Sasza? Nigdy.
Konto usunięte
październik 07, 2017 12:50
Hm,
Kiedy coś napiszesz?'
Tomek
październik 06, 2017 10:18
Imre, dzięki za bardzo wnikliwą analizę i dokładne czytanie tekstu. Tego ostatniego, to wielu powinno się od Ciebie uczyć.
Dziękuję za komentarz.
Pozdrawiam.
Konto usunięte
październik 05, 2017 21:54
"Bardzo chciałem umrzeć w domu (to pewien luksus w tych czasach)"
Dla chcącego umrzeć to właśnie tu w domu jest źródło jego godności. Niestety trafia on w tryba machiny całkowicie (jak widać) brzusznej, odrywającej go po kawałeczku z ostatniego życzenia spokojnej śmierci.
Samobójstwo podobno nie jest nigdy najlepszym wyjściem. Ale to dla tych którzy nie stają na krawędzi. Tu bohater traci całkowitą możność decydowania o sobie.
Zamiast szybkiej cichej śmierci jaką sobie wybrał, doznaje długiego powolnego procesu "odczłowieczania". Być może nie było, może nie ma innej drogi dla takich ludzi ale niewątpliwie to jest historia klęski człowieka pozbawionego jakichkolwiek praw... nawet do wiedzy o samym sobie.
Bardzo mocna proza
Dziękuję
Pozdrawiam Tomku
Tomek
październik 05, 2017 21:30
Można i tak czytać. Ale jeśli o eutanazję, to nie z widzimisię chorego, tylko z upokorzenia i samotności w trakcie konania. Mam w głowie kilka (psychiatria nie przoduje w zgonach, chętnie "odsyła się" nieodległych denatów dokądkolwiek. Czasem tylko do karetki na śmierć w korku na Alei Trzech Wieszczów. Albo na odwrót - "ciągniecie" życia na Dopaminie, do czasu aż serce sflaczeje całkiem. Wydłuża agonię na długie tygodnie, bywa, że miesiące, bez żadnej poprawy rokowań.
Wtedy tak. Prośba o eutanazję.
Pozdrawiam.
Joanna-d-m
październik 05, 2017 20:34
Wyczuwam tu cichą prośbę eutanazji, na życzenie chorego
Pozdrawiam
Tomek
październik 05, 2017 17:45
Dzięki za Słowa.
Malesza. Tekst można czytać na wiele sposobów, miałem na myśli opis raczej bezsilności w obliczu Losu. Ale można i tak: alegoria życia i śmierci, jedna z drugim się przeplata.
Wokka. Dla mnie błędne myśli, to jak błędni rycerze. :-)
Jagoda. Przecież bohater- narrator jest trupem. Piszę z jego punktu widzenia. Tu jest więcej szczegółów. Choćby godność umierania, często pomiędzy jednym szpitalem a drugim. Bo nikt nie chce "trupa". It is Reallity.
Pozdrawiam Wszystkich.