Iza.t
Końce i początki
Mijamy mawiała moja mądra babcia i chwilę później zapadała się
głęboko w milczenie, jak gdyby tylko ono mogło zatrzymać czas.
Przypominała wtedy pomnik i tylko jej bystre oczy
świadczyły o życiu. Śledziły klucz ptaków, żegnający jej dom
wdzięczną serpentyną, zliczały ilość sepii na ziemi, a na końcu
zatrzymywały się na szybie, podążając uważnie za ścieżkami
kropel, giętkimi i miękkimi niczym koronkowe ściegi na serwecie,
która wciąż pamięta młodość jej palców. Mijała
jak jesienny rysunek na szkle. Wyrwana z kontemplacji czasu,
drżącymi rękami poprawiała siwy kok i nastawiała wodę na herbatę.
Patrzyła we mnie, uśmiechała się. Tak pięknie potrafiła
zaczynać kolejną teraźniejszość.
głęboko w milczenie, jak gdyby tylko ono mogło zatrzymać czas.
Przypominała wtedy pomnik i tylko jej bystre oczy
świadczyły o życiu. Śledziły klucz ptaków, żegnający jej dom
wdzięczną serpentyną, zliczały ilość sepii na ziemi, a na końcu
zatrzymywały się na szybie, podążając uważnie za ścieżkami
kropel, giętkimi i miękkimi niczym koronkowe ściegi na serwecie,
która wciąż pamięta młodość jej palców. Mijała
jak jesienny rysunek na szkle. Wyrwana z kontemplacji czasu,
drżącymi rękami poprawiała siwy kok i nastawiała wodę na herbatę.
Patrzyła we mnie, uśmiechała się. Tak pięknie potrafiła
zaczynać kolejną teraźniejszość.
Ilość odsłon: 2776
Komentarze
Leszek.J
grudzień 01, 2017 21:19
Pomimo opisu podeszłego wieku jest tu pewna czułość w tych chwilach drzemki i budzenia się, ładny wiersz.
Pozdrawiam
w.l.d.
grudzień 01, 2017 21:18
pierwsze dwa wersy momentalnie przeniosły mnie do wiersza, który bardzo lubię. chyba się nie pogniewasz? :)
autor - Agnieszka Gadzińska-Grądkiewicz
będzie lepiej, przytaknęła wdowa na sofce i umarła, comme il faut,
zostawiwszy dla duszy na ramieniu szlak z zielonej cieczy - z ust, proszę,
prosto na podłogę, a dalej wiesz sama. szafę, kadłub z trojgiem przeszklonych drzwi,
porąbał za grosze i kompoty jeden z tragarzy. w kulach pod uszczelkami,
pod pokrywkami ze szkła, klamrami z metalu, w pestkach kwitły drzewa.
krótki dzień dla nich zaczynał się u wdowy wieczorem: słońce na parapecie
wsadzało do słojów w szafie czerwone języki, drążyło miąższ pod łupiną. i płonęły płyny.
o tamtych drzewach owocowych mówiły pisma dzieciaka, nieznane, zjadane później litery
z kandyzowanych skórek pomarańczy w pudrze, wzory nieodczytanych tekstów.
Joanna-d-m
grudzień 01, 2017 21:18
Bardzo ciepłe nastrojowe słowa. Ładny, bardzo ładny wiersz
Pozdrawiam
x l a x
grudzień 01, 2017 20:44
Ładny wiersz - liryczny, nawet nie babski ;-)
Jedynie narzuca się zmiana słowa "Mijamy"(manewr samochodowy) na "Przemijamy". Pozdrawiam
lu*
grudzień 01, 2017 20:12
Iza, masz To po Niej. Pięknie zaznaczasz kolejną teraźniejszość, nie tylko teraźniejszość i nie tylko sobie.
Było mi tu przepięknie! Dziękuję!