Tomek
Vis vitalis
Wdarłeś się na Świat przypadkiem, nie wierzyłem we wpadki, uwierzyłem, bo cię ujrzałem
kilkakrotnie na ekranie ultrasonografu.
Wyglądałeś jak mały człowieczek z wielką głową i krótkimi rączkami.
Kosmita z Planety Gąsienic.
Poród nie udał się, chrzczony z wody, odszedłeś na intensywną terapię.
Sam złapałeś oddech. Lekarka wypisała cię, jak zgniłe jajo:
pacjent generujący straty, doświadczona pediatra liczyła koszty; wypis po dwóch dniach. Po trzech - zapalenie płuc, inny szpital, przeżyłeś, ale
przez kilka miesięcy nie nawiązywałeś kontaktu.
Pomimo wysiłków lekarzy mózg zaczął pracować, oczka coraz bardziej żywotne, nie
nie byłeś ofiarą. Walczyłeś. Tak ci dane było i zapewne będzie. -
- Synu.
Ilość odsłon: 2682
Komentarze
Tomek
grudzień 20, 2017 02:22
Z dużej litery piszę nazwy własne. Jest świat i Świat, kosmita i Kosmita, syn i Syn itp. Wydaje się być logicznie.
Aidegaart i Imre, dzięki za czytanie i komentarze.
Pozdrawiam.
imre
grudzień 19, 2017 22:58
.. to tylko moje przemyślenie aidegaart:)
pozdrawiam
aidegaart
grudzień 19, 2017 22:49
hmm, nie przekonałeś mnie, bo to jednak proza.
Jeszcze tego "Kosmitę..." mogę zrozumieć, choć z problemami.
imre
grudzień 19, 2017 22:28
do aidegaart-a - myślę, że Świat z dużej bo to przestrzeń rodziców- ich własna z adresem, problemami, marzeniami, codziennością- taki mały wielki świat- Świat- tak ja czytam
Tomku...w takich tekstach oddajesz siebie- tak myślę. Ale jest coś jeszcze- dajesz nadzieję, że warto czasem liczyć na cud.
nie zawsze tak się udaje, czasem przesypia się chwilę, dzień, a jutra już nie ma.
dzięki Tomku za ten kawałek prozy
Pozdrawiam Cię.
aidegaart
grudzień 19, 2017 22:12
niezły ten tekst! Nie rozumiem tylko dużych liter "Świat"?
A to jest genialne: "pomimo....pracować"
Pozdrawiam
Tomek
grudzień 19, 2017 21:59
Nie, nie, Leszku. Moja historia, jak na razie, wygląda na cudowne ozdrowienie. Po kilku miesiącach bycia mumią bez kontaktu, synek teraz jest bardzo żwawy i dosyć bystry. W innym Szpitalu mu pomogli. Tam, najwyraźniej nie liczą tak kosztów, na fasadzie nie ma napisu "salus aegroti suprema est". Za to - wbrew standardom - podano synowi antybiotyk, bez wyniku posiewu. Gdyby zmarł, byłaby "wina" lekarza dyżurnego. Wyszedł zdrowy (posiewy i tak były ujemne, tak się zdarza przy zakażeniach), ale przez kilka miesięcy nawiązywał kontakt jedynie z pluszową gąsienicą, z takimi żółtymi czułkami.
System kiedyś sprzyjał patologii łapówkowej. Teraz sprzyja nieleczeniu chorych. I te trendy raczej będą się nasilać.
Dziękuję wszystkim za komentarze i pozdrawiam.
Leszek.J
grudzień 19, 2017 20:57
Teraz rozumiem Tomku, też miałem z takim przypadkiem do czynienia gdy moją córkę lekarz przetrzymał w łonie matki (zatrzymał akcję porodową) na 25 dni tak że ją praktycznie udusił. Kiedy się żona zorientowała że dziecko może nie wytrzymać, przestała brać leki i urodziła w zamartwicy, niestety mózg był uszkodzony, udało się nam ją utrzymać przy życiu przez 13 lat, dobiła ją szkoła gdzie na wf-ie miało być dwie nauczycielki a nie było żadnej, zdarzył się wypadek i córka poszła do piachu! To w skrócie taka historia.
Konto usunięte
grudzień 19, 2017 20:54
Tak jak Grześ. Pozdr
Joanna-d-m
grudzień 19, 2017 20:52
Nie znałam od tej strony "służby zdrowia"
a tekst teraz o wiele, wiele
- czyta się naprawdę dobrze
Jeszcze raz z pozdrowieniami :)
Tomek
grudzień 19, 2017 20:43
System jest tak rozwinięty, że najważniejszy jest żywy PESEL. Żywy pacjent generuje koszty. Między innymi dlatego zwolniłem się ze szpitala.
Powiedzonko: "pomimo wysiłków lekarzy pacjent przeżył" nie jest tak zupełnie bez sensu. Urodzonego w zamartwicy syna wypisano po trzech dniach, kiedy wszyscy wrócili do pracy, po święcie. W domu był dwa dni, później dostał zapalenia płuc, ale nie zawoziliśmy go do tej rzeźni, gdzie się rodził. Gdzie indziej.
Pozdrawiam.