Portal Poemax jest prowadzony we współpracy ze stowarzyszeniem Salon Literacki

Tym razem inaczej. Po pierwsze, rozmowa nie była face to face, bo poetka mieszka w Wielkiej Brytanii. Po drugie, spontaniczność rozmowy została zastąpiona ważeniem słów, konkretami, faktami. Zdawało mi się, że skrupulatność i dokładność swojej poezji Wioletta Grzegorzewska przenosiła do odpowiedzi na pytania. Słowem, to były inne odpowiedzi. Ale na pewno równie wyczerpujące i równie ciekawe. Zapraszam do lektury.

 
 _____________________________________________________________________________
 
 

Kiedyś usłyszałem o jednej młodej poetce zdanie że ma "obsesję przeszłości" (nie był to w żadnym wypadku zarzut). To nie było o Tobie, ale pozwolę także i w stosunku do Twojej poezji użyć tego określenia: bo mnóstwo w Twoich tekstach czasu przeszłego, w Orinoko jest to głównie coś, co być może sama przeżyłaś, bo pojawiają się tam Twoi bliscy, a jeśli piszesz o nich w czasie teraźniejszym, to jako coś odrealnionego, na przykład sen: We śnie biegnę z mamą przez Bytowski Park. "XX widziadeł" z kolei nie jest tak nasiąknięte Twoją autobiografią, ale wybrałaś dla tego tekstu formę vilanelli, która sama potęguje wrażenie "obsesyjności" po przez uporczywe powtarzanie się pewnych fraz czy brzmień. A więc ile jest w tym wszystkim zwyczajnego zaciekawienia, a ile obsesyjnego zaciekawienia?

 

Wydaję mi się, że prawie wszyscy poeci żerują na jakiejś swojej obsesji. Im większe halo, tym lepsze wiersze ( śmiech). Czy męczy mnie, jak to nazwałeś, obsesja przeszłości? Chyba nie. Dręczy mnie pamięć, a tam przecież nie ma liniowego czasu. Próbuję złapać jak najwięcej słów, które niedługo będą archaizmami: osinobusy, datowniki, bednarze, buszłaty, parantele.  Czas zwija się w języku, na mojej „płytce obrośniętej ciałem” i potem go rozpuszcza, przeobraża, a ja go tylko powrotem odwijam. Często stosuję w wierszach czas teraźniejszy, ponieważ tak odtworzony świat brzmi ciekawiej, jakbym odwijała nieskończone szpule, na których ktoś nagrał różne obrazy. Krytyk z Częstochowy - Arek Frania - napisał, że prognozuję przeszłość. Chyba miał sporo racji.

 

A moje widziadła to już zupełnie inna historia. Chyba nie wiążą się z żadną moją paranoją (śmiech). Kiedyś dostałam do poczytania maszynopis pewnego dziennika - rzecz spisana w Montrealu w 1955. Kiedy to przeczytałam, nie mogłam uwierzyć, że takie ciekawe notatki gniją w komodzie. Autor brał udział w wielu wojnach: austryjacko - rosyjskiej 1914-18, ukraińsko – polskiej 1918-119, polsko- bolszewickiej 1919-1920, a w czasie drugiej wojny walczył chyba w 15. Batalionie Dywizji Kresowej. Przez te wojny całe życie włóczył się po świecie. O, nawet jedną historyjkę z tego dziennika dokładnie pamiętam: „Rok 1913 był mokry. Wielkanoc. San wylał. Moi sąsiedzi, niejacy Marciniakowie, uciekając w nocy, nie pozamykali okien i woda zabrała im święcone babki i całą kiełbasę.” Dobre, co? Postanowiłam wtedy, że napiszę cykl wierszy, taki somnambuliczny poemat o dwudziestym wieku. Miałam już notatki o trzech siostrach Hildzie, Róży i Lisbeth z Tolkmicka (Prusy Wschodnie), o kołchozie Karabułaku i o Hucułach z „Soli ziemi”. Widziadeł miało być dwadzieścia, ale nie przypuszczałam, że pisanie tych rymowanych, skodyfikowanych form na granicy kiczu w końcu mnie tak zmęczy. Teraz mam tylko kilkanaście części i wymyślanie kolejnych „na siłę” byłoby prawdziwą obsesją.

 

Właśnie, forma. Z jednej strony, jak sama zauważasz, pisanie "pod foremkę" bywa męczące, z drugiej strony Twoje teksty są formalnie wyjątkowo dopracowane. Nie wydaje mi się, by była to tylko dbałość o warstwę brzmieniową czy też zabawa. I nie tylko w XX widziadłach, w których powtarzalność fraz kreuje określony klimat, ale i w "Orinoko" - "Wszystko o mojej babce" czy "Wszystko o moim ojcu" w formie swoistej litanii, inwokacji zyskują nieco, przepraszam za górnolotność, wymowę sakralną. Może więc jednak warto się "pomęczyć", zadbać o tą "pedanterię słowa", aby wiersz był w mniejszym stopniu aktem spontanicznym?

 

Tak, forma jest niezwykle istotna. Wiersz o ojcu kodowałam w myślach kilka lat. Jest pewna poetycka strona necie, gdzie można znaleźć zalążki mojej roboty, ale sam zapis litanii trwał ze dwie godziny po dwóch piwach. Pamiętam, że wróciłam wtedy z imprezy i pisałam do drugiej nad ranem.

 

Zapis wiersza nie jest aktem spontanicznym, to bardzo trudna praca. Tropię nadmiar zaimków, zbędne epitety, rymy-podrzutki, czuwam nad logiką tekstu, pilnuję rytmu i poprawnej składni i wciąż nie jestem zadowolona, ale często pozwalam sobie na językowe jazdy i lubię szarżować metaforami – o, choćby te śmieszne „wędzidła widziadeł”. Chyba się ze mną zgodzisz, że to dosyć ryzykowna metafora, a ja ją tak lubię. Kiedyś przeczytałam w słowniku etymologicznym, że „wiersza” to wędzidło, siatka i skojarzyło mi się to z pisaniem, jak człowiek wpadnie w taką pułapkę poezjowania, to koniec, czasem jest skazany na tę  „dziwną gadkę” do końca życia (śmiech).

 

A, wspomniałeś coś o wymowie sakralnej? Mój kolega zauważył, że współczesna poezja poetów pochodzących ze Śląska jest przesiąknięta słownictwem katolickich obrzędów i modlitw. Mnie to nie dziwi. Na mój „język pierwszy” (to chyba termin Berezy) największy wpływ miały różne roraty, sumy, święcenia pól, peregrynacje, rekolekcje, katechezy itp.

 

"Wędzidła widziadeł" mnie nie odstraszyły, wręcz melodia tej metafory jest pociągająca. Ale ja o innym fragmencie teraz. Wataha śliniących się wilków pożera/ studentki w bawełnianych pidżamkach. Mnóstwo emocji i, przede wszystkim, intymności jest w tej frazie, z drugiej strony Twoje wiersze tętnią często nie intymnością, światem wewnętrznym, a mijanymi po drodze obrazami i szczegółami tego co obok Ciebie. Mimo wrażenia pewnej wstydliwości i strachu w podmiocie lirycznym wielu Twoich tekstów, a więc cech, które raczej powodowałyby odwrócenie się od świata zewnętrznego. Ile więc Twojej "poetyckiej osobowości" zwrócone jest do wewnątrz, a ile na zewnątrz?

 

O, bardzo trudne pytanie, ponieważ sama nie potrafię tego ocenić. Być może pisanie wynika ze wzajemnego ścierania się świata zewnętrznego i wewnętrznego i innych sprzeczności. Większość wierszy z „Orinoko” wysnułam z moich realnych doświadczeniach. Jako studentka mieszkałam w dziwnych miejscach: w robotniczym baraku przy ulicy Żyznej, gdzie nocowali handlujący na bazarach Rosjanie, w akademikach, u sióstr bezhabitowych, w żeńskim internacie, na prywatnej stancji.  Niektóre moje przygody z tego okresu wystarczyłyby na powieść sensacyjną, a ja uparcie wybieram lirykę. Nieśmiałość i lęk, niezgoda na świat zewnętrzny, antropocentryzm i fotograficzna pamięć mojego podmiotu to rzeczywiście dobre ścieżki, które mogą pomóc zrozumieć niektóre moje teksty.

 

Zapewne nie jest to najistotniejsze dla Twojej twórczości, ale rzadko zdarza się ktoś, kto nie jest rusycystą i zna twórczość Symeona Połockiego (ba, nawet w twórczości rosyjskich poetów nie pamiętam cytatów ani nawiązań do tego poety). Co Cię tak "ruszyło" w twórczości akurat tego autora?

 

Nie znam dobrze twórczości Symeona Połockiego, ale często czytam poezję barokową. Na Wyspę Wight zabrałam „Helikon sarmacki”. Można studiować tę książkę tuż przed zaśnięciem. Polecam. Śnią mi się po niej cuda – wianki, ale wracając do Twojego pytania, najbardziej zauroczył mnie zamieszczony w helikonie dwuwers Białorusina pochodzącego z Płocka, który pisał po polsku i cerkiewnosłowiańsku. Kiedy studiowałam filologię polską, ekscentryczny profesor Andrzej Bańkowski, prezentując pozycję zwaną „kwiat lotosu”, recytował wiersze mnicha Połockiego na zajęciach z SCS. Mam nadzieję, że profesor nie będzie tego czytał, ponieważ z wszystkich jego wykładów zapamiętałam mały pokaz jogi i poezję Połockiego. Pomyślałam sobie wtedy, że chyba żaden z filozofów nie odważyłby się napisać, że człowiek jest jak siano, szkło, kwiat, punkt. Trzeba mieć niesamowitą wyobraźnię, żeby tak widzieć ludzi.

 

Twoje wiersze znalazły się w "Solistkach". Bo fakt faktem, często piszesz o kobietach,  o matce, o babce, ale także w sensie intymnym, tak, że momentami nie wyobrażam sobie tych tekstów pisanych przez faceta:  o podpaskach, o spojrzeniach śliniących się facetów... Czy wyobrażasz sobie, by wiersze takie jak Twoje (przynajmniej niektóre) były pisane przez mężczyznę?

 

Przywykło się uważać, że podmiot poetycki nie ma płci. Ja jednak w taką neutralność mowy i brak tożsamości płciowej w liryce nie wierzę. Jednocześnie nie przepadam za zbytnim demonstrowaniem tych spraw w poezji. Wiem z własnego doświadczenia, że tożsamość (seksualna także)bywa w różnych okresach życia bardzo płynna. Świat społeczny narzuca nam pewne role i konieczność ciągłego określania się, a poezja nie lubi ograniczeń i próbuje wszelkimi środkami wymigać się od takich konkretyzacji. Jednak język zawsze będzie nacechowany. To są bardzo trudne sprawy teorii literatury, którymi się nie zajmuję. Niedawno czytałam, że jeśli poczucie tożsamości w danej kulturze ulegnie załamaniu, według niektórych antropologów, wróży to zwykle schyłek danej cywilizacji.

 

Hm… chyba nigdy nie napisałam wiersza, w którym byłyby zdania o spojrzeniach śliniących się facetów (śmiech), a cytowany przez Ciebie wcześniej fragment o wilkach pożerających studentki w bawełnianych pidżamkach, nawiązuje do twórczości Angeli Carter. Aby przekonać się, czy moje wiersze mógłby napisać mężczyzna, musiałabym zrobić pewne doświadczenie i opublikować teksty pod pseudonimem. Na szczęście nie mam takiej potrzeby i nie chcę niczego udowadniać. Jakakolwiek ideologia sprowadza pisanie na manowce. Może pamiętasz mój wiersz „O śmierci”? Gdybym zmieniła końcówki gramatyczne, można by chyba sądzić, że ten tekst napisał facet. Mam też pewne wiersze biograficzne „Podróż dziadka do wnętrza ziemi”, „Oko waserwagi” i „Kapitan sięga pamięcią”, w których mój opowiadacz jest mężczyzną. Anna Świrszczyńska pisała prawie jak facet. Jej język kojarzy mi się z tekstami Grochowiaka i Różewicza, a jednak jej nazwisko wciąż pojawia się w opracowaniach, tfu! „poezji kobiecej”. Poza tym mój motyw rozmokłej podpaski pod prysznicem w żeńskim internacie to pikuś w porównaniu z cuchnącą, zawieszoną na krzaku dzikiej róży podpaską w wierszu Tadeusza Różewicza „Widziałem go”.

 

Jasne że nie są to wiersze ideologiczne, raczej chodziło mi o kobiecą intymność, i to nie wszystkich wierszy :) a kolejne pytanie (a właściwie dwa pytania w jednym) - mówiłaś sama, że XX widziadeł było zainspirowane pewnym dziennikiem, z drugiej strony inspiracja Symeonem Połockim, Seamusem Heaneyem... w czym znajdujesz najwięcej literackiej inspiracji, w poezji czy prozie? Ile jest, poza tym, prozy w Twojej poezji? Z jednej strony  dbasz o poetycką formę, z drugiej strony cechuje Twoje wiersze iście "prozatorska" drobiazgowa plastyczność, dbałość o szczegóły w opisie.

 

Chciałabym odpowiedzieć na to pytanie cytatem z Emily Dickinson: „Mieszkam w pałacu Możliwości – Piękniejszy to dom od Prozy. O wiele więcej okien.”, chciałabym, ale byłby to jak zwykle w wywiadach, mój oczywisty unik i wykrętna odpowiedź, więc tym razem rozwinę moją wypowiedź. Parafrazując słowa Dickinson, wydaję mi się, że mieszkam gdzieś pomiędzy - w pałacu prozaiki. Morson pisze, że prozaika jest sposobem myślenia o ludzkich wydarzeniach, skupiającym się na zwyczajnych, nieuładzonych, pospolitych faktach z życia codziennego. U mnie można poczytać o łuskaniu bobu, zwożeniu na wózku z pola dojrzałych makówek, stypie i czuwaniu przy zwłokach bliskiej osoby, peregrynacji Obrazu Madonny, patroszeniu pstrągów, zjeżdżaniu na workach wypchanych sianem i tak dalej. Pomijając niektóre wiersze, o na przykład „Widziadła”, zdecydowanie inspiruje mnie codzienne doświadczenie. Jednak tę rzeczywistość staram się uchwycić w taki sposób, aby dotknąć tajemnic egzystencji, zanurzyć się w bezbarwnej rzece, o której pisał Marquez. Poeta nie jest kapłanem, uciekinierem rzeczywistości czy Szekspirowskim księciem i magikiem na wygnaniu, poeta nie staje się poetą za sprawą jakiś nadprzyrodzonych sił, lecz dlatego, że posiada pewne językowe zdolności, które pozwalają mu ciekawie i wyjątkowo opisać świat, świadomie używając formy i środków poetyckich. Poeta z greckiego „poietes” oznacza „wytwórcę”. Chciałabym bardzo, żeby ludzie wklejający wiersze na portale literackie, uświadomili sobie, że pisanie to trudna praca, a nie sprawka natchnienia. Wracając do moich inspiracji,  mam oczywiście  kilkadziesiąt książek, które mnie inspirują, ale łatwo wychwycić te aluzje w moich tekstach, więc chyba nie będę ich teraz wymieniać.

 
 

Ostatnie pytanie - z gatunku standardowych: kiedy się możemy spodziewać finalizacji Twojego nowego projektu? Czy jest to bliższa czy dalsza przyszłość? 

 

Niestety nie wiem. Sądząc po odpowiedziach niektórych wydawców mój tomik z poematem „XX widziadeł” szybko się nie ukaże, a może nigdy nie będzie opublikowany w wersji papierowej. Ja tylko piszę wiersze i nie potrafię układać książek. Kiedy przychodzi taki czas i czuję, że trzeba w końcu zebrać teksty, ułożyć z nich książkę i wymyślić tytuł, męczę się wtedy strasznie.„Orinoko” wygląda jako tako, ponieważ organizatorzy „Tyskiej Zimy Poetyckiej” pomogli mi i poprosili znanego fachmana od poezji o redakcję nagrodzonej książki.

Rozmawiał Kuba Sajkowski
Ilość odsłon: 1184

Komentarze

Nie znaleziono żadnych komentarzy.