Portal Poemax jest prowadzony we współpracy ze stowarzyszeniem Salon Literacki

cd.
W sobotnie popołudnie wszedłem w gościnne progi lokalu. W drzwiach na chwilę zatrzymałem się i odwróciłem. Przypomniałem sobie nie tak dawne zdarzenie ze szkoły średniej – przecież prawie w tym samym miejscu profesor Dzik podejrzewał mnie o nienoszenie tarczy szkolnej. Uśmiechnąłem się; ech, dobre to były czasy. Teraz już byłem dorosły i nie tylko nie musiałem się martwić, jak ukryć tarczę i jednocześnie mieć ją na podorędziu „w razie nagłej potrzeby” jaką było chociażby pojawienie się na ulicy profesora Dzika, ale mogłem jawnie wejść do baru z wyszynkiem. Dobra, koniec rozpamiętywania minionych czasów, teraz czekała mnie nowa próba, dozwolona tylko dla ludzi pracy.
„Warsztat” zaraz obstawił wysoki stolik, bez krzeseł, dla klientów stojących. Podszedłem do lady barowej.
– Dzień dobry. Po setce dla każdego – zadysponowałem dziarsko u barmanki. Starałem się nadać brzmieniu mego głosu intonację stałego bywalca podobnych lokali. 
– A do tego? – Barmanka przestała wycierać szklankę i odstawiła ją na blat. 
– Co, do tego? – Zdezorientowany, machinalnie zapytałem.
– Zakąska musi być. – Wzruszyła ramionami, zniecierpliwiona głupim pytaniem. – To, co normalnie?
– Aa… tak, to co normalnie. 
– Już podaję.
Barmanka znała swój fach. Nie minęła minuta, a na naszym stoliku wylądowała taca z dwudziestoma kieliszkami „pięćdziesiątek”. Za chwilę doniosła na talerzyku „to, co normalnie” – widelczyk i dziesięć małych kawałków śledzika z cebulką. Po jednym na każdego z nas. Spojrzałem na tę furę jedzenia, przełknąłem ślinę i zadysponowałem ponownie:
– Niech pani jeszcze przyniesie tego śledzia, tyle samo. Aha, i chleba.
– Młody, coś ty taki rozrzutny? – wtrącił się majster. Podniósł rękę i poprawił: – Wystarczy chleb. No to, młody, oby tobie i nam się…
Wzniósł do góry kieliszek. „Oby!” odpowiedzieliśmy dziewięciogłosem. Szef stuknął swoim kieliszkiem w mój, a następnie po kolei wszyscy z kolegów. Przełknąłem bezbarwny płyn, zapiekło. Wziąłem widelczyk i dziabnąłem nim w śledzika. Majster momentalnie położył rękę na mojej dłoni:
– Zdzisiek, masz za dużo forsy? Śledzik musi być, jakby kontrol wpadła. Będziesz nową zakąskę zamawiał?
– Aa… ale chciałbym przegryźć. Chleba mogę?
– Chleba możesz. – Uśmiechnął się, łaskawie pozwalając na taką, niezbyt wielką rozrzutność. – Szefowo! – krzyknął do barmanki. – Dzbanek z mineralną! 
– Już się robi, panie Czajkowski! – odkrzyknęła. Ho, ho, majstra tu dobrze znają?
Tęsknie spojrzałem na talerzyk. Śledzik kusił, zachęcał do skubnięcia… ale szef to szef! Dba o nowych, aby zbyt dużo nie wydali na wkupne. Dobrze trafiłem!
– No to, na drugą nóżkę, aby się nie kolebać. – Ponownie zainicjował, wznosząc drugą pięćdziesiątkę do góry. Widać nie pierwszy raz pełnił honory „wprowadzającego do zgranego zespołu elektryków”. 
Wypiłem. Odchrząknąłem, próbując opanować palenie w gardle. Że też nie zjadłem obiadu; naiwnie myślałem, że napełnię żołądek tutaj, nie chciałem go przeciążyć. Ot, brak doświadczenia. A kiedy miałem je zdobyć?! To przecież mój pierwszy raz. Ponownie tego błędu nie popełnię – wcześniej zjem porządnie; o ile jeszcze będę miał okazję na ten drugi raz.
Poczułem na sobie wzrok majstra, więcej niż wymowny – tak wyrazisty, że nawet plakat dużymi literami wypisany nie byłby bardziej dosłowny. Uniesione brwi tylko wzmacniały niewypowiedziany przekaz. Jednak szef ma podejście do młodych ludzi, wie, jak im poddać konkretną wskazówkę życiową, ukierunkować sposób dalszego postępowania. Do tego swoim doświadczeniem wspiera ich delikatnie, nie woła wniebogłosy, aby inni usłyszeli…
– Szefowo, jeszcze raz to samo! – Szybko wprowadziłem w czyn niewymowną podpowiedź.
cdn.
Ilość odsłon: 960

Komentarze

kwiecień 13, 2018 21:12

Również pozdrawiam, Leszku.

kwiecień 12, 2018 20:11

Teraz już więcej się działo, więc plusik.
Pozdrawiam