grzybowa
to coś nie ma tytułu jeszcze i w ogóle nie wiem, czy będzie miało :)
I.
– Agata! – zapiszczała wychowawczyni w taki sposób, jakby to imię parzyło jej wargi, a potem powachlowała się kartkami scenariusza, co zdaje się miało oznaczać, że robi jej się już słabo od ciągłego pilnowania porządku.
Czupryny stojących w półkolu gimnazjalistów poruszyły się, niczym namagnesowane opiłki żelaza i obróciły w stronę rumieniącej się właśnie osóbki, która, nie podnosząc wzroku, chwyciła podawany mikrofon.
– Każdego dnia spoglądam na ciebie
wtulona w pamięć dzieciństwa,
tak dobrze i tak bezpiecznie
pod skrzydłami matki …
– Dość! Dziewczyno, do matki mówisz! Jeszcze raz – głośno, wyraźnie i ciepło.
– Każdego dnia … – Agata próbowała powtórzyć swoją kwestię i chyba tylko fakt, że Dymek właśnie zakończył podjadanie chipsów efektownym strzałem z nadmuchanej torebki, ocalił ją od kolejnych uwag nauczycielki.
Strzał Dymka prawdopodobnie zesłały zespolone siły duchów opiekuńczych całej klasy, bo Yeti (czytaj: wychowawczyni) do końca próby zdzierała już tylko własne gardło lamentami pod adresem cyników, dzikusów i swołoczy, z którą przyszło jej pracować. Scenariusz przestał pełnić zarówno swoją pierwotną funkcję, jak i nabytą w trakcie zajęć funkcję wachlarza. Zwinięty w rurkę uderzał w deski sceny, akcentując skandowane słowa wymachującej nim nauczycielki. W końcu zdeformował się na tyle, że uwolnił się z uścisku wzburzonej właścicielki i wylądował w pobliżu adidasów Dymka.
– Podnieś i wyrzuć! – krzyknęła, pozbawiona ostatniego atrybutu władzy wychowawczyni i stukając metalowymi flekami skierowała się do wyjścia. Te kilka kroków, które dzieliły ją od sceny, okazało się dystansem zupełnie wystarczającym, aby spokojnym głosem przypomnieć: „Próba za tydzień”, a następnie, bez najmniejszego trzaśnięcia, zamknąć za sobą drzwi.
Aula na chwilę wypełniła się szkolnym gwarem i skrzypieniem deptanych desek sceny, na koniec dało się słyszeć solidne trzaśnięcie drzwiami i nieco wulgarne hasełko Zioma, owo trzaśnięcie komentującego. Agata została sama. Pozbierała walające się po scenie kartki, ułożyła je starannie i położyła na pianinie. Ciemna politura instrumentu błyszczała zaledwie w kilku, trudniej dostępnych miejscach. Dziewczyna przetarła rękawem górną nakrywę. Kurz przywarł do ubrania, odsłaniając na desce setki drobnych plamek. Na pewno żadna z nich nie była śladem palców Natalii. „Nie będzie mnie jakiś czas, nie chcę, żeby Rzępołek w tym czasie wyglądał jak Kopciuch” – mówiła Natalia na dzień przed wyjazdem do szpitala, a potem wspólnie pucowały pianino. Jakiś czas! Czy tak się teraz nazywa wieczność? Agata usiadła, odsłoniła klawiaturę i pogładziła ją delikatnie, by przypadkiem nie wydobyć dźwięku. Kiedyś śmiała się z Natalii, że rozmawia z Rzępołkiem, jak z człowiekiem: „Może dasz mu kanapkę?” – żartowała. „Dobry pomysł – chichotała Natalia – nakarmię biedactwo mazurkiem”. Lubiła Chopina. Można rzec, że lubiła go z wzajemnością, bo dźwięki polonezów, preludiów i sonat układały się pod jej palcami jak zaczarowane. Agata ciągle pamięta ciepłą barwę głosu konferansjera: „Pierwsze miejsce w kategorii młodzieży gimnazjalnej za interpretację Mazurka op. 24 nr 1 przyznano Natalii Jentek!”. Prawie tak samo wyraźnie widzi uśmiechniętą twarz Natalii, kiedy przekazywano jej główną nagrodę – hebanowe (wtedy jeszcze bezimienne) pianino. „Wygrała, bo nosi chustkę.” – skomentowała w szkole zdarzenie Jolka, a Agata dostała ataku dzikiego szału i minus 60 punktów z adnotacją: „za pobicie koleżanki”. Do dziś zastanawia się, jak Yeti mogła nazwać koleżanką takie złośliwe i pozbawione uczuć babsko!
- Siwa! Znowu ci bryka nawiała! – krzyknął przez uchylone okno Dymek.
Dziewczyna poczuła chłodne mrowienie wzdłuż kręgosłupa i pulsowanie gdzieś pomiędzy przełykiem a uszami. To już czwarty raz w tym miesiącu, matka nie przełknie kolejnej bajeczki o zatrzaśnięciu się w toaletach, a jeśli jakimś cudem uwierzy, to gotowa wpaść do szkoły i obsztorcować konserwatora za stan techniczny kibelkowych zamków.
Adrenalina na chwilę przejęła kontrolę nad rozsądkiem, dlatego Agata chwyciła plecak i błyskawicznie wybiegła z pustej auli, wąskim korytarzem przewiązki skróciła drogę do wyjścia i dopiero na podwórzu zreflektowała się, że czasownik, użyty w ostatnio zasłyszanej wypowiedzi Dymka, miał zdecydowanie formę trybu dokonanego. Rozejrzała się dyskretnie po placu - Tuńczyk (szkolny, wielofunkcyjny konserwator, którego nazwisko jeszcze w poprzednim millenium przegrało z apetyczną ksywką) ujarzmiał spalinową kosę, kolebiąc się po swojemu obok blaszanego lokum, zwanego szumnie budynkiem gospodarczym. I gwizdał. Melodia w pewnej chwili przebiła się przez warkot silnika na tyle wyraźnie, że Agacie udało się zarejestrować kilka kolejnych dźwięków. Następowały po sobie w bardzo znanym rytmie i tworzyły melodię uderzająco podobną ...
- Wskakuj, Siwa!
Dymek i jego wierny Simson dołączyli do tuńczykowo-kosiarkowego duetu tak niespodziewanie, że pulsacyjno-mrowiące efekty fizjologiczne sprzed kilku minut powróciły ze zdwojoną siłą. To zresztą nic nowego, organizm Agaty funkcjonował w taki właśnie sposób. Pulsowania, mrowienia, dreszcze, nagły chłód lub gorąco gdzieś wewnątrz ramion... Najbardziej nie lubiła czuć, że się rumieni.
Dymek mieszkał niedaleko babci Agaty, a dokładniej mówiąc - domu, w którym babcia Agaty mieszkała jeszcze 2 lata temu. Kiedy tylko udało mu się zdobyć bodaj litr paliwa - nie korzystał z porannego kursu gimbusa i przyjeżdżał do szkoły starym Simsonem. Ten podrdzewiały pojazd był jedyną dobrą rzeczą, jaką pozostawił Dymkowi ojciec. Chociaż - może nie jedyną? Kiedy Agata odwiedza grób Natalii, mija rodzinny grobowiec Dymczaków. Kilka razy zatrzymała się przy nim na dłuższą chwilę i za każdym razem zdawało się jej, że z medalionu patrzą na nią znajome oczy. Te oczy, twarz, czuprynę - również pozostawił Dymkowi ojciec, tylko, nie wiedzieć czemu, dokonał wcześniej niewielkich korekt, po których chłopak nosi sporych rozmiarów szramy.
Agata lubiła wpatrywać się w medalionowe oczy Stefana Dymczaka. Znała historię jego życia i szczegóły nagłej śmierci, doskonale wiedziała, że był to zły człowiek, ale mimo wszystko - lubiła. Czasami zastanawiała się, dlaczego akurat ten medalion, ta twarz, przecież mijała wiele mogił zaopatrzonych w równie piękne fotografie. Zastanawiała się również, dlaczego w ogóle lubi patrzeć w oczy - ona, która tak skrupulatnie unika nawet przelotnych spojrzeń, która ludzi bezbłędnie rozpoznaje po obuwiu...
Wahała się bardzo krótko. Dymek zdjął z głowy kask:
- Sorry, że taki obdarty – powiedział i przetarł kilka razy rękawem szybkę.
- A ty?
- Mam drugi.
Drugi dyndał uczepiony u jakiejś rurki z tyłu Simsona. Wyglądał jak wyschnięta pieczarka - kiedyś na pewno biały, dziś brudnoszary, popękany i pomarszczony, zapinany skórzanym pasem na zardzewiałą klamrę. Gdy chłopak wcisnął go na głowę, czoło pomarszczyło się solidnie, a policzki naciskały na usta w taki sposób, że górną wargę uniosły do góry, a dolną wygięły w podkowę i wysunęły do przodu. Agata jednak zdawała się nie dostrzegać tej zabawnej w sumie miny. Założyła swój i usiadła za Dymkiem.
Jechali „na skróty”, dawno nie padało więc ścieżki oddzielające pola i pastwiska były zupełnie suche, przejezdne. Jedyną niewygodę stanowiły głębokie bruzdy, które miejscami utworzyły się wokół kolein, odciśniętych kołami traktorów. Zaoszczędzony dystans był jednak znaczny, dlatego po kwadransie byli na miejscu. No – prawie na miejscu, bo jakieś sto metrów przed domem Dymka skończyło się paliwo. Agata zsiadła i bez słowa podała koledze kask.
- Jak się jutro spóźnisz, to wracasz z buta, nie mam już ani kropli paliwa – z uśmiechem, w zasadzie niedopasowanym do sytuacji, krzyknął Dymek. Krzyknął, bo Agata swoim zwyczajem biegiem ruszyła w stronę domu babci, więc zanim chłopak zszedł z motoru i zdjął krępujący mu usta pieczarkowy kask – była już daleko.
Komentarze
grzybowa
kwiecień 20, 2018 21:35
dokładnie
załatwię za Adminami, że bez odczytania mojej tfu_rczości nikt nie będzie mógł się zalogować :)
Leszek.J
kwiecień 20, 2018 21:24
I koniecznie z obowiązkowym czytaniem!
grzybowa
kwiecień 20, 2018 21:08
Co mogę odpowiedzieć na taki komentarz :)
Najwyżej - hihi i dzięki za doczytanie do końca.
To I rozdział, jak będziecie niegrzeczni, to wkleję ciąg dalszy :)
Leszek.J
kwiecień 20, 2018 20:55
To nad wyraz nowoczesna proza, trzeba mieć bardzo dobrą pamięć podręczną by się nie pogubić.
Doczytałem do końca tę historię jednego dnia i coś mi w głowie zostało a to już dużo.
Pozdrawiam
grzybowa
kwiecień 20, 2018 20:26
Hej, Ziom! Nie wiem, jak rozdzielasz Boga od natury, ja mam z tym odwieczny problem :) Co do szkół - myślę, że szkoły dały mi szkołę ;/
Co do tematów - proza po prostu nie jest dla mnie. Ale tak sobie wlepłam, a co mi szkodzi popatrzeć na reakcje czytelników. Większość weszła i wyszła (stosunek liczby wejść do liczby komentarzy o tym świadczy). Ale to też jest wymowne :)
x l a x
kwiecień 20, 2018 17:15
Niewątpliwie bozia wyposażył cię w elokwencję, szkoły dały warsztat, a natura - dowcip. Pozostaje poszukiwanie ciekawych tematów. Zdrówka
grzybowa
kwiecień 20, 2018 15:02
Spoko
wcale się nie dziwię
Dziwna
kwiecień 20, 2018 13:47
oj, nudą powiało
zaczęłam czytać,
ale tylko zaczęłam
Sąsiadka Mościckiego
kwiecień 20, 2018 13:03
Nie MBA tylko za sobą powinno być
Sąsiadka Mościckiego
kwiecień 20, 2018 13:01
Mną się nie przejmuj, ta historia, która przedstawiasz powyżej znajdzie pewnie popularność wśród młodzieży, ja już mam te czasy za MBA, więc nie jestem dobrym odbiorca, ale jakbyś walnego tekst w stylu: " My dzieci z dworca zoo" na pewno bym się cieszył, bo dxieci mi się spodobały, jeśli chodzi o prozę, to mało ostatnio jej czytam, aczkolwiek klasyka nie była mi nigdy obojętna, dla odprężenia coś z A. Christie.