Norton2
Historia pecha (Kronika rodzinna)
Rozdział I
Nie znoszę swojego imienia. Otrzymałam je po ulubionej
córce mojej babci, ciotce Zuzannie. Że było śmieszniej, moja matka była czarną
owcą w licznej gromadce bachorów tej jędzy Klary jak delikatnie określały jej
charakter najbliższe sąsiadki.
Zuzanna miała
opinię najładniejszej dziewczyny we wsi tak jak kiedyś jej matka. Czarne faliste
włosy, wielkie brązowe ślepia i szczupła, zaokrąglona w odpowiednich miejscach
sylwetka, potrafiły zamieszać w niejednej płowej czuprynie wioskowego
przystojniaka. Dziadek Franek się połakomił i do dziś tego żałuje (po cichu,
żeby babcia nie słyszała)
Rok 1939 był
słoneczny, urodzajny w zboża, kartofle i wszelki przychówek. Kilka par szybko
dawało na zapowiedzi i co niedziela wieś bawiła się do upadłego. Spłonęły tylko
dwie stodoły i jedna kopa siana. Ciotka Zuzanna, hołubiona przez matkę, ciężką
pracą rzadko kalała swoje białe rączki, ale na weseliska chadzała regularnie.
Na jednym z nich zakochała się w Antosiu, synu najbogatszego chłopa we wsi.
Chłopczyna
był nieduży, chudziutki i mówiąc oględnie, bardzo przeciętnej urody. Chodził za
piękną dziewczyną jak mały piesek i zasypywał ją prezentami. Każdego ranka
przez wieś turkotała w piaszczystych koleinach żelazna furka Żyda Chaima
ciągnąc za sobą apetyczny zapach świeżych chałek, bułeczek z rodzynkami i
żytniego chleba. Czubaty koszyk tych wspaniałości Antoś codziennie stawiał pod
drzwiami chałupiny babci Klary.
Zuzanna pytana, co w nim takiego widzi,
spuszczała skromnie swoje ciemne oczęta i odpowiadała, że –serce nie sługa. Jej
młodsza siostra (moja mamusia) złośliwie wspominała o 10 hektarach i wielkiej,
murowanej chałupie które dodawały urody Antosiowi. Cała wieś już się szykowała
na następne weselisko.
Trwała ta
wielka miłość prawie dwa tygodnie i
skończyła się wielką awanturą. Matula ukochanego mojej cioci, wykrzyczała
szarpiąc babcine kołki w płocie, że
takiej dziadówki jak Zuzanna za synową jako żywo sobie nie życzy, a synusia
prędzej na marach zobaczy niż z tą lafiryndą w kościele.
Wymówiła te
słowa w złą godzinę, bo na początku września Niemcy zrobili nalot bombowy w
okolicach Warszawy. Klika pocisków spadło na łąki pod lasem gdzie Antoś
pokutował za grzech miłości pilnując trzy krowy tatusia. Zamiast na weselisku,
wieś obżerała się wołowiną z zabitej krowy na konselacji po świętej pamięci
narzeczonym ciotki Zuzanny.
Rozdział II
Zuzanna
opłakiwała Antka aż do pierwszych zabaw karnawału. Wieś po upadku Warszawy
jakby zamarła, po nocach słychać było strzały i wybuchy, drogami przetaczały
się ciężarówki pełne rozbawionych Niemców, ale po trochę smutniejszych Godach w
karczmie Żyda Icka bawiono się do świtu. Na jednej z tych wojennych potańcówek
ciocia poznała harmonistę Bronka. Chłopak był jak malowanie, wesoły i obrotny,
tylko leśną gorzałę żłopał ciut za dużo jak na gust babci Klary. Okupacja obniżała
jednak standardy moralne i na takie grzeszki patrzono przez palce. Dziadek
szykował świniaka na wesele po Wielkanocy.
Wojna wojną, ale życie toczyło się dalej. Wieś
od rana do nocy siała, sadziła i zbierała, pomimo coraz to mniejszej populacji
młodych rąk. Uciekali do lasu, wywożono ich do Niemiec na roboty, rozstrzeliwano
za mniejsze i większe przewinienia. Upadał drobny handel, prawie w całości
prowadzony przez Żydów. Ukradkiem patrzono przez pierwsze kwitnące, dzikie
grusze jak ładowane chudziutkie dzieci i ich rodziców w czarnych chałatach na
śmierdzące ciężarówki. Czasami udało się schować w starych stogach czy dobrze
ukrytych parskach przerażoną sąsiadkę czy dziecko. Zdarzało się , że trzymano
ich do końca wojny. Ot, normalna rzecz.
Na końcu wsi
pełną parą pracowały dwie cegielnie Cegła była
potrzebna. Budowano wielki mur okalający żydowskie getto.. Na straży olbrzymich
stert tego jakże wabiącego towaru stali uzbrojeni po zęby Niemcy. Pewnej bardzo
późnej nocy Bronek harmonista wracał z pierwszego w tym sezonie wesela.
Gospodarze nie żałowali „księżycówki” toteż chłopak był mocno zamroczony. Na
głośne – halt- tylko się zaśmiał i szedł, a właściwie chybotał się dalej. Dwa
strzały przebiły harmonię i utkwiły w młodej piersi drugiego narzeczonego
Zuzanny.
Ciocia na taki psikus losu wpadła w depresję i
przez trzy lata goniła każdego samca gdzie pieprz rośnie. Tak naprawdę nie
bardzo było kogo gonić, bo młodych parobczaków było we wsi coraz mniej. Chociaż
z gromadki bachorów babci Klary to moja mama wyciągnęła krótką słomkę i
wyjechała do Niemiec a nie żaden z jej wyrośniętych braci.
Rozdział III
Gdzieś daleko na świecie
tworzyły się fronty, dawni wrogowie zawierali sojusze, przyjaciele je zrywali a
na małej, podwarszawskiej wsi te wielkie sprawy tylko czasami obijały się o
uszy zapracowanych rolników. Partyzanci wszelkich nacji w dzień robili akcje
przeciw Niemcom a w nocy wypróżniali komory i piwnice swoim znajomym, sąsiadom
i rodzinie. Zdarzały się gwałty i pospolite rozboje. Babcia Klara wzdychała i
klęła mówiąc, że co nie zabiorą Niemcy to zrabują swoi. Trzeba było dorabiać w
bardzo niebezpieczny sposób czyli wozić żywność pod mury getta i sprzedawać z
duszą na ramieniu zagłodzonym Żydom. A i ten zarobek skończył się po powstaniu
w getcie. Kobiety, które sprzedawały mleko na Targówku, przynosiły takie
wieści, że włosy jeżyły się wieśniakom na głowach.
Rok 1944 przybliżył
wojnę do mazowieckich wiosek. Dniami i nocami słychać było nadciągający front.
Orano i siano z nikłą nadzieją na plony. Na początku lipca na głowy
podwarszawskich mieszkańców zwaliło się piekło. Nieustanny ostrzał z katiusz a
potem czołgi ruskie, polskie i niemieckie zrównały z ziemia moją rodzinną i
okoliczne wsie. Kto nie zginął, łapał dzieci i krowy i uciekał do lasu.
Kiedy front się
przewalił i ucichły wybuchy po Powstaniu Warszawskim, pobudowano ziemianki,
zebrano z pól resztki ocalałych plonów i życie potoczyło się dalej. Zaczęli
powracać chłopcy z lasu i niemieckich robót. Ciocia Zuzia otrząsnęła się z
rozpaczy po swoich pechowych narzeczonych i wypatrzyła na powojennej potańcówce
Szymka partyzanta.
Narzeczony,
aby zarobić na weselisko, woził za Bug żyto i inne dobra. Pewnej bardzo ciemnej
nocy dopływający do brzegu prom został ostrzelany przez jakieś draństwo, no i
zgadnijcie kto zginął - oczywiście Szymek.
Tego było już za wiele
nawet dla nieprzesądnej ciotki Zuzanny i postanowiła iść do klasztoru. Wybił
jej to z głowy mój wujek Józef, facet o wielkiej cierpliwości i dobroci serca.
Ciotka łaskawie wyszła za niego ale do końca życia powtarzała mu, że robi to z
łaski i zafundowała niezłe małżeńskie piekiełko. Dzisiaj się zastanawiam czy czasami ci trzej zmarli narzeczeni przeczuwali co ich czeka i uciekli przed tym
do nieba
Nie oddziedziczyłam charakteru świętej pamięci Zuzanny i
dlatego dziwiłam się zawsze, dlaczego też mam pecha do facetów. Jak już mi się
jeden trafił to szybko się sama z nim rozwiodłam. Może to oni mieli pecha do
mnie?
Komentarze
Norton2
czerwiec 07, 2018 23:03
Jest prawdziwe.Moja mama jest kopalnią wiadomości o naszej rodzinie i okolicy..Mało jest książek z tego okresu i o tym regionie.Nie przepadam za wojennymi opowieściami ale wojna czasami jest tylko tłem do ludzkich losów. Dzięki za komentarze. Pozdrawiam..
Konto usunięte
czerwiec 07, 2018 21:53
Ciekawe opowiadanie, wciąga. Pozdrawiam.
Leszek.J
czerwiec 07, 2018 20:10
Ciekawa opowieść i wygląda na bardzo prawdziwą, z wielką przyjemnością przeczytałem.
Pozdrawiam