Bruno Schwarz
Śmierć kamienicy
Życie tliło się w niej jeszcze, jak czterdziestowatowa
żarówka, pomalowana farbą, żeby przypadkiem nikomu nie przyszło do głowy, aby
ją ukraść. Ale największym złodziejem jest czas. Przed nim nie ochroni żadna
farba, choćby najczarniejsza. Zerwie wszystko razem z tynkiem i rzuci na
zdezelowany chodnik.
Pozostanie wyidealizowany obraz, ukryty gdzieś z tyłu
głowy. I będzie powracał we śnie, niczym twarz pierwszej miłości, której nie
sposób raz, a dobrze wyśnić. Człowiek już się nigdy nie uwolni od tego uśmiechu,
choćby uciekł na koniec świata. Wystarczy, że przyłoży głowę do poduszki,
zamknie oczy i wszystko będzie takie, jak dawniej. Bez najmniejszej rysy.
Dwóch zafrasowanych atlantów z trudem podtrzymujących wykusz
nad bramą, strzeliste malwy w słoju po ogórkach konserwowych u stóp świętego
Ekspedyta, patrona spraw pilnych i czarny kocur z białym krawatem w oknie na
drugim piętrze.
Pijany dozorca wytacza się z bramy i wpada między
dzieci, a te rozbiegają się na wszystkie strony, piszcząc wniebogłosy. Ich
krzyki odbijają się od ścian, żeby wraz z łuszczącym się tynkiem upaść i
roztrzaskać.
Stara kamienica charczy i świszczy w przedagonalnym
pobudzeniu. Jutro, pojutrze ktoś zaśnie z zapalonym papierosem.
Komentarze
Tomek
czerwiec 13, 2018 06:05
Zupełnie inne, niż kudłaty chłopak, bardziej opisowo. Ale nie zgodzę się, że barokowo, z baroku trawię jedynie muzykę, a to jest strawne. Taki wiersz-nie-wiersz.
Pozdrawiam.
grzybowa
czerwiec 13, 2018 05:58
Trochę barokowo,
podoba mi się fragment z żarówką i złodziejem
no i kot, ale tu nie jestem obiektywna, bo u mnie gdzie kot, tam zupełne zniewolenie i bezwarunkowe podobanie :)