Portal Poemax jest prowadzony we współpracy ze stowarzyszeniem Salon Literacki


   Wiosną łąka za sadem miejscami topiła się w ognistej żółci kaczeńców. Położona znacznie niżej niż sad, miała powierzchnię nierówną, raczej pagórkowatą. Naturalne zagłębienia na wiosnę zazwyczaj podmakały i stanowiły raj dla błotolubnych kaczeńców. Już z podwórza było widać porozlewane żółte plamy, pośród zieleni.

- Niedługo pojawią się bociany - mówiła mama, żwawo krzątając się po podwórzu i robiąc porządki.
- Tylko wypatrujcie ich na niebie, kiedy będą w locie, abyście były pracowite przez cały rok. Bo najgorzej zobaczyć pierwszego boćka siedzącego na gnieździe - wróży to zasiedziałość i lenistwo. Brodzący w wodzie, szukający pożywienia, to jeszcze pół biedy - wtedy rok będzie najprawdopodobniej średnio pracowity.

   A boćki lubiły przylatywać na naszą łąkę. Wołałyśmy wtedy z siostrą -bociek kiszka przynieś nam braciszka!
I przyniósł! Pewnej wiosny nasza rodzina powiększyła się o słodkiego, małego bobaska. Dziadek zaglądając do wózka mówił - ale to będzie kawał chłopa, jakie ma długie ręce i nóżki. Wyrośnie z niego chłop jak dąb.

   Wiosna przyniosła ogólne ożywienie. Tchnęła życie w cały wiejski krajobraz. Wokół robiło się coraz gwarniej od nadciągającego ptactwa. Najgłośniejsze były czajki, których zaczęło być pełno na licznych we wsi łąkach. Aż w uszach dźwięczało ich przenikliwe "kiwit, kiwit". Znad  pól i łąk dobiegały też bardzo przyjemne dla ucha trele -skowronkowe albo słowicze. No i nasłuchiwaliśmy pierwszego "kuku, kuku" - nosząc w kieszeniach parę groszy, żeby było czym potrząsnąć i nie zostać okukanym!

   Jaskółki bardzo lubiły nasze domostwa. Śmigały zwinnie zataczając kółka nad podwórzem, obsiadały całymi rzędami druty pomiędzy słupami elektrycznymi, albo uwijały się przy budowie czy naprawie gniazd. Pod dachem obory zawsze zbudowały kilka, a bywało, że i w oborze się zadomowiły. Z siostrą uwielbiałyśmy obserwować szeroko otwarte, pomarańczowe dzióbki, dopominające się jedzenia. Koty z zaciekawieniem podnosiły łebki spoglądając na młode pisklaki. Bałyśmy się, żeby czasem w jakiś sposób się do nich nie dostały.

   W sadzie, na łące lub w brzezinie rosnącej na skraju lasu, graniczącego z naszą łąką często widywałam dudka, po naszemu nazywanego hutkiem. Można było usłyszeć jego charakterystyczne, dosyć głośne "udud udud". Był on moim ulubionym ptakiem. Zachwycał przepięknym, barwnym upierzeniem i cudnym, rdzawo - czarnym czubem.

   Wiosną często dreptałyśmy z siostrą w stronę brzeziny. Tato o tej porze roku zbierał sok brzozowy. Lubiłyśmy patrzeć jak płyn kapie do plastikowych butelek, przytwierdzonych do naciętego pnia, albo nałożonych na ułamaną brzozową gałązkę. Tata twierdził, że sok doskonale wzmocnia organizm po zimie. Przynosił go do domu, przecedzał przez gazę i częstował wszystkich domowników. Soku używaliśmy również do płukania włosów. Były po nim miękkie, błyszczące i pachnące.

   Brzezina okryła się młodym listowiem. Jej jasna, soczysta zieleń pięknie kontrastowała z górującym nad nią ciemno - brunatnym sosnowym igliwiem. Sosny były tu dominującym drzewem. Jednak wzdłuż leśnej drogi, oraz gdzieniegdzie w głębi lasu, rosły też strzeliste modrzewie. Ich ogołocone na zimę gałęzie, teraz otuliły gęste, miękkie, krótkie igiełki. 

   Na Zielone Świątki dziadek z ojcem przynosili brzozowe gałęzie i przystrajali nimi wejście do domu. My z mamą ustawiałyśmy w pokojach wazony z tatarakiem. Było zielono i pachnąco. 
Ilość odsłon: 1031

Komentarze

marzec 13, 2019 21:48

to ja dziękuję pięknie, Joasiu:)
za zatrzymanie się tu na chwilę
mimo że to tylko taki prosty tekst
i cieszę się, że obudził wspomnienia wakacyjne

pozdrawiam serdecznie

marzec 13, 2019 20:45

Dzięki Tobie
znów jestem na wakacjach, na wsi -
w mojej pamięci szczególnie: jaskółki, boćki, wróble
i cała ta chmara ptactwa (drobiu) domowego
Fajnie, dzięki Tobie wiem, że nie zostałam oskubana z pamięci, dziękuję :)
Pozdrawiam

marzec 12, 2019 20:15

piękne dzięki, Imre:)
wiesz, że ja też zapomniałam na chwilę o codziennych bolączkach, przy pisaniu tych wspomnień:)
choć na chwilę

chyba za szybko wrzucam tekst po napisaniu
taka niecierpliwa dusza we mnie
raz, raz
i już

przy następnym tekście postaram się bardziej:)
:)

pozdrawiam ciepło:)

marzec 12, 2019 12:28

Z przyjemnością wszedłem w Twój klimat. Odetchnąłem tu:)

Na pewno potrzebuje dopracowania technicznego ale z prozą wg mnie jest trudniej niż z wierszem. Masz świetny materiał do dzielenia się jak i do pracy.

Trzymam kciuki i liczę na więcej:)

Pozdrawiam

marzec 11, 2019 12:37

bardzo dziękuję, Leszku:)
lipowych gałęzi u nas akurat nie wkładało się za obrazy
ale w Boże Ciało brzozowe gałązki, to tak

pozdrawiam:)

marzec 11, 2019 12:26

Fajne to Twoje autobiograficzne pisanie, chętnie poczytam dalsze wspominki.
U na Zielone Świątki stawiało się przed wejściem do domu dwie brzózki, był też tatarak i gałęzie lipowe wtykane za obrazy lub inne miejsca na ścianach
Pozdrawiam

marzec 11, 2019 10:55

inwersje?
o kurcze
muszę przeczytać jeszcze raz, bo to wczoraj pisałam, tak na żywo, potem raz przeczytałam
no i klik

dziękuję Ci pięknie, że doczytałeś obie części:)

miłego dnia życzę Tomku:)

wszystkim innym czytającym także:)

marzec 11, 2019 05:42

Ładny opis. Niepotrzebne są tylko inwersje wkradające się szczególnie na początku i na końcu opowiadania. Zaraz lecę przeczytać pierwszą część.
Pozdrawiam.