Toya
w jedną z czarnych dziur
matka mi się zapada
między czasy wsuwa bezszelestnie
najpierw palec później całą dłoń
matka milczy choć nie znosi ciszy
wypaczonym oknem do ojca ucieka
w sukience w groszki
szczupła przed pierwszą ciążą
przed poronieniem
tak lekko choć niesie imię adres
zanim wróci zapomni że to już jesień
a ona bez palta boso
pantofle nad stawem
staw przy lesie
lecz gdzie ten las
gdzie kochanek tego nie wie
przejęta szuka w pamięci
warkocze w nich wstążki
dłonie ojca na stole
wielki bochen
i krzyż
skreślony ostrzem znak
który dziś powtarza jak refren
i zawsze na inną melodię
Ilość odsłon: 1067
Komentarze
David przez fau
marzec 19, 2019 13:19
...prosto, ale nie trywialnie __ogólnie podoba mi się
W tym miejscz dopowiedziałbym tak:
"pantofle nad stawem
staw przy lesie
las tam gdzie czekał kochanek
gdzie kochanek tego nie wie
przejęta szuka w albumach
warkocze w nich wstążki....."
"...i krzyż" - przystawić do następnego wersu__
__tyle ode mnie
Pozdrawiam
.
lu*
marzec 19, 2019 12:04
Pięknie tu i wzruszająco, mimo cierpienia, które opisujesz. Tylko końcówka mi trochę nie pasuje, bo refren i melodia kłócą mi się z powtarzalnością znaku.
Ja chyba skończyłabym na słowie "krzyż". Mocnym uderzeniem dwuznacznością tego słowa.
Leszek.J
marzec 18, 2019 12:24
Napisane z czułością o bliskiej, starszej osobie.
Podoba mi się
Pozdrawiam