Krzysztof Bencal
Trzy wiersze z cyklu "Odrodzenie"
V. Et, odwaga jest bez sensu
Nareszcie! Ileż można pytać o tę zapomnianą rzecz!
Czy wracając z nią dokądś, usłyszę słowa „sursum corda”?
Nie kupujcie już opłatków za pośrednictwem kościoła,
lecz gdy jedziecie tu każdy z osobna, okazujcie je.
Nikomu z was nie uda się przenigdy dopchać do śmierci,
która również we dnie kładzie wszystkich pokotem na łóżkach,
nie zabijając wszelako woni tej, co – wąska, długa –
wiedzie skrzypem do starości. A nie, tam, gdzie dotrę pierwszy.
Jeśli w kieszeni noszę coś lekkiego i ostatniego,
nogawki mych spodni niczym cugle ciągnie mocno piekło,
chcąc mnie zmusić, ażebym wystawił na widok publiczny
wszystko, co mam, lub – wstydził się bladości swojej golizny.
Choć Anioł Stróż, przydupas, uniezależnia się ode mnie,
nie odrzucę reguły bycia sobą zawsze i wszędzie.
X. Lepszość kawalerstwa
„Oto właśnie życie! Nie podoba się? Spójrz na te wejścia...”.
Dachy – szereg stopni. Wiatr, błądząc w poziomów labiryncie,
dogląda chmur i uspokaja je pastuszym pogwizdem.
Nie mogę dziś rozeznać się w planie nieba ani piekła.
Mnożenie się robactwa jest przyczyną upadku formy
i powstawania reguł niezgodnych ze słowami Jezusa.
Klepsydra – którą tu powieszą, gdy umrę – zjedna chorych
dla sprawy spłaty mych długów. (Sami zaczną się zadłużać).
Widywałem w autobusie młodą, szczęśliwą rodzinę,
poznając po błysku, że obrączka jak koło się toczy,
a Bóg spajał te ogniwa i skuwał mi ręce, nogi,
by zmienić strukturę miłosną swych przygód w pojedynkę.
Po skopieniu siana, które palisz (w malutkich woreczkach),
kładziesz się i nie martwisz o jutro. Robię wciąż za kmiecia.
XV. Seans
Odsłaniam w korytarzu owłosiony tors, lecz ten czyn
odczytują jako alegorię upadku męstwa.
Moje oko nigdy nie odbłyskuje na sygnały z wnętrza
Boga. I wciąż się we mnie chowa, chociaż nie ma przed kim.
Widząc w górze owo sferyczne, ogniste paskudztwo,
zawsze pragnę pożerać żywcem ślimaki i żaby
lub samopas hodować dla kości i popiołu lubo
panią, która chrząka, kwiczy, gdy nie mieszam jej kawy.
Radzę ci znów po dobremu, nigdzie nie czuj się swojsko,
bo szatan jeszcze rozwinie spiralę twoich jelit
jak osłonę, nie przyspieszając przemiany materii,
i zachęci czyjeś serce, by wykonało skok w bok.
W odwet za postawianie mi tu niewłaściwych diagnoz
wyliczam łona narażone na gwałt przez swą wartość.
Nareszcie! Ileż można pytać o tę zapomnianą rzecz!
Czy wracając z nią dokądś, usłyszę słowa „sursum corda”?
Nie kupujcie już opłatków za pośrednictwem kościoła,
lecz gdy jedziecie tu każdy z osobna, okazujcie je.
Nikomu z was nie uda się przenigdy dopchać do śmierci,
która również we dnie kładzie wszystkich pokotem na łóżkach,
nie zabijając wszelako woni tej, co – wąska, długa –
wiedzie skrzypem do starości. A nie, tam, gdzie dotrę pierwszy.
Jeśli w kieszeni noszę coś lekkiego i ostatniego,
nogawki mych spodni niczym cugle ciągnie mocno piekło,
chcąc mnie zmusić, ażebym wystawił na widok publiczny
wszystko, co mam, lub – wstydził się bladości swojej golizny.
Choć Anioł Stróż, przydupas, uniezależnia się ode mnie,
nie odrzucę reguły bycia sobą zawsze i wszędzie.
X. Lepszość kawalerstwa
„Oto właśnie życie! Nie podoba się? Spójrz na te wejścia...”.
Dachy – szereg stopni. Wiatr, błądząc w poziomów labiryncie,
dogląda chmur i uspokaja je pastuszym pogwizdem.
Nie mogę dziś rozeznać się w planie nieba ani piekła.
Mnożenie się robactwa jest przyczyną upadku formy
i powstawania reguł niezgodnych ze słowami Jezusa.
Klepsydra – którą tu powieszą, gdy umrę – zjedna chorych
dla sprawy spłaty mych długów. (Sami zaczną się zadłużać).
Widywałem w autobusie młodą, szczęśliwą rodzinę,
poznając po błysku, że obrączka jak koło się toczy,
a Bóg spajał te ogniwa i skuwał mi ręce, nogi,
by zmienić strukturę miłosną swych przygód w pojedynkę.
Po skopieniu siana, które palisz (w malutkich woreczkach),
kładziesz się i nie martwisz o jutro. Robię wciąż za kmiecia.
XV. Seans
Nadeptuje ropuchy i zimne ślimaki
Śród których lubo mi i swojsko!
Charles Baudelaire
Śród których lubo mi i swojsko!
Charles Baudelaire
Odsłaniam w korytarzu owłosiony tors, lecz ten czyn
odczytują jako alegorię upadku męstwa.
Moje oko nigdy nie odbłyskuje na sygnały z wnętrza
Boga. I wciąż się we mnie chowa, chociaż nie ma przed kim.
Widząc w górze owo sferyczne, ogniste paskudztwo,
zawsze pragnę pożerać żywcem ślimaki i żaby
lub samopas hodować dla kości i popiołu lubo
panią, która chrząka, kwiczy, gdy nie mieszam jej kawy.
Radzę ci znów po dobremu, nigdzie nie czuj się swojsko,
bo szatan jeszcze rozwinie spiralę twoich jelit
jak osłonę, nie przyspieszając przemiany materii,
i zachęci czyjeś serce, by wykonało skok w bok.
W odwet za postawianie mi tu niewłaściwych diagnoz
wyliczam łona narażone na gwałt przez swą wartość.
Katowice, 26 czerwca-10 lipca 2019
Ilość odsłon: 1228
Komentarze
Leszek.J
sierpień 12, 2019 20:59
Zaprezentowałeś nam trzy wiersze na raz, taki tryptyk który można skomentować tylko ogólnie.
W formie i w treści utwory są napisane porządnie, podobają się nawet, czekam na następne
Pozdrawiam
x l a x
sierpień 12, 2019 16:03
Fakt - jest profesjonalizm, jednak nie dla każdego. Główne grzechy tych wierszy to pompatyczny ton (być może taka przyjęta konwencja), momenty koturnowości i forma logorei. Co doceniam, to poczucie humoru i logiczny ciąg myśli. A tutaj szczególnie "lubo panią, która chrząka, kwiczy, gdy nie mieszam jej kawy." ;-) Proponuję wklejać poezję mniejszymi dawkami i pojedynczo, bo to na jeden raz bez wódki nie razbieriosz... Pozdrawiam
x l a x
sierpień 12, 2019 16:03
Fakt - jest profesjonalizm, jednak nie dla każdego. Główne grzechy tych wierszy to pompatyczny ton (być może taka przyjęta konwencja), momenty koturnowości i forma logorei. Co doceniam, to poczucie humoru i logiczny ciąg myśli. A tutaj szczególnie "lubo panią, która chrząka, kwiczy, gdy nie mieszam jej kawy." ;-) Proponuję wklejać poezję mniejszymi dawkami i pojedynczo, bo to na jeden raz bez wódki nie razbieriosz... Pozdrawiam