elawalczak
Jedynym lekarstwem na śmiertelną chorobę jest miłość
Kiedy zdajesz sobie sprawę, że umiera najbliższa osoba, któryś z Twoich rodziców (ktokolwiek) na Alzheimera lub na inną nieuleczalną chorobę… Pamiętaj! Jedynym lekarstwem na śmiertelną chorobę jest miłość. Życzę Wam dużo miłości w te święta:)
Miałam nadzieję, że ta kolacja wigilijna będzie miła, ale znałam to ciśnienie. Błyski w oku, obserwujące zachowanie każdego, kto przybył. Zerkanie na pusty talerzyk, postawiony dla zbłąkanych dusz. – Poruszy się, czy nie? Czy da Edward znak, że jest z nami, czy nie? – Na dźwięk domofonu, Gucio zeskoczy z tapczanu i będzie wył do momentu, kiedy nie zobaczy, kto przekroczył próg. Z pewnością kolejny wróg. Usiądziemy potem wszyscy i usłyszę – Elżbieta, pomóż mi. Czy mogę prosić? – Jej twarz i chód zmieniają się wtedy. Plecy wyprostują się same, oczy będą większe, dłonie szybsze. Zapomni wtedy na chwilę, że ojciec się już nigdy nie pojawi przy tym stole. Wprowadzi ogólne zamieszanie, przestawiając talerze, wyjmując radzieckie sztućce i tłumacząc Markowi zasady przemytu w latach osiemdziesiątych. Będą się wtedy oboje śmiali. Ja będę udawała, że mnie to bawi. Mój brat, korzystając z okazji, wleje sobie kielonka. A jej wnuczki będą zerkać na siebie i zakrywać twarze czym się da, by nikt nie dostrzegł ich reakcji. Potem wyjdzie do kuchni i zapadnie na chwilę milczenie, bo nikt nie będzie umiał rozpocząć rozmowy. Marek będzie patrzył w telewizor i zapyta mnie o Hiszpanię. Zamienimy kilka zdań, mama wniesie wazę z zupą grzybową.
Łamanie opłatka zawsze było dla mnie przeżyciem nie do opisania. Moja mama łamała i płakała, nigdy nie wiedziała dlaczego. Kiedy dochodziła do mnie z życzeniami, też płakałam. Też nie wiem do dzisiaj dlaczego. Życzenia, podobnie jak prezenty, co roku były identyczne.
- Daj Marku talerz. – Wytrze chusteczką nos i zacznie od niego.
- Ociupinkę, tyle dobrych potraw. – Marek powie to, co mówią wszyscy tego wieczoru i weźmie od niej gorącą, parującą zupę.
Ponieważ zacznie od niego, to Gucio z pewnością będzie ciekawy, co ma Gostek na talerzu, wepchnie pod jego rękę, sięgającą radziecką łyżkę, swój długi czarny ryj i zacznie się przepychanka, która przynajmniej rozładuje atmosferę, do chwili pierwszego toastu.
- Gucio, na kocyk!
Wszyscy położą telefony na stole i będziemy zerkać przez chwilę, czy zmieniły się u kogoś marki. Jak znam życie to nie, więc przeniesiemy oczy na talerz.
- Smacznego. – Powie moja mama, oglądając łyżkę i przewracając oczami w kierunku gościa.
Nikt w tym domu nie pije nadmiernie, oprócz mojego brata, więc będzie zerkał ukradkiem na wino. Mama będzie zerkać na niego, dając mu sygnał oczami, że ją to wkurwia. Marek się zorientuje, o co chodzi i w końcu sobie uświadomi, jaką tajemnicę skrywa w sobie jego ukochana kobieta. Sławek zmarszczy czoło, odniesie talerz do kuchni, zapali tam rosyjskiego papierosa, smród rozejdzie się po mieszkaniu i wszyscy będą udawać, że kolacja jest wyśmienita.
- To, co dziewczyny prezenty? – Wnuczki mają już prawie trzydzieści lat. Ale w jej oczach są tylko dziećmi. – Izunia, jesteś najstarsza.
Oglądanie prezentów zajmie trochę czasu. Mama otworzy wino, a oczy jej syna zabłysną w końcu szczęściem.
- Ja otworzę. – Tak powie, on do niej.
Marek ze strachu upuści na dywan kawałek sernika, a Gucio będzie warczał, bo właśnie nadarzyła się okazja.
- Gucio, na kocyk! – Ktoś krzyknie zza stołu.
- Mamo nie ruszaj się, jest przy twojej nodze. – Tak powie moja córka.
Nie boję się skurczybyka, więc odpowiem coś w rodzaju; Idź, się połóż piesku na kocyk.
- Ten pies ma depresję. – Podchwyci temat Sylwia, wnuczka, która jest zootechnikiem.
- Bo nigdy nie bzykał – tak pomyśli mój brat. Ale nie da po sobie poznać, że aż tyle wie o stworzeniach. Wypije ociupinkę, pójdzie do kuchni, w której z pewnością ukryje swojego szczeniaczka i znowu rozejdzie się smród.
Mama z perłami na szyi i kręconymi włosami będzie wyglądać dziwacznie. Trochę poudaje, szczęśliwą, bo będąc na emeryturze, cały czas dorabia na pół etatu w jakiejś firmie i jest z tego dumna. Opowie kilka anegdot z przeszłości. Będzie radosna, za chwilę smutna, ale taka właśnie jest.
Zaczynało robić się ciemno, prószył śnieg. Zapaliłam lampki na choince.
- Może czas położyć prezenty? – W zasadzie w takich dniach ona o wszystkim decydowała, zupełnie nie wiem dlaczego. O której położyć prezenty, usmażyć rybę, obrać ziemniaki. Zawsze mnie to myślenie osaczało, czułam się źle z tym, że nie pyta mnie o zdanie, nie prosi o radę, o nowy przepis na rybę czy bigos. Zawsze padały hasła typu; to co, czas obrać ziemniaki, czas do spania, czas wyjść z psem, czas do kąpieli, do pracy...
- Nie za wcześnie? Chyba że chcesz. Tylko nie kładź na ziemi, Gucio mógłby je podlać.
- Wiesz, co będziesz robić przez resztę świąt, mamo?
- Jutro idę do Marka. Pojutrze zaprosiła nas Małgosia.
- To super. Kładę prezenty. Gdzie schowałaś? – W zasadzie nie powinnam o to pytać, bo zawsze chowała je w sypialni.
- Ten dla Sylwii, ten dla Izy, to dla ciebie, a to wody kolońskie dla panów. Dzwonił ten facet z Hiszpanii do ciebie?
- Dzwonił – skłamałam.
- To dobrze. Idę do kuchni.
Dlaczego tak niewiele do siebie mówimy? Rozmawiamy zdawkowo, urywamy zdania. Kiedyś było inaczej, a może po prostu chcemy być same z tym, co przeżywamy. Weszła do sypialni, żeby mi się pokazać.
- Jak wyglądam?
- Jak zwykle, pięknie.
- Wiem, że życie w tej rodzinie nie było łatwe. – Jakby znała moje myśli. – Ale taka już była ta rodzina. Powiedz coś, jakieś ostatnie słowo, bo zaraz przyjdą goście.
- Kocham cię mamo.
Ukazała się powieść Elżbiety Walczak „Godziny innego żywiołu”.
Ilość odsłon: 796
Komentarze
Nie znaleziono żadnych komentarzy.